No bo jak przyjąć dziecko, które na niczym nie potrafi zagrać nawet prostej melodii? Gdy egzaminator zagrał jej krótką melodyjkę, którą miała śpiewem powtórzyć - nie zrobiła tego. Gdy wystukał ołówkiem prosty rytm - również nie. Dopiero wiele lat później Adam Rieger, wówczas dyrektor szkoły muzycznej, a jednocześnie profesor Akademii Muzycznej, wyznał, że to on przekonał komisję.
Bo Kaja nie kopiowała melodii i rytmów, lecz dorabiała zakończenie, sama nie zdając sobie z tego sprawy. To on dostrzegł wielką muzyczną osobowość w drobniutkiej dziewczynce. Zresztą na skrzypcach zaczęła grać tymczasowo, gdyż była za mała, by grać na wiolonczeli, która na nią czekała w domu po słynnym dziadku Dezyderiuszu.
Adam Rieger nie pomylił się. Po pół roku nauki gry na skrzypcach mała Kaja zagrała swój pierwszy koncert.
- Postawiono mnie na taborecie, ponieważ byłam za mała i nikt mnie nie widział - wspomina Kaja Danczowska. - Po koncercie, gdy ludzie klaskali, nie wiedziałam, jak się zachować, więc odłożyłam skrzypce i stojąc ciągle na taborecie, również zaczęłam klaskać.
Beatrycze Danczowska
Siedmioletnia Kaja, gdy szła na egzamin, może i nie umiała grać, ale była niezwykle osłuchana. To robota jej mamy.
- Mama bardzo mnie umuzykalniała - opowiada Kaja. - Stawiałyśmy sobie zydelki koło radia z zielonym okiem i słuchałyśmy muzyki klasycznej. Śpiewałam i gwizdałam sobie wszystkie symfonie i opery, choć nie wiedziałam, co jest czyje. Wszystko znałam na pamięć.
Mama Kai była przeciwna skrzypcom. Kochała wiolonczelę. Sama zresztą na niej grała. Jej ojciec Dezyderiusz Danczowski, słynny na obu półkulach wybitnie utalentowany wirtuoz wiolonczeli, profesor i koncertmistrz filharmonii i oper na całym świecie, siadywał przy kołysce córki i grał. Gdy miała 16 lat, wybuchła wojna. Przestała grać, ale sentyment do wiolonczeli jednak pozostał.
Dopóki Kaja nie skończyła 18 lat, mama jeździła z nią na wszystkie koncerty. - W pociągu uczyłyśmy się na klasówkę, teraz dopiero widzę, że to takie normalne nie było, ale wtedy nie miałam czasu zastanawiać się nad tym - mówi Kaja.
Beatrycze Danczowska skrzypce zaakceptowała, dopiero gdy Kaja miała 26 lat. Była już po studiach, zdobyła laury na najważniejszych konkursach w Europie.
- Mama usłyszała w radiu transmisję z koncertu laureatów w Monachium - wspomina Kaja. - Wróciłam do domu, a ona powiedziała: "Wiesz, graj na tych swoich skrzypcach".
Eugenia Umińska
Rzecz niewiarygodna: pani rektor Państwowej Wyższej Szkoły Muzycznej w Krakowie, która uczy wyłącznie studentów, zgodziła się dawać lekcje ośmioletniej dziewczynce. Maczał w tym palce, dobry duch Kai - Adam Rieger.
"Profcia", jak ją nazywała Kaja, była jej nauczycielką przez 13 lat. Traktowała ją jak swoją drugą córkę i nazywała "skrzypcową córunią".
"Była to wielka dama" - pisze Kaja w swoim, nigdy niewydanym, wspomnieniu o prof. Umińskiej. "Często zwracała się do mnie po francusku, a ja w drugiej klasie jeszcze dobrze pisać i czytać nie umiałam".
Prof. Umińska uczyła małą Kaję jak dorosłą i wymagała jak od dorosłej.
