Dlaczego przeprowadził się Pan do Wrocławia? Kraków Panu zbrzydł?
Lubię wrocławską atmosferę wokół artystów. Poza tym mam tam paru przyjaciół w teatrze Kapitol. W Krakowie nie bardzo potrafiłem się wbić w środowisko. Może mam za mało umiejętności społecznych?
Nie wiem.
Długo się Pan wbijał?
Ponad rok, ale z tego połowę czasu byłem w trasie.
Środowisko w Krakowie jest hermetyczne?
Tak. Trzeba spędzić więcej czasu i poświęcić trochę energii, żeby jakoś zaistnieć. Jest np. grupa skupiona wokół portalu jazzowego Diapazon. To swoistego rodzaju bastion, dość opiniotwórczy. Kompletnie nie potrafiłem się tam odnaleźć, byłem zresztą przez nią mocno krytykowany.
Wrocławianie obcych lepiej przyjmują?
Było mi łatwiej, bo duża grupa krajan z Gdyni właśnie tam się przeniosła. To duża ekipa artystów z Teatru Muzycznego, przyszła za reżyserem Wojciechem Kościelniakiem, właśnie do teatru Kapitol.
Ich też przyciągnęła magia Wrocławia?
Coś w tym Wrocławiu jest takiego... Artysta to jest wrażliwy człowiek, delikatna konstrukcja. I czasem dobre słowo mu wystarczy. Chce więc być tam, gdzie mu takie słowo mówią.
Bo z kasą bywa gorzej?
Tak. A w Krakowie i z tym dobrym słowem bywało różnie. A przecież o marce miasta świadczy nie biznes, tylko kultura. Jedyne, czego pod tym względem zazdroszczę Krakowowi, to bardzo mocnej jazzowej sceny i wielu wybitnych muzyków jazzowych.
Artyści są tu zawistni o cudzy sukces?
Nie jestem pewien, czy to zawiść. Ale na pewno najgorsze recenzje, jakie w życiu miałem, były z Krakowa.
Coś fajnego jednak Pan z Krakowa zapamiętał?
Oczywiście, mam mnóstwo takich wspomnień. Świetne, młode środowisko aktorskie. Spędziłem w nim mnóstwo czasu. W mieście są pochowane po kamienicach małe sale prób, w których dzieją się ciekawe rzeczy. Jedna z tych ekip przygotowała "Sen nocy letniej" z moją muzyką. Bardzo otwarte i żywe środowisko. Ale rynek muzyczny w Krakowie jest zepsuty. Przez artystów, którzy godzą się występować np. za 50 złotych. Trzeba bardzo dużo pracować, żeby cokolwiek zarobić. Praca muzyka jest wyceniana bardzo nisko.
We Wrocławiu jest lepiej?
Trochę straciłem rozeznanie, bo raczej nie gram już w klubach. Lecz przypuszczam, że we Wrocławiu płacą więcej.
Miał Pan w Krakowie swoje knajpy?
Bywałem w Pięknym Psie, chodziłem na imprezy do Łubu Dubu, Kitscha, Carycy.
Pląsał Pan tam na parkiecie?
A gdzie miałem pląsać?
Wrocław też ma mnóstwo knajp, ale mam wrażenie, że poza ścisłym centrum jest kulturalna pustynia.
Nie mam takiego wrażenia. Kraków jest miastem, które żyje całą dobę i nie ma w nim ciszy nocnej. Ale jest o wiele bardziej atrakcyjny dla turysty niż dla mieszkańca. Gdy wcześniej tu przyjeżdżałem na kilka dni, było fantastycznie. Trochę się to zmieniło, kiedy tu w końcu zamieszkałem. To miasto jest bardzo nastawione na turystów.
Lepsze dla turystów? Dlaczego?
Nie umiem tego do końca nazwać. Rodowici krakowianie mają wrodzone poczucie wyższości. Na rogatkach jest nawet wielka tablica z napisem: "Kraków, miasto królów".
Zadzierają nosa?
Tego bym nie powiedział. Być może bycie krakowianinem rzeczywiście nobilituje i najwyraźniej krakowianie mają prawo tak uważać - to miasto o silnej tożsamości i tradycji. Mam do tego szacunek. Ale nie potrafiłem jakoś stać się jego częścią.
We Wrocławiu nosa mniej zadzierają?
Nie spotkałem się z tym. Choć przyznam, że we Wrocławiu miałem potężne spięcia z budowlańcami. Tylko dlatego że byłem człowiekiem z zewnątrz, oszukiwało mnie kilka kolejnych ekip.
