W roku 2017 małe sklepy osiedlowe i wiejskie kontrolują wciąż 41 proc. handlu: trzy razy więcej niż hipermarkety i nadal sporo więcej niż niebywale popularne nad Wisłą dyskonty (30 proc.). W Małopolsce drobny handel jest jeszcze silniejszy.
Jedynie w Krakowie małe sklepy zostały silnie przetrzebione przez obce sieci, bo potentatom pozwolono stawiać centra handlowe pośrodku ludnych osiedli (co na Zachodzie dziwi), a nawet rzut beretem od Rynku Głównego (Galeria Krakowska). Ale mali się nie poddali i mamy - o dziwo - renesans dobrze położonych sklepów w śródmieściu oraz osiedlowych. Najlepiej radzą sobie te działające pod szyldem popularnych sieci franczyzowych. Kwitną też największe targowiska.
Starzy kupcy lubią narzekać na to, co jest, wspominając (swoją) wspaniałą przeszłość, w której nie było dla nich żadnej alternatywy. Z ich punktu widzenia polski handel przeżywa najczarniejszy czas. Wielu musiało zwinąć interes.
Ale jakże liczni okazali się waleczni i przedsiębiorczy. W arcytrudnych warunkach potrafili się zrzeszyć w wielotysięczne grupy, uzyskując w ten sposób u dostawców ceny zbliżone do marketowych. Zadbali o wygląd swych sklepów, jakość obsługi. Mają swoich klientów. Pana Zenka i panią Helę przychodzących nie tylko po chleb i coś do chleba, ale i - pogadać ze znanym sobie sprzedawcą/właścicielem.
Owszem, poddani są morderczej konkurencji - głównie ze strony dyskontów, które rodacy, zwłaszcza w Polsce powiatowej, ukochali jak nikt w Europie. Ale bez tej konkurencji polski handel nigdy nie wzniósłby się na najwyższy poziom w swej historii. Najwyższy - z punktu widzenia szarego klienta.
CZYTAJ RÓWNIEŻ: Atakują nas dyskonty i... sklepy osiedlowe
Follow https://twitter.com/dziennipolski