SNiT podsumował tegoroczny sezon zimowy w liczbach. Dane te zupełnie nie napawają optymizmem. Wręcz przeciwnie. Wróżą ogromne kłopot dla samych firm prowadzących wyciągi narciarskie, ich pracowników, ale i dla całych regionów, które żyją z turystyki zimowej.
- Specyfika tego sezonu jest nie do porównania z żadnym innym sezonem w historii. Dopadł nas koronawirus. To oczywiście przełożyło się na funkcjonowania stacji narciarskich. W grudniu jeszcze wydawało się, że będziemy działać normalnie. Jednak okazało się inaczej. Na nowy rok wszyscy znów zostaliśmy zamknięci i otwarci dopiero 12 lutego – wspomina Tomasz Paturej, prezes SNiT i ośrodka narciarskiego Kotelnica Białczańska w Białce Tatrzańskiej. - Jak normalnie sezon narciarski w Polsce trwa 100-110 dni w zależności od położenia stacji narciarskiej, tak teraz ten sezon ograniczył się do ok. 50 dni.
Jeszcze gorzej sytuacja wygląda jeśli chodzi o przychody stacji narciarskich. - Przychody generowane w tym sezonie są bardzo znikome w porównaniu do poprzednich sezonów. To jest w granicach 30-35 proc. tego co było w ubiegłym roku. Mimo, że sezon trwał połowę tego co było rok temu, ale nie przekłada się to na przychody. Przepadły nam bowiem okres noworoczny i zimowe ferie, czyli czas, gdy przychody stacji narciarskich są największe – mówił Paturej.
Według szacunków polskie stacje narciarskie zrzeszone z SNiT rocznie osiągały przychód rzędu 400-450 mln zł. - W tym sezonie wszystkie te stacje mogą liczyć łącznie na zysk ok. 90 mln zł. To jest przepaść rok do roku. Te 90 mln zł w wielu przypadkach nie pokryje kosztów utrzymania. Każdy dzień przestoju w zimie kosztował wszystkie stacje ponad 5 mln zł. Tyle dziennie było straty – wyliczał Paturej.
Stowarzyszenie oszacowało, że polskie stacje wydały na samo przygotowanie się do sezonu ok. 32 mln zł. Do tego doszły koszty związane z restrykcjami sanitarnymi. - Ciężko będzie, by bez wsparcia państwa zaplanować następny sezon i go w ogóle rozpocząć – dodał Paturej.
SNiT wyliczyło ponadto, że 89 stacji narciarskich zrzeszonych w stowarzyszeniu skorzystało ze wsparcia państwa w ramach tarczy antykryzysowej oferowanej przez Polski Fundusz Rozwoju. - Z pierwszej tarczy skorzystało 65 proc. stacji narciarskich. Łączna kwota subwencji to 37 mln zł. Z drugiej tarczy skorzystało 35 proc. stacji na łączną kwotę 33 mln zł. Razem to jest ok. 70 mln zł. Wielką niewiadomą jest nadal ile z tych kwot przypadnie do zwrotu – zaznaczył Tomasz Paturej. - Żeby się nie okazało, że otrzymane wsparcie będzie gwoździem do trumny, gdy przyjdzie wezwanie do zwrotu pieniędzy.
Według stowarzyszenia połowa uzyskanego wsparcia pokrywa koszt przygotowania do sezonu. - Więc wsparcie finansowe to de facto połowa z tych 70 mln zł. To jak widać jest za mało, by stacje narciarskie mogły przetrwać do następnej zimy. Specyfika pracy stacji narciarskich jest bowiem taka, że zarabiamy zimą pieniądze, które muszą nam wystarczyć na utrzymanie przez kolejne, dla nas martwe miesiące, aż do następnej zimy – zaznacza Paturej.
Dlatego SNiT chce usiąść z rządem do rozmów o większym wsparciu. Jednym z proponowanych punktów jest rekompensata z tytułu utraconych przychodów – rzędu 60 proc. przychodów z ubiegłego roku. Czy apele branży narciarskiej zostaną wysłuchane – na razie nie wiadomo. - Bez dodatkowego wsparcia rządu my możemy nie przetrwać – kwituje Tomasz Paturej.
- 10 najpiękniejszych tatrzańskich szlaków jesienią. Tutaj warto iść
- Turyści oszaleli na punkcie tego miejsca w Tatrach. Instagram pełen zdjęć!
- Które tatrzańskie schroniska karmią najlepiej? Oceny wg Tripadvisor
- W Tatrach już czuć jesień. Zobacz pierwsze oznaki tej pory roku w górach
- Tak ćwiczą się kandydaci na ratowników TOPR. Jest ciężko!
- Tatry. Remonty szlaków idą pełną parą. To ciężka ręczna robota [ZDJĘCIA]
