Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Sekretarze w zapachu perfum

Marek Lubaś-Harny
FOT. ARCHIWUM GK, REPRO. KRZYSIEK HAWROT
Jak wiadomo, 1 maja został ustanowiony międzynarodowym dniem ludzi pracy na pamiątkę wydarzeń w Chicago w roku 1890, kiedy to policja otworzyła ogień do robotników domagających się skrócenia czasu pracy do ośmiu godzin. Za czasów PRL kłopot ze świętem 1 Maja był jednak taki, iż lud pracujący wcale nie miał świadomości, że świętuje ku czci ośmiogodzinnego dnia pracy. Lud pracujący miał przemożne uczucie, że świętuje ku czci komuny, ku czci Bieruta, Gomułki, Gierka, Jaruzelskiego. A w Krakowie także ku czci Kłosiewicza, Domagały czy Gajewicza. To się ludowi pracującemu wcale nie podobało. Ale cóż miał robić, świętował - pisze Marek Lubaś-Harny

Święto pierwszomajowe w PRL stało się modelowym przykładem tego, że nawet szlachetną ideę można ludziom skutecznie zohydzić, zmieniając ją w oficjalno-propagandową hucpę. Trzeba jednak przyznać, że w poszczególnych latach nastroje w maszerujących kolumnach i na wiecach bywały różne, w zależności od tego, jaki wiatr akurat wiał, gdyż - jak starsi pamiętają, a młodsi powinni wiedzieć z lekcji - bywały za tej komuny srogie mrozy, ale bywały i odwilże.

Pod okiem NKWD
Niemały wpływ na to miała osoba panującego aktualnie pierwszego sekretarza, przede wszystkim tego w Warszawie, ale dla krakowian także tego, który akurat zasiadał w gmachu przy Plantach, tam gdzie teraz mieści się Wyższa Szkoła Muzyczna. Inne miasta zazdrościły, że Kraków ma szczęście, bo pierwsi sekretarze bywali tu na ogół bardziej oświeceni niż gdzie indziej. Choć, szczerze mówiąc, nie wszyscy.
Pierwszomajowe pochody i wiece należały do nielicznych okazji, kiedy lud pracujący mógł zobaczyć na własne oczy swego pierwszego sekretarza, stojącego na trybunie honorowej, już to tradycyjnie przy ulicy Basztowej, już to na Rynku.

Pierwsze po wojnie obchody Święta Pracy przebiegały w Krakowie w atmosferze dość ponurej, choć oficjalna propaganda mówiła coś zupełnie innego. Jeszcze po latach ukazywały się w gazetach wspomnienia tamtych dni, przepojone niekłamanym wzruszeniem, w rodzaju: "Niejeden krakowianin ukradkiem otarł łzę radości, kiedy na akademii 1-majowej pierwszy raz zamiast będzie śpiewaliśmy Bój to jest nasz ostatni". Może ktoś tam i ocierał ukradkiem łzę radości, jednak na pewno więcej było łez opłakujących tych, którzy w tym samym czasie w przejętym po gestapo gmachu przy ulicy Montelupich… No, ale nie psujmy świątecznego nastroju.

Patronujący tym pierwszym pochodom, a także innym wydarzeniom w Krakowie I sekretarz KW PPR Wiktor Kłosiewicz nie pozostawił po sobie wielu wspomnień. Zresztą niewiele miał chyba do gadania. Naprawdę miastem rządzili wtedy jeszcze sowiecki komendant, NKWD i polska bezpieka.

Sekretarze z kulturą
Z nieco lepszym samopoczuciem świętowali krakowianie 1 Maja w roku 1957. Zaledwie kilka miesięcy po październikowej odwilży tliła się jeszcze nadzieja, że Władysław Gomułka dotrzyma słowa, a zmiany będą głębokie i trwałe. Tym bardziej że w Krakowie z 1-majowej trybuny padły zapewnienia: "Bolączki klasy robotniczej - ludzi pracy, są jednocześnie bolączkami partii". I sekretarzem KW PZPR był akurat Bolesław Drobner, popularny od lat w Krakowie stary działacz PPS, doktor chemii, prawdziwy ideowiec.

Jego znakiem rozpoznawczym, oprócz sarmackich wąsów, początkowo czarnych, później białych, był fakt, że nikt go nigdy nie widział w marynarce i krawacie. Zawsze występował w dziwnym kostiumie przypominającym robotniczy ferszalunek. Miewał też inne pomysły "równościowe". Józefa Piotrowska-Strigl, ówczesna recenzentka muzyczna krakowskiej prasy, poznała go kilka lat później i przypomina sobie:
- Drobner wbił sobie do głowy, że utworzy w domu kultury operę robotniczą. Tłumaczyłam mu, że do opery potrzebne są głosy szkolone przez wiele, wiele lat, lecz on się uparł , że robotnicy też sobie poradzą. Nawet wystawili jakąś "Halkę" czy "Straszny dwór", ale ze skutkiem łatwym do przewidzenia.
Niezrażony niepowodzeniem swego eksperymentu Drobner zaprzyjaźnił się z kolei z artystami Piwnicy pod Baranami i pomagał kabaretowi, ile mógł. I nawet już nie proponował, aby "Karuzelę z Madonnami" śpiewała robotnica.

