To znaczy - chyba warto. Moją, dotąd niezmąconą, pewnością zachwiał nieco mecz Cracovii w Gdańsku, gdzie działanie VAR-u zostało sprawdzone w praniu. Nie są to duże turbulencje, jednak obserwowaliśmy coś, co w uproszczeniu można by nazwać przejęciem przez technologię kontroli nad emocjami. A to niesie za sobą konkretną zmianę w odbiorze piłkarskiego widowiska.
Kiedyś rozmawiałem z profesorem Józefem Lipcem, filozofem i znawcą sportu, o źródłach szalonej popularności piłki nożnej. Profesor ma na ten temat kilka teorii, ja najbardziej lubię tę brawurową, że - tłumacząc w skrócie - futbol wyzwala namiętności wręcz seksualne, a „gol to spełnienie, ekstaza, która i w meczu, i w życiu nie zdarza się co chwila”. OK, można chichotać.
Pal sześć, czy ta freudowska interpretacja broni się w naukowych badaniach, czy sprawdza się jedynie jako towarzyska anegdota, ale obrazowo opisuje stan kibicowskiego napięcia i nagłego uwalniania emocji. VAR wdziera się w tę w intymną sferę, zaburzając cały proces. Taki trochę - jeśli już trzymamy się tego jednego porównania - stosunek przerywany.
Euforia od razu zaczyna być hamowana, bo jest obarczona niepewnością, czy sędzia za chwilę brutalnie jej nie zakończy (jeśli się nie zorientowaliście, to teraz mówimy już o futbolu). Wpatrywanie się w napis „trwa wideoweryfikacja” i czekanie na decyzję to nawet nie namiastka, raczej proteza prawdziwych emocji. Dla piłkarzy również: cieszyć się, nie cieszyć? Lepiej nie, bo przebiegniesz pół boiska wiwatując, a za chwilę dowiesz się, że była to bezsensowna szarża.
Tak że coś za coś. Ale czy jesteście na to gotowi?
Follow https://twitter.com/sportmalopolska#TOPSportowy24
- SPORTOWY PRZEGLĄD INTERNETU