WIDEO: Barometr Bartusia
Prokuratura postawiła ordynatorowi 17 zarzutów dotyczących przyjmowania korzyści majątkowych od pacjentów w zamian za ustalanie im terminów zabiegów poza kolejnością. W śledztwie lekarz przyznał się do części zarzutów, ale na procesie przed Sądem Rejonowym dla Krakowa Krowodrzy zaprzeczył, by dokonał tych przestępstw.
Podczas przesłuchań 66-letni Jerzy J. opowiadał, że koperty, które ludzie zostawiali mu na biurku, wyrzucał do kosza, choć domyślał się, że tam są pieniądze, bo, jak mówił: „pacjent nie przychodzi z obrazkiem świętym, może jedynie siostry zakonne”. Prokuratura przesłuchała więc sprzątaczkę w szpitalu, która zaprzeczyła, by odnajdywała pieniądze w koszu na śmieci. Widziała tylko opakowania po alkoholach i prezentach.
Na rozprawie oskarżony opisywał swoje kontakty z pacjentami. Z jego wyliczeń wynikało, że operacje wcale nie następowały szybciej, niż obowiązujący w danym czasie czas oczekiwania. Np. pacjent Zygmunt G. czekał na operację stawu biodrowego 934 dni, a średni czas oczekiwania dla innych osób wynosił 538 dni.
Zygmunt G już zmarł, ale w poniedziałek zeznawała jego żona, 74-letnia Fryderyka G. Opisała, jak z mężem zjawili się u lekarza w poradni Krakowskiego Centrum Rehabilitacji i to bez skierowania. Przyjął ich i „z wdzięczności” zostawiła mu na biurku, jak to określiła - ”spontanicznie” - 200 zł bez koperty i uciekła z gabinet. Nie kryła, że to była wyłącznie jej inicjatywa i lekarz nie domagał się żadnej gotówki.
Okoliczności przekazania 1300 zł opisał też kolejny świadek, 73-letni Franciszek B., który liczył na szybszą operację barku. Trzykrotnie w 2016 r. dał lekarzowi pieniądze: najpierw 300 zł, a potem dwa razy po 500 zł „z wdzięczności”, że będzie miał szybciej operację. Najpierw słyszał, że może ją mieć około 2020 r., potem dostał szybciej termin na operację, ale ostatecznie, gdy zjawił się w szpitalu na Modrzewiowej w przeddzień zabiegu usłyszał, że zbyt dużo waży i placówka nie ma łóżka, na którym mógłby się położyć, by wykonać operację. W tamtym czasie ważył około 150 kg. Zirytowany wypisał się ze szpitala. Zdenerwował się tym bardziej, że w tej placówce miał już wcześniej wszczepiane endoprotezy stawu biodrowego i wówczas nikt mu nie mówił, że operacji nie da się wykonać, a ważył wówczas tyle samo. Zdenerwowany zażądał od Jerzego J. zwrotu pieniędzy. Ordynator dał mu kopertę, w której było 2 tys. zł, czyli o 700 zł więcej, niż w sumie otrzymał od Franciszka B. Mężczyzna po tym fakcie zawiadomił policję, że wręczał pieniądze ordynatorowi.
Ku zaskoczeniu prokuratora i sądu, świadek 54-letnia Marta S. zaprzeczyła, by wręczyła lekarzowi w prywatnym gabinecie w Olkuszu kwotę 800 zł za obietnicę terminu i operacji stawu biodrowego. Zawile tłumaczyła, że to były pieniądze za wcześniejsze wizyty, których nie opłaciła. Zapisane w protokole ze śledztwa słowa tłumaczyła stresem, niezrozumieniem jej intencji. W sądzie mówiła, że też jest w stresie i boi się prokuratora, a w pewnej chwili zaczęła płakać. Sąd dopytywał, czy świadek się leczy psychiatrycznie lub psychologicznie, ale Marta S zaprzeczyła. Za składanie fałszywych zeznań grozi jej do 8 lat więzienia.
