- Na pomoc. On się topi - krzyczał wniebogłosy kolega 28-letniego Łukasza, z którym wskoczył do wody w stawie po żwirowni przy ośrodku "Katamaran" w Radłowie. Na brzegu w sobotni wieczór było mrowisko ludzi. Nikt nie zaryzykował mu pomóc.
Mężczyznę na dnie mętnego zalewu dopiero po ponad 30 minutach znaleźli nurkowie. Ekipa pogotowia ratunkowego niezwłocznie przystąpiła do reanimacji, próbując za wszelką cenę ocalić jego życie.
- Stał się cud, bo przywrócono akcję serca, co po tak długim czasie przebywania człowieka pod wodą niezwykle rzadko się zdarza - tłumaczy lekarz Norbert Januszek, kierownik Szpitalnego Oddziału Ratunkowego w szpitalu św. Łukasza w Tarnowie, gdzie trafił 28-latek. - Przewieziono go do nas w stanie krytycznym, sam nie oddychał, został podpięty do aparatury. Niestety, mimo naszych usilnych starań o godzinie 4 nad ranem straciliśmy go - dodaje.
Obecny dzierżawca ośrodka i części zalewu twierdzi, że bezskutecznie już od trzech lat prosi miasto o pomoc w zabezpieczeniu kąpiących się tutaj osób. Również WOPR przekonuje, że już dawno powinna powstać tu stała baza ratowników.
Miasto tuż przed tragedią zorganizowało debatę o bezpieczeństwie nad wodą.
Sobotnie wydarzenie daje do myślenia urzędnikom. Myślą o stworzeniu nad zalewem strzeżonego kąpieliska. - Najpierw jednak musimy znaleźć grunty pod tą inwestycję - mówi Wiesław Armatys, z-ca burmistrza Radłowa.
To może być jednak melodia przyszłości. Tymczasem przedstawiciele Wodnego Ochotniczego Pogotowia Ratunkowego biją na alarm. Bo kolejna tragedia tu to kwestia czasu.
- Gdyby były fundusze, to zainwestowalibyśmy w stację, gdzie na stałe byłyby łodzie, skutery, patrolowalibyśmy całą linię brzegową - mówi Jerzy Miklas z WOPR w Tarnowie. - Ale i to może na nic się zdać, gdy kąpiącemu się zabraknie rozsądku - dodaje.