Kto pamięta debiut Dariusza Wdowczyka na ławce trenerskiej Wisły Kraków, ten mógł spodziewać się interesującego meczu. Nie tak dawno „Biała Gwiazda” wbiła Termalice cztery gole i wygrała pierwszy raz od listopada, a to wszystko po zaledwie jednym treningu z nowym szkoleniowcem. Gdy oba zespoły znowu spotkały się w grupie spadkowej, okazało się, że można liczyć na spektakl podobny do tego w Niecieczy. Co prawda nudnawy mecz ożywił dopiero rzut karny wykorzystany przez Denisa Popovicia, ale potem padł urodziwy wyrównujący gol Wojciecha Kędziory. Co stało się w drugiej połowie, przerosło wszelkie oczekiwania – zdawało się, że Wilde-Donald Guerrier wygrał mecz dla Wisły szczęśliwym trafieniem, ale w ostatniej akcji meczu wyrównał… bramkarz Termaliki Sebastian Nowak. Skończyło się drugim remisem krakowian z beniaminkiem. Trochę rozczarowującym dla Dariusza Wdowczyka i jego piłkarzy, biorąc pod uwagę ostatnie wyniki Wisły i okoliczności, w jakich "Biała Gwiazda" straciła zwycięstwo.
„Słoniki” udowodniły, że mają pamięć jak prawdziwe słonie. Nie zapomnieli, co wiślacy zrobili z nimi w marcu. Sami ruszyli do ataku, wykorzystując ospałość gospodarzy i przez pierwszy kwadrans byli bliżej pierwszego gola. Całe szczęście dla Wisły, debiutujący Stefan Nikolić straszył ją tylko nazwiskiem, a groźby Termaliki prawie zmaterializowały się dopiero po niepewnej interwencji Michała Miśkiewicza. Piłka uderzona przez Tomasza Foszmańczyka wyślizgnęła się bramkarzowi i kilka razy odbiła od murawy, zanim wróciła w jego ręce.
Mniej pracy, ale więcej szczęścia miał stojący między słupkami Sebastian Nowak. Boban Jović i szarżujący Arkadiusz Głowacki strzelali poza światłem bramki, zaś gdy Wisła ruszyła z firmowym atakiem, Termalice wydatnie pomógł Rafał Boguski. Jak do tego doszło? Jak zwykle – niezmordowany Patryk Małecki centrował z lewej flanki, piłkę pod bramkę zgrywał rekonwalescent Paweł Brożek. Akcję fatalnie wykańczał Boguski, który z kilku metrów uderzył obok bramki. Była 31. minuta, po której już nie działo się wiele. Może oprócz tego, że błędy Denisa Popovicia przypomniały o czekającym na ławce rezerwowych Krzysztofie Mączyńskim. Reprezentant Polski pojawił się w kadrze meczowej po raz pierwszy od blisko pięciu miesięcy.
Nawet po przerwie mecz niebezpiecznie przypominał niedawne męczarnie Wisły na stadionie w Łęcznej. Potem wszystko mogło potoczyć się zupełnie, jak spotkanie z Górnikiem. Faul Mateusza Kupczaka na Rafale Boguskim w polu karnym był trochę mniej dyskusyjny niż przewinienie, które dało krakowianom pierwszego gola z Górnikiem. „Jedenastka” wykonywana przez Denisa Popovicia też była daleka od ideału, ale piłka po strzale Słoweńca ugrzęzła w siatce. Tak samo, jak w Łęcznej.
Mączyński wszedł na boisko w drugiej połowie razem z Wojciechem Kędziorą i Dawidem Plizgą. Weteran w koszulce Termaliki szybko odkupił grzechy z niedawnego meczu z Koroną. Wszystko przez nieporozumienie w ofensywie Wisły, które kosztowało ją znacznie więcej niż stratę szansy na drugiego gola. Była 70. minuta, gdy piłkarze z Niecieczy błyskawicznie zmontowali kontratak, który wspaniałym strzałem przy słupku zwieńczył Kędziora. Wisła walczyła o decydującego gola do ostatnich sekund i udało jej się na mniej niż minutę przed końcem. Najpierw w wielkim zamieszaniu piłkę do bramki wbił Wilde-Donald Guerrier tylko po to, żeby… i tak zremisować. Bohaterem ostatniej akcji meczu był… bramkarz z Niecieczy. Sebastian Nowak wyskoczył najwyżej po rzucie rożnym i wyrównał, a arbiter już nie wznowił gry.
Już po podziale na grupy Wisła długo prosiła się o kłopoty. Choć ostatecznie wygrała z oboma Górnikami, nie brakowało przestojów w grze i okresów, gdy to rywale dominowali. W Łęcznej skończyło się happy endem, zaś na własnym boisku remisem i stratą punktów z walecznym beniaminkiem. Na pocieszenie zostaje Wdowczykowi statystyka – jako trener Wisły jeszcze nie przegrał. Co innego w małej miejscowości pod Tarnowem, gdzie po ostatnim meczu 33. kolejki Ekstraklasy i niewiarygodnym finiszu Termalica jest punkt bliżej utrzymania.