https://gazetakrakowska.pl
reklama
MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Tak, żebrzę o książki. Ale wiem, że da się wygrać z modą na nieczytanie

Katarzyna Janiszewska
Jolanta Pytel z Gimnazjum nr 39 w Krakowie walczy z "nieczytaniem"
Jolanta Pytel z Gimnazjum nr 39 w Krakowie walczy z "nieczytaniem" Michal Gaciarz / Polska Press
Wystarczy młodych czymś zaintrygować. Wtedy zaczynają czytać - mówi Jolanta Pytel, bibliotekarka z Gimnazjum nr 39 w Krakowie, która razem z uczniami prowadzi bloga o książkach

Rekomendacja39 to blog, na którym uczniowie zamieszczają recenzje przeczytanych książek. Nowości i bestsellery literackie otrzymują bezpłatnie w ramach współpracy z 13 wydawnictwami. Na blogu publikują też informacje o wydarzeniach kulturalnych, spotkaniach autorskich, nagrodach i plebiscytach książkowych.
***

Po co czytać książki?
Po to, by oderwać się od rzeczywistości, przeżyć przygodę. Znaleźć się w innym świecie niż ten, który młodzi ludzie znają z gier komputerowych: w świecie literackim, wyobrażonym. Ktoś, kto czyta, ma ucieczkę od wszystkich okrucieństw, które go otaczają, od problemów. Ma swoje grono znajomych, z którymi dyskutuje, swój świat, w którym czuje się bezpieczny.

Rozmawiałam niedawno z bardzo znanym muzykiem: idol, ma tysiące fanów. Nie przeczytał ani jednej książki. Wniosek: można się wybić, nie czytając.
Mam chłopców w II klasie gimnazjum, którzy mówią: mimo że nasi koledzy nie czytają, nie wyobrażamy sobie świata bez literatury. Możemy wybrać: nie czytamy, bo jesteśmy tacy jak nasi idole, albo tworzymy swój świat. Może nie uda się nam wybić, ale możemy kogoś zaintrygować. Albo znaleźć miłość w bibliotece. Mieliśmy taki przypadek. Robiliśmy film o książkach fantasy. Dziewczyna była zafascynowana tym światem. Chłopak nie brał książek do ręki, ale potrafił podłożyć dźwięk do filmu. Spotkali się, zaiskrzyło. Aby do niej dotrzeć, musiał coś przeczytać. Dziś spotykają się jako para.

Dlaczego nie ma mody na czytanie?
Ja się temu wcale nie dziwię. W szkolnej bibliotece znajdzie pani same lektury, które już przerabialiśmy na dziesiątą stronę. Ile razy można czytać „Dziady” czy „Zemstę”? Nie ma czegoś, co by młodych zachęciło do czytania. W szkolnej bibliotece nie ma bestsellerów, książek fantasy. Jest jeden Andrzej Sapkowski [autor popularnego cyklu książek fantasy o wiedźminie Geralcie - przyp. red.], który ma swój świat atrakcyjny dla gimnazjalistów, i nic poza tym. Pewna gimnazjalistka wymyśliła, że będziemy pisać do wydawnictw i prosić, aby nam książki przysyłali. Założyliśmy blog, na którym publikujemy ich recenzje. Ktoś mi powiedział, że to żebranie. Nazywajcie to, jak chcecie. Mogę być tą, co prosi, żebrze. Nie mam innej możliwości. W tej chwili dostałam 2 tys. zł, by kupić nagrody dla ponad 100 uczniów.

Problem jest też taki, że uczniowie wcale nie chcą czytać literatury młodzieżowej. Zaproponujmy im więc coś innego: książki dla dorosłych. Na przykład „Igrzyska śmierci”. O, ale jaka była o to awantura! Nie wolno uczniom czytać takich książek! To co? Wziąć je pod klucz? Przecież jeśli są zakazane, to tym bardziej będzie młodych do nich ciągnęło. Poszliśmy na wszystkie trzy części „Igrzysk” do kina, przeczytaliśmy książkę i mamy własny pogląd na sprawę, swoje widzenie świata. Moralizatorstwa i zakazów żaden młody człowiek nie lubi.

