Ogłoszenie o poszukiwaniu pracowników na stanowiska ratownicze zostało opublikowane w połowie grudnia br. na oficjalnej stronie internetowej limanowskiej placówki. Poszukiwani są nie tylko zwyczajni ratownicy medyczni, ale również ci posiadający uprawnienia do prowadzenia pojazdów uprzywilejowanych czy ratownicy z KPP, czyli Kwalifikowanym Kursem Pierwszej Pomocy, w skrócie cała stosowna obsługa. W komunikacie zawarto dane kontaktowe do dyrekcji szpitala z dopiskiem: "warunki płacy i formy zatrudnienia do uzgodnienia".
Tymczasem już od października trwały rozmowy z dyrekcją limanowskiego szpitala dotyczące podwyżek dla ratowników pracujących na co dzień w transporcie medycznym. Mowa o osobach, które w większości nie są zatrudnione na etacie, ale pozostają tzw. pracownikami kontraktowymi, uściślając: prowadzą własną działalność gospodarczą, co jak wiadomo, jest dość częstą praktyką stosowaną w wielu zakładach pacy.
Nieoficjalnie wiadomo tyle, że limanowscy ratownicy mają zarabiać mniejsze pieniądze od swoich kolegów zatrudnionych na tzw. transporcie w innych szpitalach. W efekcie mogło zdarzyć się i tak, że obecnie zatrudnieni ratownicy już od nowego roku zdecydowaliby się na zmianę pracy lub pracodawcy i poważnie ucierpieliby na tym pacjenci. Na tę chwilę sytuacja zdaje się być jednak opanowana.
Aneksy podpisane. Dyrektor uspokaja
Skontaktowaliśmy się z dyrektorem limanowskiego szpitala Marcinem Radziętą, który przyznał, że sytuacja jest już pod kontrolą.
– Bardziej chcieliśmy zrobić rozeznanie rynku i okazało się, że nowych ratowników chętnych do podjęcia pracy w Limanowej nie brakuje – mówi w rozmowie z "Gazetą Krakowską".
– Dotychczasowi ratownicy podpisali już jednak stosowne aneksy umów. W pierwszym kwartale nowego roku 2022 ogłosimy konkurs na te stanowiska. Możliwe, że pojawią się nowi pracownicy, a niektórzy z obecnych zdecydują się odejść. Zobaczymy jednak, co przyniesie czas. Grunt, że nie będzie zagrożenia w dalszym funkcjonowaniu naszego szpitala i to jest teraz najważniejsze – dodaje Marcin Radzięta.
Wedle lokalnych źródeł limanowscy ratownicy kontraktowi, domagając się zmian, mieli być niejako postawieni pod przysłowiową ścianą. Nie dość, że transportują i walczą o życie osób zakażonych COVID-19, pracując w niebezpiecznych warunkach, to pobierają za to najniższą stawkę. Nie mają tzw. dodatków covidowych od wakacji, mimo że sami mogli przechodzić koronawirusa i nie mogą liczyć na wsparcie socjalne choćby w przypadku, gdy sami ciężej zachorują.
Już teraz głośno jest o fatalnej sytuacji w jakiej znalazł się np. Uniwersytecki Szpital Dziecięcy w Krakowie-Prokocimiu. Do dyrekcji tamtejszej placówki złożono już kilkadziesiąt wypowiedzeń z pracy, przez co nawet cztery oddziały szpitala mogą zostać zamknięte. Lekarzom chodzi o lepsze warunki pracy, wyższe płace i zwiększenie liczebności personelu.