To chyba nie dlatego, że był Pan z zewnątrz. Budowlańcy w Krakowie też oszukują swoich.
Tak? No, może.
Ludzie we Wrocławiu są bardziej otwarci?
Takie odniosłem wrażenie. Chociaż boję się to głośno powiedzieć. Pierwszy z brzegu przykład - prezydenta Wrocławia można zobaczyć na festiwalu Jazz nad Odrą, dlatego, że słucha tej muzyki, a nie, że chce się pokazać. To o czymś świadczy. Prezydent jest zresztą miłym i elastycznym człowiekiem.
Podobno sporo w tym autopromocji.
Zawsze znajdą się ci, co narzekają. Wiadomo też, że ludzie sukcesu mają wrogów. Ale prawda jest taka, że jaki pan, taki kram. Władze Wrocławia są bardzo otwarte na sztukę i przyciągają artystów. Rozmawiają z nimi, są autentycznie zainteresowani. Jarosław Broda, szef wydziału kultury wrocławskiego urzędu miasta, pozostaje w normalnych stosunkach z artystami, każdy ma do niego telefon komórkowy. A on z nimi często rozmawia i zna ich potrzeby. We Wrocławiu kreuje się warunki, żeby sztuka rozkwitała i by artyści łączyli się w grupy.
Chodzi o pieniądze czy o klimat?
Bardziej o klimat czy też - tak jak mówiłem - o dobre słowo. Bo sumy, które się na to przeznacza we Wrocławiu, nie są oszałamiające.
W Krakowie jest tak źle?
Hm... Kiedy robiłem reklamówkę Krakowa dla CNN, niezwykle tajemniczo wyglądał proces akceptacji tej muzyki w urzędzie. Miałem wrażenie, że robią to panie zza biurka, a nie ludzie sztuki.
Kazali zmieniać?
Zrobiłem chyba 17 wersji. Okazało się, że kompletnie się z tymi urzędnikami nie rozumiemy. Nikt mi do końca nie umiał wytłumaczyć, czego ode mnie oczekuje. W czasie produkcji prosiłem nawet, żeby ktoś przyjechał do studia. Nie chciałem robić wersji, którą znowu trzeba będzie zmieniać. Jednak nikt się nie pojawił. Bardzo nalegałem, żeby wyeksponować krakowski hejnał w reklamówce. To kultowa melodia i chciałem z niej zrobić ikonę rozpoznawalną na świecie. Ale to się spotkało ze sprzeciwem, dla mnie niezrozumiałym. Cóż, każdemu podoba się co innego.
Zadomowił się Pan we Wrocławiu? Ma Pan swoje miejsca?
Jest mnóstwo takich miejsc. Na przykład przy teatrze Kapitol. Robię też czasem przeloty po klubach. Siaduję czasami w Manianie. Ona ma trochę z klimatu sopockiego Spatifu. Podoba mi się muzyka w tym klubie. Ambitna.
Dobrze się tam mieszka? Lepiej jest mieszkańcom niż turystom?
Bardzo dobrze. Fajne są parki, zatoczki, wyspy. Mieszkańcy z tego korzystają, i nie jest to zrobione na pokaz. Choć w godzinach szczytu korki są nieznośne.
Ale budują dwie obwodnice.
Tak? Super.
Czego mógłby się Kraków nauczyć od Wrocławia?
Gdzieżbym śmiał królom rady dawać.
Zejdźmy do ludzkiego poziomu.
Mimo wszystko na dwór króla przyjeżdża się z darem. Może źle zrobiłem, że nie potraktowałem poważne tej tablicy na rogatkach. Nie miałbym odwagi pouczać Krakowa. Myślę, że ten swoisty patos i hermetyczność są siłą tego miasta.
Zapytam inaczej: jakie są największe zalety Wrocławia?
Na pewno artystyczna fermentacja i pewna przytulność.
Duże i przytulne miasto?
Tak, Wrocław jest duży i przytulny. Będąc tam, mam wrażenie, że to miasto jest zadaszone... Nie wiem dlaczego. To samo czułem na krakowskim Rynku. Ale kiedy zaczyna się tam mieszkać i wyczuwać energię ludzi, którzy się przez niego tylko przetaczają, to z jednej strony czułem się jego częścią, a z drugiej...
Obcy?
Turyści przyjeżdżają do Krakowa, wykorzystują go i zostawiają.
Przeżuwają i wypluwają?
Coś takiego właśnie czułem.
Czyli zostanie Pan we Wrocławiu?
Tak. To bardzo dobre miejsce do życia.