Czyja to wina, że młodzi nie czytają? Ministerstwa, które dobiera złe lektury? Szkoły, która nie zachęca? Domu rodzinnego, bo nie przekazuje tradycji?
Wina leży po każdej ze stron. Nie możemy wszystkiego zwalać na rodziców. Sama jestem rodzicem i widzę, jak bardzo przeładowany jest program, ile uczeń ma obowiązków. Nawet zapalony czytelnik nie ma czasu, by gdzieś wcisnąć tę książkę, bo robi jeden projekt, drugi, zadanie, wypracowanie, to, tamto. Do Ministerstwa Edukacji idą kolejne listy, prośby, by coś zmienić. A mimo to nadal funkcjonuje skostniała lista lektur, którą pamiętamy sprzed 30 lat. Książki na tej liście są pisane archaicznym językiem, którego młodzież dziś po prostu nie rozumie. A biblioteka szkolna? Nie dalej jak dwa lata temu był pomysł, aby nas zlikwidować i wyprowadzić do bibliotek publicznych. Uznano, że jesteśmy niepotrzebni.

Tyle się przecież mówi o czytaniu, jakie to ważne, że trzeba młodzież zachęcać. A nic się w tej sprawie nie robi?
Zaczyna się robić. Jest lepiej niż parę lat temu. W ramach akcji „Kraków czyta” na Rynku pojawiają się ludzie, którzy do tego zachęcają, są bukiniści, książki w dobrych cenach. Ale to wciąż za mało. Żeby dzieci nasiąknęły literaturą, muszą czytać od malucha. Jeśli rodzina odpuszcza, bo ma inne priorytety, to szkoła ma jeszcze więcej do zrobienia w tej kwestii.

Kiedy zacząć czytać dzieciom?
Mamy już w stanie błogosławionym czytają. Są fantastyczne książki dla maluchów. Nie ma w nich ani jednej literki, ale są labirynty, zagadki, łamigłówki. Takie spotkanie z książką pobudza do myślenia, do tego, by tworzyć własne historie, rozwija wyobraźnię. Po obejrzeniu takich książek dzieci sięgają wyżej: a teraz chciałbym spróbować z literkami, mama mi poczyta. Chociaż z tym różnie bywa. Kiedyś byłam lekko wzburzona, bo usłyszałam rozmowę mamy z dzieckiem: słuchaj, to umawiamy się tak, że pani w bibliotece będzie ci czytać 20 minut dziennie, a ja już nie będę musiała. Tacy rodzice też się zdarzają.

Panią rodzice zachęcali do czytania?
Moi rodzice po prostu czytali. Tata podczas każdej wyprawy do miasta zabierał mnie do księgarni. Pamiętam z dzieciństwa zapach nowych książek. W latach 70. zupełnie inaczej wyglądała książka, kolorowa bardzo rzadko pojawiała się na półkach. Moje dzieci zachęcam trochę naokoło. Jak coś nas zainteresuje, docieramy do książki. Ciekawi nas świat „Czerwonego krzesła” Andrzeja Maleszki? Najpierw skonfrontujemy się z zagadką, tajemnicą, a później sięgamy po książkę. Dzieci są oporne. Ale wystarczy, że jedno zdjęcie w książce ich zaciekawi.

Zimą tego roku pojawiła się w księgarniach biografia Thomasa Morgensterna, znanego skoczka austriackiego. Dostaliśmy ją z wydawnictwa do recenzji. Chłopcy najpierw oglądali zdjęcia. Później zaczynali czytać. Recenzja, jaka pojawiła się na naszym blogu, spowodowała ogromny odzew w Niemczech i Austrii. Tak duży, że mieliśmy na naszym blogu więcej odwiedzin z tamtych krajów niż z Polski. Dla nich to był ogromny sukces.

