Swoje drugie życie dostała od brata Mariusza w listopadzie 1998 r. Gdyby więc liczyć od tego momentu, ma dziś 13 lat. Ale gdyby zsumować urodziny, które świętowała, wyszłoby 49. Urszula Smok dwa razy w roku zapala świeczki na torcie. Tak jak inni, którzy przeszli przeszczep szpiku kostnego.
- Należymy do grona wybrańców, zatem czemu mielibyśmy sobie odmawiać takiej przyjemności - śmieje się sympatyczna dziewczyna. - Te drugie urodziny są zawsze wyjątkowe. Przypominają mi, że zwyciężyłam w walce z chorobą. Dzwonię wtedy do brata, który nigdy nie pozwolił mi sobie podziękować. Staram się wykorzystać to drugie, darowane życie, najlepiej jak potrafię.
Czytaj także:**Jak to jest być żoną Stuhra**
Choroba
O tym, że pierwsze życie się kończy, dowiedziała się od mamy, dokładnie w prima aprilis. Przez cały dzień chodziła za nią i prosiła, żeby powiedziała, że to żart. Nie było pytań: dlaczego ja? Raczej niedowierzanie. - Wszyscy się dziwili, że tak po prostu przyjęłam to do wiadomości - mówi Urszula Smok. - A do mnie świadomość tego, że jestem chora, dotarła dopiero w szpitalu we Wrocławiu. Szłam na "erkę" i musiałam zgolić włosy. A zawsze miałam długie, kręcone.
Rok przed wykryciem choroby Ula Smok przechodziła badania kontrolne. Ale lekarz zlekceważył ponad 26 tysięcy leukocytów we krwi. Choroba spokojnie rozwijała się dalej. Na początku prawie nic nie było po niej widać. Tyle tylko że zaczęła chudnąć, a cera zrobiła się bledsza. Następnie pojawiły się siniaki na skórze, krwawienie z dziąseł, włosy zaczęły się łamać. Co chwilę łapała ją nowa infekcja.
Rodzice postanowili nic nie mówić, dopóki nie znajdzie się dawca. - Czułam, że coś jest nie tak, że jestem w "szklanej pułapce" - opowiada Ula. - Wszyscy na mnie chuchali. Mówili, że muszę na siebie uważać, bo mam anemię.
Pierwsze życie
Była normalną, młodą dziewczyną, pełną zapału, energii. Pracowała i właśnie zaczynała studia. Chciała się bawić, szaleć, śmiać z przyjaciółmi. Prowadziła radosne, beztroskie życie i uważała, że świat stoi przed nią otworem. - Nie borykałam się z żadnymi poważnymi problemami - wspomina Ula Smok. - Zawsze byłam ambitna, chciałam się rozwijać. Miałam plany, które choroba nagle na jakiś czas przerwała. Interesowałam się, i nadal się interesuję, historią architektury, podróżami. Uwielbiam czytać książki. Zastanawiałam się nad wyjazdem do Afryki, aby tam pomagać innym.
Na drugi dzień po tym gdy dowiedziała się o chorobie, spotkała się z koleżankami. Jedna z nich zastanawiała się, jakie buty kupić dziecku. - Pomyślałam sobie wtedy: "Boże, jak ja bym chciała mieć takie problemy". Inni realizowali swoje marzenia, a ja stałam w miejscu i nie miałam na to wpływu.
Drugie życie
Dziś wie, że cierpienie miało sens. Choroba uczy cierpliwości, pokory. Sprawia, że człowiek przewartościowuje swój pogląd na świat, na to, co ważne. - Dostałam ogromne wsparcie od nieznanych mi osób - zauważa pani Ula. - Wpłacali pieniądze na moje leczenie, życzyli powrotu do zdrowia. To mnie mobilizowało do walki. Przeglądałam przekazy pocztowe i się wzruszałam. Myślałam sobie: niesamowite, że tyle osób jest wrażliwych na mój los. Trudno opisać wdzięczność, jaką czułam i nadal czuję. Te pieniądze uratowały mi życie.
Czytaj także:**Mieliśmy traumę, ale życie toczy się dalej**
Jeszcze podczas choroby zrobiła listę rzeczy, jakie chce zrealizować w swoim nowym, lepszym życiu. Fundacja znalazła się na szczycie. - Zawsze byłam wrażliwa na cudze nieszczęście - przyznaje Smok. - Nawet w szpitalu rozmawiałam z pacjentami, wspólnie się wspieraliśmy. Mam wewnętrzną potrzebę pomagania innym. Tak jak rodzice, którzy w stanie wojennym sprowadzali leki z zagranicy, zbierali datki dla potrzebujących.
Zawsze jej czegoś brakowało. Wszystko było zwyczajne, tylko ładne, nigdy piękne. Szukała celu, sensu. Znalazła go w fundacji. - To takie moje dzieciątko, piękno, którego szukałam - cieszy się. - Odkąd ją mam, moje życie jest lepsze, bardziej wartościowe. Musiałam przejść przez chorobę, żeby to zrozumieć.
Marzenia
O fundacji Ula Smok mogłaby opowiadać godzinami. Ale czasem marzy jej się, aby doba miała więcej godzin. Tak żeby zostało jej troszkę czasu dla siebie. Aby co roku razem z mężem mogła zwiedzać nowe miejsca. Marzy jej się miesięczna podróż po Ameryce, zakończona w Meksyku. Chciałaby zobaczyć starożytne miasta Majów. - Dawniej moje życie było beztroskie - mówi Urszula Smok. - Teraz jest poważne. To nie znaczy, że nie jestem radosna. Bardziej doceniam szczęśliwe chwile, bardziej się nimi cieszę. Lubię szaleństwa, wygłupy. Najważniejsza jest dla mnie rodzina i fundacja. I zdrowie. Bez niego można mieć pieniądze, osiągać sukcesy. Ale to nie cieszy.
Polecamy w serwisie kryminalnamalopolska.pl: 2-latek pogryziony przez psa w Bukowinie Tatrzańskiej
Sportowetempo.pl. Najlepszy serwis sportowy