Następny z krakowskich I sekretarzy, Lucjan Motyka, też był człowiekiem, rzec można, wysokiej kultury. Albowiem - mimo że z wykształcenia tylko robotnik budowlany - po kilku latach sekretarzowania w Krakowie został ministrem kultury w rządach Cyrankiewicza, a potem Jaroszewicza. Oto jak korzystny wpływ ma na ludzi Kraków.

Jeśli polegać na pamięci Wojciecha Jaruzelskiego, Motyka ruszył także z posad bryłę świata, choć może nie w tym kierunku, w jakim zamierzał. Otóż kiedy zmarł metropolita krakowski Eugeniusz Baziak, kandydata na jego następcę, według ówczesnych procedur, musiała zatwierdzić partia. Podobno właśnie Motyka wskazał na Karola Wojtyłę jako filozofa, który nie będzie się zajmował polityką. No i co? Czy sekretarzowi Motyce nie należałoby się choć skromne popiersie w parku Jordana?
Wąs - ozdoba trybuny
Jak po dniu przychodzi noc, tak po Motyce nastał w Krakowie Czesław Domagała, zwany powszechnie Wąsem. Dziennikarz Leszek Mazan wspomina. - Był to człowiek z kompleksem niskiego wykształcenia, który zasłynął z barwnego języka w rodzaju: "Chuligaństwo w Posce urosło do menstruacyjnych rozmiarów" czy "Zginęły katakumby trupów". Pracownicy komitetu panicznie się go bali, do tego stopnia, że nikt nie chciał wsiadać z nim do windy. Jeden z sekretarzy, który kupił sobie nowy samochód, nigdy nie przyjeżdżał nim do pracy, ze strachu, że zostanie posądzony o drobnomieszczańskie zapędy.

Mówią też, że przewodniczący Rady Narodowej Miasta Krakowa Zbigniew Skolicki, któremu Kraków wiele zawdzięcza, rozchorował się ciężko na serce po tym, jak Domagała chciał zabudować Błonia.
Fatalnie zapisał się Domagała także w marcu 1968 roku.

Podczas wiecu, przebiegającego pod hasłami "Studenci do nauki, literaci do piór, syjoniści do Syjamu", z trybuny na Rynku wygłosił jadowitą mowę, w której ujawniły się jego wszystkie antyinteligenckie kompleksy: "Nie byli, nie są i nigdy nie będą sumieniem narodu pismacy, różni Słonimscy i Jasienice…". Oczywiście, w podtekście zawarte było także "wiadome pochodzenie" owych "pismaków". Na szczęście, nie udało mu się wysłać przeciw studentom wojska, ale tylko dlatego że ówczesny dowódca dywizji powietrzno-desantowej gen. Edwin Rozłubirski odmówił wykonania takiego polecenia.

Minęły niespełna dwa miesiące i 1 Maja jakby w ogóle już nie pamiętano o Marcu. Prasa donosiła radośnie: "Po chmurnym poranku zajaśniało piękne słońce, które opromieniło trybunę, ozdobioną portretami Marksa, Engelsa, Lenina, Gomułki, Spychalskiego, Cyrankiewicza…". Nie dodano już, że największą ozdobą trybuny był żywy Czesław Domagała, ale to się rozumiało samo przez się. Dziennikarz odnotował za to: "Z samochodu popularnej Fabryki Kosmetyków Miraculum na zgromadzonych na trybunie tryska delikatny prysznic wody kwiatowej…".
Robiło się, co mogło, żeby uperfumować rzeczywistość.

Pokazać Klasę
Szczęśliwie, karta się znów odwróciła, kiedy prosto z Kuby, wyspy jak wulkan gorącej, przyleciał do Krakowa Józef Klasa. Niezależnie od kolportowanego wówczas złośliwego powiedzonka, że "Nie sztuka pokazać Klasę po Domagale", należał on do prawdziwych partyjnych liberałów. Cytowany już Leszek Mazan wspomina:
- Przez niego moja żona o mało nie wyleciała z roboty w telewizji, kiedy przyniosła materiał, na którym był Klasa w samej koszuli i z cygarem w zębach. W tamtych latach było nie do pomyślenia, żeby pokazać sekretarza bez krawata. Szefowie krakowskiego ośrodka bali się nawet oglądać te zdjęcia. Dopiero Gierek i Klasa zaczęli trochę zmieniać ten sztywny styl.

Styl pierwszomajowych obchodów także próbowano przekształcać na bardziej "spontaniczny", co jednak nie za bardzo się udawało. Tylko sprawozdawcy dwoili się i troili, żeby przynajmniej w swych relacjach ubarwić te, bądźmy szczerzy, śmiertelnie nudne imprezy. Do historii przeszło zawołanie Witolda Zakulskiego, wieloletniego dziennikarza sportowego Radia Kraków: "Oto do trybuny zbliżają się nasi dzielni listonosze i taszczą swoje ciężkie torby!".