"Te 13 lat w klasie prof. Umiń-skiej nie przypominało sielanki - pisze Kaja. - Ból miał też swoje miejsce. Pani Profesor cierpiała przeze mnie, płakała przy mnie. Na przykład wtedy, gdy Mama nie puściła mnie na konkurs do Genewy (miałam 16 lat), mimo że Pani Profesor stwierdziła, że pierwsza nagroda murowana. Płakała też, gdy moje papiery na studia znalazły się tylko na UJ, na muzykologii, a do PWSM nie zostały w złożone".
Dawid Ojstrach
Kaja Danczowska wzięła udział w pięciu wielkich konkursach skrzypcowych.
- Każdy z nich wniósł coś niezwykłego, każdy był ważny - mówi Kaja. - "Wieniawski" jeszcze przed maturą.
Rok później, w 1969 r., kolejny sukces - druga nagroda w Konkursie Skrzypcowym im. Alberto Curciego w Neapolu.
- To był mój pierwszy wyjazd za granicę - mówi Kaja Danczowska. - To był wstrząs. Byłam jedyna z bloku socjalistycznego. Pierwszą nagrodę zdobyła Japonka, która uczyła się w Moskwie u Dawida Ojstracha.
Rok później, w 1970 r., Kaja triumfowała na Konkursie Wykonań Muzycznych w Genewie.
- Do finału dochodzą tylko dwie osoby - wspomina. - Nie wiedziałam o tym. Dowiedziałam się dopiero po ogłoszeniu wyników. Druga nagroda. Znowu pierwszą zdobył uczeń Ojstracha. Dlatego z Genewy pojechałam wprost do Moskwy. Do Dawida Ojstracha, króla skrzypków na świecie.
Spotkała go na lotnisku. Podeszła i powiedziała, że chce mu coś zagrać
- Był zdziwiony. Powiedział: "Jak to w sandałkach? Przecież tu jest śnieg" - wspomina Kaja. - Zawiózł mnie do domu, pożyczył botki swojej żony, pięć numerów za duże. Ja w tych botkach wypchanych gazetami poszłam do konserwatorium i zagrałam mu to, co dzień wcześniej grałam w Genewie na koncercie laureatów. Objął mnie i powiedział: "Od dzisiaj jesteś moją uczennicą".
Dostała stypendium na 4 miesiące, została dwa lata. Mieszkała w najtańszych hotelikach, tuż przy domu Ojstracha. Nocami ćwiczyła w świetlicy, a rano biegła do mistrza.
- To dzięki niemu gram do dziś - mówi Danczowska. - On dał mi ostateczny artystyczny szlif. Cisnął mnie straszliwie, tam najwięcej w życiu ćwiczyłam. Jakby przeczuwał, że będzie krótko żył. Ćwiczyłam po kilkanaście godzin dziennie i pamiętam wspaniałe momenty, kiedy stawał przy mnie i grał piękniej niż na jakimkolwiek koncercie.
Przez kolejnych 10 lat była solistką zespołu kameralnego Karola Teutscha.
Justyna Danczowska
Justyna pojawiła się na świecie, gdy Kaja miała 31 lat. Mówi, że to było największe i najszczęśliwsze wydarzenie w jej życiu. Kaja przez całą ciążę pracowała, nawet w dniu porodu miała lekcję. A trzy miesiące po przyjściu na świat córki koncertowała w Rzymie.
Justyna nie wiedziała, że może być mama, która nie gra. Sama od dziecka chciała zostać muzykiem, po to by grać z mamą. Nie przypuszczała zresztą, że można być kimś innym.
Pierwszą edukację muzyczną odebrała - podobnie jak jej mama - od Beatrycze Danczowskiej.
- Gdy mama koncertowała, byłam z babcią, która słuchała nadawanej w radiu muzyki, a ja z nią. Zawsze rozpoznawałam, gdy grała mama.
A mamy bardzo jej brakowało. Gdy wyjeżdżała na koncert, Justyna pytała: ,,Ile kąpieli cię nie będzie?". Gdy podrosła zaczęła liczyć dni. - Wiedziałam, że inne mamy gotują obiady, a moja gra na skrzypcach, ale nigdy na to nie narzekałam.
