Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Róża Thun: te różnice w Strasburgu to pikuś

Marek Bartosik
Róża Thun we wtorek wybrana została, już po raz drugi,  Europosłanką Roku w kategorii rynek wewnętrzny.
Róża Thun we wtorek wybrana została, już po raz drugi, Europosłanką Roku w kategorii rynek wewnętrzny. Fot. Wojciech Barczyński
Z Różą Thun, eurodeputowaną z okręgu małopolsko-świętokrzyskiego, rozmawia Marek Bartosik.

Marek Bartosik: Czy za rok będzie Pani walczyła od przedłużenie swego pobytu w Parlamencie Europejskim?
Róża Thun: Tak. Zdecydowanie chcę kandydować. No, chyba, że Platforma nie chciałaby mnie wystawić, ale w to wątpię.

Spodziewa się Pani ostrej walki przed wyborami?
Patrzę na pracę polityka praktycznie, szukam konkretnych rozwiązań dla "zwykłych" obywateli. Mam jeszcze kilka projektów niedokończonych, równie ważnych dla ludzi jak te z mijającej kadencji. I o nich, a nie o konkurentach, przede wszystkim rozmawiam z wyborcami.

Co Panią ciągnie do Brukseli i Strasburga? Cynicy, którzy w tej sprawie chętnie nazywają się realistami, mówią, że Polaków ciągną tam pieniądze.
Nie wiem czy to rzeczywiście realiści... W każdym razie mnie taka motywacja nie dotyczyła. Przed trzema laty miałam dobrze płatną pracę w Komisji Europejskiej. Zrezygnowałam z niej dla Parlamentu Europejskiego, bo poprosił mnie o to premier Tusk. Zdecydowałam się na start po konsultacjach z mężem, bo to dla kobiety w moim dojrzałym wieku praca trudna ze względu na konieczność ciągłego podróżowania między Polską a Brukselą i po Polsce. To oznacza ograniczone życie rodzinne. Przyjęłam jednak propozycję premiera, bo od lat jestem głęboko przekonana, że przyszłość Polski zależy od tego, jaką pozycję polityczną wypracujemy w Unii. PiS przez 2 lata swoich rządów marginalizował naszą pozycję. Potem Platforma zaczęła współtworzyć nowe rozwiązania w Unii i chciałam w tym uczestniczyć. Nie ma dla nas ważniejszego zadania niż znaleźć się w tym twardym jądrze Unii, które ma decydujący wpływ na naszą przyszłości.

Lubi Pani być w centrum wydarzeń?
Jestem nastawiona do życia zadaniowo. Są do zrobienia jakieś rzeczy, to trzeba je zrobić i tyle. W życiu miałam różne zadania: w małżeństwie było nim wychowanie dzieci. To przy ciągłych naszych przeprowadzkach między Polską, Niemcami, Nepalem, znowu Polską łatwe nie było, ale chyba z pasją pełniłam rolę matki. Równocześnie mocno angażowałam się np. w pracę na rzecz pozytywnego wyniku naszego referendum akcesyjnego. Jestem absolutnie przekonana, że Unia to najlepsza instytucja na świecie, a wejście do niej uważam za wydarzenie równie ważne w naszej historii i dla naszej cywilizacji jak przyjęcie chrztu tysiąc lat temu. Teraz ciągle jeszcze jesteśmy krajem nowym w Unii. Musimy wypracować sobie mocne miejsce w unijnym świecie. Jest mnóstwo do zrobienia, czyli to robota w sam raz dla mnie.

Widzę, że tryska Pani euroentuzjazmem. Jak jest przyjmowany w Polsce, kiedy dokucza kryzys, a do Unii przyzwyczailiśmy się tak bardzo, że nawet 300 miliardów dla Polski w nowym budżecie nie robi większego wrażenia?
Jesteśmy w trudnym czasie kryzysu światowego. Ale Unia nie jest przyczyną kryzysu, to Unia jest szansą, że wszyscy, w tym i my, przez niego przebrniemy. Bardzo mądrze, choć w Polsce był za to krytykowany, powiedział to w Parlamencie Europejskim minister Jacek Rostowski. Przecież wiemy do czego doprowadził kryzys z lat trzydziestych XX wieku. Wtedy i Ameryka, i każde z państw europejskich chciało rozwiązać problemy gospodarcze na własną rękę, a na końcu tych wysiłków wybuchła najstraszniejsza wojna w historii. Dzisiaj znowu mamy kryzys, ale rozwiązujemy go wspólnie. Unia jest szansą, byśmy z niego wyszli i to pokojowo. Przy wszystkich krytykach za to, że Unia działa ociężale, nie dość konsekwentnie itd. wyraźnie widać solidarność, z jaką spotykają się Grecja, Włochy, Hiszpania, Portugalia czy Irlandia pogrążone w problemach, do jakich doprowadziło je nadmierne zadłużenie. Teraz wyjścia z tej trudnej sytuacji, zabezpieczenia się przed podobnymi błędami w przyszłości szukamy i znajdujemy je wspólnie. Wiara w taką Unię, to właśnie jest realizm, a nie jakiś bezkrytyczny entuzjazm. Niestety ci, którzy chętnie określają siebie mianem realistów, nic nowego nie wnoszą, są wiecznie krytykującymi eurosceptykami, podczas kiedy my, obśmiewani przez nich, z sukcesem pracujemy dla ustabilizowania sytuacji ekonomicznej, bezpieczeństwa konsumenta na wspólnym rynku, znoszenia niepotrzebnych barier dla przedsiębiorców...