Często z dziennikarzami konkurowali sami prominenci, nawet tak oświeceni jak Klasa. Przez kilka lat z trybuny nie słyszało już wprawdzie słów surowej krytyki pod adresem kapitalistów i rodzimych wrogów ludu, ale jakiś przeciwnik zawsze był potrzebny. W roku 1973 z ust Józefa Klasy padły bezkompromisowe słowa: "Powiedzieliśmy z całą szczerością, że rok bieżący będzie czarnym rokiem dla tych wszystkich, którzy jak wrzody pasożytują na zdrowym ciele społeczeństwa".

Powiadają także, że ten światowiec i liberał czuł zabobonny lęk przed spotkaniem z ówczesnym metropolitą krakowskim Karolem Wojtyłą. Kardynał wielokrotnie zabiegał o rozmowę, ale bezskutecznie. Kilka lat później, kiedy już jako ambasador PRL w Meksyku witał na lotnisku Jana Pawła II podczas jego pierwszej zagranicznej pielgrzymki, z ust papieża usłyszał: "Zawsze wiedziałem, że w końcu znajdzie pan dla mnie chwilę czasu".
Człowiek ostatnich złudzeń
Będący dla PZPR szokiem rok 1980 wyniósł na fotel I sekretarza Komitetu Krakowskiego Krystyna Dąbrowę, byłego dziennikarza studenckiego tygodnika "itd". Wysyłając do Krakowa kolejnego liberała, decydenci z KC próbowali zapewne wpłynąć łagodząco na nastroje tutejszego środowiska intelektualnego, które z perspektywy partyjnej Warszawy jawiło się od dawna jako coś w rodzaju kolejnego wcielenia smoka wawelskiego.

Eksperyment znów poszedł w kierunku niekoniecznie oczekiwanym przez jego autorów. Dokonane przez Dąbrowę zmiany w krakowskich mediach okazały się rewolucyjne. Pierwszą z nich było wysunięcie na redaktora naczelnego "Gazety Krakowskiej" Macieja Szumowskiego, który z organu PZPR uczynił niemal wolne forum Solidarności.

Dziś może trudno zrozumieć, że już samo użycie w gazecie słowa "strajk" zamiast "nieprzewidziana przerwa w pracy" było rewolucją. Przemycane przez kolejarzy do Warszawy egzemplarze sprzedawano po zawrotnych cenach, a "Gazeta Krakowska" Szumowskiego jest pamiętana do dziś. Nie ulega wątpliwości, że nad Szumowskim musieli rozwinąć parasol zarówno Dąbrowa, jak i Klasa, wtedy już kierownik Wydziału Prasy KC PZPR.

Kolejnym niebywałym, według ówczesnych pojęć, posunięciem sekretarza Dąbrowy był sposób, w jaki dokonano zmiany na stanowisku szefa "Dziennika Polskiego". Po ustąpieniu Haliny Gugałowej dziennikarze zbuntowali się przeciw narzuconemu przez partię Sławomirowi Tabkowskiemu. Pod presją dziennikarskiej Solidarności Dąbrowa zdecydował się na ryzykowny krok.

- Pracowałem w Rzeszowie, kiedy dowiedziałem się, że ogłoszono konkurs na redaktora naczelnego "Dziennika Polskiego" - wspomina dziennikarz Ryszard Niemiec. - Nie do końca świadomy, co to za gra, zgłosiłem się, przedstawiłem swój program kierowania redakcją w nowych czasach i wygrałem. W pierwszej rozmowie Krystyn Dąbrowa powiedział mi: "Nie wiem, czy zdaje pan sobie sprawę, że jest pierwszym w historii PRL redaktorem naczelnym, wybranym przez zespół.

To absolutna nowość, ale jeśli się sprawdzi, to kto wie…". Następnie spotkałem się w Warszawie z Józefem Klasą i usłyszałem: "Trzeba zdawać sobie sprawę, że być może będziemy musieli podzielić się władzą z Kościołem i Solidarnością". Wróciłem do Krakowa i Dąbrowa potwierdził, że biorą pod uwagę taką możliwość.

1 maja 1981, kiedy w Krakowie nie było pochodu, a jedynie "spotkanie mieszkańców" na Rynku, niektórzy żywili jeszcze złudzenia. Ludzie swoje, a partia swoje. Krystyn Dąbrowa dał wyraz owym pobożnym życzeniom: "1 Maja to równie symbol jedności i solidarności narodowej. Trzeba, żeby ta jedność wyrażała się w zgodzie i współdziałaniu z partią…".

Za kilka miesięcy bańka mydlana miała prysnąć. Nadeszły lata, których może i nie warto wspominać, kiedy przed nami długi majowy weekend.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetakrakowska.pl Gazeta Krakowska