Pojawiła się nawet nadzieja, głównie za sprawą Macieja Rosołka, który zdobył zwycięską bramkę (Legia wygrała 2:1). Zrobił to w 76. minucie, dwie po tym, jak zastąpił na boisku Luquinhasa. Kiedy szykował się do wejścia, niektórzy zaczęli pukać się w czoło, nie rozumiejąc decyzji trenera Aleksandara Vukovicia.
- Dochodziły do mnie słuchy, że mogę zadebiutować. Jednak nigdy nic takiego nie jest pewne. Choć przesłanek, że w sobotę to się stanie było więcej niż wcześniej. Po prostu jak zwykle miałem być gotowy, by wykorzystać szansę, jeśli taką bym otrzymał - komentował 18-letni pomocnik.
- Dziś zaczyna się prawdziwa walka o karierę Macieja Rosołka - podkreślił szkoleniowiec wicemistrza Polski. - Zaznaczył swoją obecność. Jak wiele takich momentów będzie miał w przyszłości, zależy tylko od niego. Mam nadzieję, że będzie wolał przyjść na trening, niż zaliczyć kilka ciekawych miejsc w Warszawie.
„Sodówka” Rosołkowi ma nie grozić. - Wiem, że w historii Legii nie brakuje piłkarzy, którzy „odlecieli”. Myślę, że mi to nie grozi. Duże wsparcie mam od rodziców, dziewczyny i mojego menedżera. Bardzo często rozmawiam z mamą, która daje mi ogromne wsparcie mentalne. Cieszę się chwilą, ale od niedzieli skupiam się na pracy, by dostać kolejną szansę - opowiadał wychowanek Pogoni Siedlce, który do akademii stołecznego klubu trafił w 2015 r. W kadrze pierwszego zespołu jest od tego sezonu. Sobotni występ był jego debiutem.
- To było jak spełnienie marzeń. Nie mogłem sobie życzyć niczego więcej - podsumował nastolatek, który przed bramką „Kolejorza” zachował się jak stary wyjadacz. Prawidłowo przyjął piłkę i pewnym strzałem pokonał Mickeya van der Harta.
- Zobaczyłem, że "Antola" [Domagoj Antolić - red.] dostał piłkę na skrzydle. Wiedziałem, że muszę przyspieszyć i wbiec w pole karne, bo byłem spóźniony. Nie widziałem, jak leciała piłka i nie wiem, czemu obrońca Lecha ją przepuścił. To był jego błąd, który wykorzystałem. Miałem swobodę w polu karnym. Piłka spadła mi na udo, potem pod nogę. Nie pozostało mi nic innego, jak strzelić - podsumował Rosołek, który gra z numerem 39 na koszulce. Nieprzypadkowo.
- To połączenie ulubionych liczb, mojej i mojej dziewczyny - wyjaśnił bohater hitu PKO Ekstraklasy, który swojej miłości też zadedykował gola, przykładając trzy palce do herbu na koszulce. - Pochodzę z Siedlec, miasta stojącego murem za Legią. Moja cieszynka była połączeniem tego, że czuję się legionistą oraz dedykacji dla dziewczyny - tłumaczył piłkarz, który z największą uwagą przygląda się grze Zlatana Ibrahimovicia.
Rosołek skradł show innym wydarzeniom w sobotni wieczór. Przed mecze klub podziękował Miroslavovi Radoviciowi i Michałowi Kucharczykowi, którzy latem odeszli z Legii (więcej o tym czytaj TUTAJ). Natomiast przez pierwsze dziesięć minut spotkania dostało się od kibiców prezesowi Dariuszowi Mioduskiemu (więcej TUTAJ). Fani wyrazili swój sprzeciw wobec tego, jak z roku na rok stacza się drużyna. Trzeci sezon nie zakwalifikowała się do fazy grupowej europejskich pucharów, a w poprzednim sezonie nie zdobyła mistrzostwa Polski. Na plus należy jednak zapisać sukcesy w młodzieżowych rozgrywkach i rozpoczęcie budowy ośrodka treningowego.
Legia, która we wcześniejszych dwóch meczach przegrała, a przed tą serią była dopiero dziewiąta, awansowała na siódme miejsce. Do pierwszej Pogoni Szczecin traci cztery punkty. W niedzielę przy Łazienkowskiej zagra z będącą w słabszej formie Wisłą Kraków (godz. 17.30, transmisja w Canal+ Sport i TVP 2).