I te argumenty trafiają do ludzi w Polsce?
Nawet jeśli nie do wszystkich, to trzeba zrobić co się da, by rozumiało je jak najwięcej osób. Nie oczekuję od wszystkich Polaków, by zajmowali się zawodowo polityką czy ekonomią. Jeżeli nie rozumieją, że najlepszą drogą do wyjścia z kryzysu jest mocniejsze zintegrowanie się Unii Europejskiej, to znaczy, że nie umiemy o tym z nimi rozmawiać. Część winy za to biorę na siebie. Co weekend jeżdżę po Świętokrzyskiem i Małopolsce, by rozmawiać z ludźmi na ten temat.

Reakcje bywają wrogie?
Czasem, ale jeśli w ogóle, to tylko na początku spotkania. Ja też się dużo przy tym uczę, bo rozmowy pozwalają mi zobaczyć, gdzie czego brakuje. Zajmuję się w parlamencie wspólnym rynkiem. Unia zaczęła się kiedyś od wielkiej idei budowy pokoju na kontynencie. Ona jest nadal aktualna, ale trzeba ją przełożyć na wiele konkretnych rozwiązań: tańszy roaming, jednakową na całym kontynencie jakość proszków do prania sprzedawanych pod takimi samymi markami, bezpieczne ponadgraniczne zakupy w internecie, bezpieczeństwo używania kart płatniczych, kontrola nad danymi, które zostawiamy w sieci, itd.

W Unii, obok rozwiązywania takich spraw, toczy się gra interesów. Czujemy się jej ofiarami, szczególnie w sprawie emisji dwutlenku węgla przez naszą energetykę.
Chyba nie wszyscy się tak czujemy. W Polsce jest też ogromna wrażliwość i świadomość zmian klimatycznych. Wielu uważa, że są one groźne. Polityka klimatyczna to kwestia bardzo złożona. Ale nie jest skierowana przeciwko Polsce, naszemu przemysłowi. U nas sprostanie jej wymaganiom jest trudniejsze niż w krajach, które mają energetykę jądrową albo mocniej opartą na źródłach odnawialnych.

Nie tylko trudne, ale kosztowne, osłabiające konkurencyjność naszego przemysłu.
I Unia to widzi. Wynegocjowaliśmy specjalne ulgi, dostajemy na zmiany strukturalne wielokrotnie więcej niż jakikolwiek inny kraj. Dotąd ciągle grozi się nam, że polityka emisyjna nas zrujnuje, ale cały czas idziemy tu specjalną ścieżką. W Unii nikt nie ma interesu w tym, by taki wielki kraj jak Polska nie rozwijał się.

Polscy eurodeputowani nauczyli się pracy w unijnych strukturach?
Są wśród nas osoby bardzo kompetentne i zaangażowane, ale i są też zupełnie niezaangażowane. Ci, którzy chętnie nazywają siebie eurorealistami, najsłabiej uczestniczą w pracach parlamentu. Nie widzę, by poseł Ziobro, który, o ile wiem, z rzadka bywa na posiedzeniach swojej komisji, angażował się w pracę nad projektami unijnego prawa ważnymi dla nas. Eurorealizmem nie jest lenistwo i obojętność wobec spraw, które dla Polski są niezwykle ważne.

A Pani nie dokucza oddalenie od codziennych spraw polskich wyborców?
Nie mam poczucia oddalenia. Pracując nad wspólnym rynkiem i prawami konsumentów, zajmuję się codziennymi sprawami polskich wyborców. Forsuję rozwiązania, które sprawią, że polskie pielęgniarki będą mogły pracować w całej Unii nie jako salowe, ale zgodnie ze swoimi kwalifikacjami. Podobnie z pieniędzmi na fundusz stypendialny Erasmus, pozwalający poznawać świat studentom. Tu w Małopolsce jest mnóstwo małych i średnich firm. Jeśli mają dostęp do większego rynku, to w Miechowie, Krakowie czy Gorlicach jest więcej miejsc pracy. I unijne regulacje w tych sprawach bardzo ludzi interesują, co widzę po ogromnej liczbie pism, maili i pytań zadawanych podczas spotkań.

Dawno temu spędziła Pani 2 lata w Nepalu. Twierdziła Pani, że to zmieniło Pani życie. Czy ten wpływ odczuwa Pani nadal?
Tak. Gdy człowiek spotyka się z inną kulturą, odmienną hierarchią wartości, to najpierw zdaje sobie sprawę, kim naprawdę jest. W Nepalu na tle tamtejszego buddyzmu i hinduizmu wyraźniej zobaczyłam, że zostałam wychowana w polskim, europejskim, przyzwoitym, katolickim, ziemiańskim domu. Nie trzeba jechać aż do Nepalu, żeby to zauważyć. Jadąc do Warszawy lepiej rozumiem, jak bardzo jestem krakowianką. Spędzając czas w Bawarii, zdaję sobie sprawę z tego, jak bardzo jestem polska. W Nepalu uświadomiłam sobie, jak bardzo jestem europejska, przesiąknięta wartościami chrześcijańskimi, mocno odczułam polską tożsamość. To umacnia grunt pod nogami i czyni mnie mocniejszą w kontaktach z innymi ludźmi, otwiera na nich. W parlamencie pracujemy w grupie 754 posłów z krajów o różnej kulturze, historii, stopniu rozwoju... W Nepalu doświadczyłam tak ekstremalnych różnic, że te w Strasburgu to dla mnie pikuś.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetakrakowska.pl Gazeta Krakowska