Babcia trzymała wnuczkę żelazną ręką. Bardziej niż osiągnięć muzycznych wymagała świetnych ocen w szkole. Justyna mogła ćwiczyć dopiero wtedy, gdy odrobiła lekcje.
- Mamy miała niewiele - przyznaje Kaja. - Babcia uczyła ją śpiewać, słuchać muzyki, ale i ja umuzykalniałam córkę. Bardzo lubiła zabawy muzyczne. Jeszcze nie chodziła do szkoły, gdy na jakimś spacerze zaczęła mi wyśpiewywać finał koncertu Brahmsa. Pytam ją, skąd to zna. ,,No, przecież ćwiczysz w kuchni", odparła.
- Nauczycielki w szkole muzycznej mówiły do mnie "mała Kaja" czy "mała Danczowska" - wspomina Justyna. _ Lecz ja chciałam być dużą Justyną, a nie małą Kają.
Justyna już jako 16-latka wygrała Konkurs Pianistyczny w Płocku, rok później - Międzynarodowy Konkurs Chopinowski dla Młodzieży w Szafarni, a mając lat 19, zwyciężyła w konkursie dla młodych muzyków w Krakowie. Docenioną ją także jako kameralistkę na festiwalu "Orpheus 2002" w Zurychu, w konkursie muzyki kameralnej w Neuchatel i w Zurychu.
Justyna, gdy miała 19 lat, postawiła wszystko na jedną kartę. Nie znała ani słowa po niemiecku, ale pojechała do Bazylei, by uczyć się w mistrzowskiej klasie Krystiana Zimermana. Dlaczego? - Bo to najlepszy pianista świata - rzuca krótko. Zimerman był dla niej tym, kim Ojstrach dla jej matki.
Zimerman chciał, by Justyna miała przyjemność grania. Lekcje trwały tyle, ile trzeba. Czasem nawet 8 godzin. Wymagał bardzo dużo. Bywało, że natrafiali na elementy techniczne, które Justyna latami ćwiczyła, ale nijak nie chciało się udać. Zimerman mówił " Zrób tak i tak". I od razu wychodziło!
Po dyplomie u Krystiana Zimermana Justyna szlifowała warsztat przez kolejne dwa lata w Zurychu w klasie Konstantina Scherbakova.
- Nie było jej sześć lat. Wróciła jako świetnie wykształcona dziewczyna - mówi Kaja. - "Odwdzięczyła mi się" trochę za tę moją wieczną nieobecność.
Wiolenczela dziadka
Dziś Kaja i Justyna Danczowskie pracują na Akademii Muzycznej w Krakowie. Kaja daje lekcje, Justyna jest kameralistką. Czasem razem koncertują, nagrały wspólną płytę. Po śmierci Beatrycze Danczowskiej ożywiły wiolonczelę jej ojca Dezyderiusza.
- Babcia nie pozwalała wiolonczeli ruszyć - mówi Justyna. - Uznałyśmy jednak z mamą, że powinna znów zacząć żyć.
Gra na niej Bartosz Koziak. W duecie z Justyną Danczowską. Nagrali płytę, w tym poloneza Dezyderiusza Danczowskiego.
- To, jak ktoś gra, wyraża, jakim jest człowiekiem. Z mamą dobrze się dogadujemy, choć czasem mamy różne pomysły na jakiś fragment utworu, ale potrafimy wysłuchać siebie nawzajem - mówi Justyna. - Nie wiem, czy więzy krwi mają przy grze znaczenie. Mama jest po prostu świetnym muzykiem.
- Gramy razem, mamy doskonałe porozumienie, o jakim nigdy mi się nawet nie śniło - potwierdza Kaja. - Justyna jest moją partnerką w zawodzie - na poziomie dyskusji, wspólnego słuchania, oceniania, pracy, prób, nagrań, koncertów, prowadzenia naszych studentów. Okazuje się, że wiek nie gra roli w sztuce.
Justyna, zapytana, czy być córką najsłynniejszej skrzypaczki jest łatwiej czy trudniej, odpowiada: "Nie wiem, nigdy nie byłam córką innej mamy".