Napisałbym, że organizując trącące na kilometr kiczem przedsięwzięcie ktoś chce nabić sobie kabzę,
a nas w butelkę, ale odpuszczę, bo jeszcze w obroty weźmie mnie Pudzianowski, pierwszy tancerz IV RP i żywy dowód na wrodzony brak rytmu u mężczyzn urodzonych między Bugiem a Odrą. Takie geny; nasi przodkowie stanowczo zbyt często biesiadowali na siedząco.
Czy mogę pana prosić? Dziękuję, tym razem wolę podpierać ściany. W domu. Skusiłbym się tylko
w wypadku, gdyby impreza miała inny niż zarobkowo-reklamowy podtekst. Gdyby w ognistym argentyńskim tangu mieli zapomnieć się się Rokita z Wassermanem i radni Sularz z Kosiorem. Gdyby prezydent Majchrowski planował wykonanie breakdance'owych baniek, bączków i bejbisów ramię
w ramię z eksministrem Ziobrą.
Gdyby rodzina Pendereckich zechciała zatańczyć quickstepa z pracownikami Biura Festiwalowego. Gdyby dyrektor Tajster w walcu angielskim wtulił się w ramiona dziennikarzy działów miejskich krakowskich gazet. Gdyby kibice Wisły połączyli się w przedderbowej rumbie z kibicami Cracovii. Gdyby w jednym kółeczku pląsali Miedwiediew, Saakaszwili i L. Kaczyński (prezydencka wersja standardu "Mam chusteczkę haftowaną"). Gdyby...
Gdyby tak było, to bym przyszedł i poruszał nogą w takt muzyki. Ale nie poruszę. Zgłoszę się jednak niezwłocznie, gdy tylko Kraków ogłosi zamiar pobicia fascynującego rekordu w liczbie osób pijących
w tym samym czasie sok marchewkowy. W czerwcu robiło to w Szczecinie tysiąc osób. Phi! Łykniemy ich, nomen omen, w cuglach. I będziemy mieli o czym opowiadać wnukom.