Kolorowa książka, z pięknymi zdjęciami, czyli taka, która zainteresuje młodego czytelnika, jest droga.
Bardzo droga. I to jest problem. Ale można je pozyskać. Dlatego występuję na konferencjach, szkolę innych bibliotekarzy, żeby spróbowali. Nic się samo nie zrobi. Są wydawnictwa, które publikują pre-booki. Wystarczy się zalogować na ich stronie i można ściągać fragmenty książek. Rodzice nie mają pieniędzy. Ale proszę podejść pod sklepik szkolny i zobaczyć, ile pieniędzy zostawiają tam dzieci. A przecież zamiast na przekąski, można przeznaczyć je na książki. Jak komuś zależy, to on tę książkę wykopie spod ziemi.

Co traci ten, kto nie czyta?
Traci wyobraźnię, fantazję. Ma bardzo mały zasób słów. Na egzaminach też wychodzi nieczytanie. W tym roku był temat na języku polskim, aby wykazać bohaterstwo, walkę o ojczyznę, wolność na podstawie przeczytanych utworów. 99 proc. uczniów ten temat kojarzył się z „Kamieniami na szaniec”. Odbiór dzieła innego niż książka też będzie uboższy. Jeśli nie czytamy, a w filmie jest odniesienie do książki, nie zrozumiemy go. Tak samo z muzyką. Byliśmy z uczniami na filmie o Amy Winehouse. Film działa na zmysł słuchu, jej piosenki zapadły w pamięć, ale czegoś brakuje. Dziewczyny, które czytały jej biografię, mówiły, że dużo więcej się dowiedziały właśnie z książki.

Telewizja ma swój wpływ na nieczytanie?
To raczej gry i komputer są niebywałym zagrożeniem. One wyparły książki. Ale to też nie do końca przegrana sprawa. Fascynacja trwa rok, półtora, kiedy dzieci wchodzą w ten świat. Ale później z niego wracają. Duża też w tym nasza rola. Mamy w szkole projekt, w ramach którego czytamy legendy. Ale nie zanudzamy uczniów smokiem wawelskim, który mieszka pod naszym zamkiem, tylko znajdujemy perełki, zapraszamy ich w podróż po całej Polsce. Jedziemy na Kaszuby, wyciągamy ciekawostki, mówimy coś po kaszubsku, dzieci nic nie rozumieją, a później jest króciutka legenda, jak to bociek się zaplątał w te strony, Pan Bóg rzucił tu trochę piasku, tu trochę morza. Jak dziecko będzie zaintrygowane, sięgnie po książkę.

Zauważyłam, że jest moda na reportaże.
Jest moda na dziennikarstwo. Byliśmy w zeszłym tygodniu z III klasą gimnazjum na spotkaniu z Wojciechem Jagielskim. Nazwisko nic im nie mówiło. Ale kiedy zaczął opowiadać o swojej pasji, już było widać rumieńce, uśmiechy. W wyobraźni dzieci to fantastyczny zawód, myślą: też chciałbym wyjeżdżać na drugi koniec świata.

Ilu uczniów dziennie coś wypożycza?
Około 50 osób. Z przewagą chłopców. Sama nie wiem dlaczego. Może szukają swojego miejsca? Lubimy się, rozmawiamy o sporcie. Dobrze się tu czują. Dziewczyny też przychodzą, ale rzadziej.

W szkole w Konarach mają „Czytanie na dywanie”. Przez pierwsze pięć minut lekcji czytają. To dobry pomysł, sprawdziłby się?
Nie u każdego nauczyciela. Są tacy, którzy nie poświęcą ani minuty lekcji. Ale oprócz czytania trzeba zaproponować uczniom coś więcej: wyprawę w krąg historii, geografii, kuchni regionalnej. Samo czytanie dla dziecka to dziś za mało. Trzeba go zaintrygować z zupełnie niespodziewanej strony.

Wróć na gazetakrakowska.pl Gazeta Krakowska