Dla 35-letniego zawodnika igrzyska w Tokio mają być jego „last dance”. Młodszy Bryl to olimpijski debiutant, choć tremy żółtodzioba po nim nie widać.
- Wszedł w ten turniej bardzo dobrze, spokojnie. Wiadomo, ten pierwszy mecz z Maroko był trochę nerwowy, ale nie ma się co dziwić. To jest najważniejsza impreza w karierze – podkreśla Fijałek. - Ja na na swoich pierwszy igrzyskach w Londynie stresowałem się znacznie bardziej. Michałowi udało się tego uniknąć.
Ostatni mecz grupowy w piątek wprawdzie przegrali 1:2, ale wynik starcia z Brazylijczykami Evandro Oliveirą i Bruno Schmidtem (ten drugi to mistrz olimpijski z Rio) równie dobrze mógł być odwrotny. Obie ekipy awans do dalszej fazy miały w kieszeni już przed meczem, a pierwsze miejsce w grupie miało znaczenie jedynie prestiżowe. - Czekamy teraz na losowanie 1/8 finału i jesteśmy gotowi przebijać się dalej – mówi Bryl.
Z ich ust nie usłyszycie narzekań na upał, parzący piasek, restrykcje i izolację. Chcą się cieszyć tym turniejem. Jak najdłużej.
- Kto sobie to wszystko poukładał w głowie, to na pewno daje radę ‘- uważa Fijałek. - Są też tacy, co marudzą. Wszystko im nie pasuje, od jedzenia przez pogodę po łóżka. A moim zdaniem chyba nikt lepiej nie zorganizowałby igrzysk w czasie pandemii od Japończyków. Chwała im za to, że w ogóle możemy grać. Szkoda jedynie, że przed pustymi trybunami, ale czasy są takie, jakie są. Trzeba walczyć o każdą piłkę na boisku, a nie myśleć, co jest źle. W wiosce nie ma tragedii, wysoka temperatura i wilgotność nam nie przeszkadzają. Mamy swój cel i na tym się skupiamy.
Dłuższą drogą do 1/8 finału idą Piotr Kantor i Bartosz Łosiak. Trzeci mecz grupowy - z Włochami Paolo Nicolaiem i Daniele Lupo – przegrali 1:2 i o awans będą musieli bić się w sobotę w barażu.
- W naszej dyscyplinie stawka jest na tyle wyrównana, nie ma w zasadzie znaczenia, czy wychodzi się z pierwszego miejsca, czy walczyć trzeba w dodatkowym spotkaniu – stwierdził Kantor. - Jedno dodatkowe spotkanie to nie jest jakaś nadmierna intensywność. Choć oczywiście regularne zwycięstwa lepiej budują pewność siebie, nie odkładają się w podświadomości jak porażki.
Grzegorz Klimek, trener reprezentacji mężczyzn, z rękawa wyciągnął przekonujący dowód na nieprzewidywalność rezultatów w siatkówce plażowej.
- Na poprzednich igrzyskach Nikola i Lupo wyszli z pozycji lucky losera i zdobyli srebro. Chcemy powtórzyć ten wynik – mówił pół żartem, pół serio szkoleniowiec. - Liczę więc, że chłopaki będą się rozkręcać z meczu na mecz. Jak wchodzą na obroty, to są nie do zatrzymania.
Problem z barażem jest tylko jeden. Polacy o tym, z kim zagrają dowiedzą się niedługo przed meczem. - To jest pewna niedogodność, nie ma wiele czasu na analizę – tłumaczy Klimek.
Łosiak: - Dopóki jest nadzieja, będziemy walczyć. Z kwalifikacją olimpijską też byliśmy pod ścianą, ale mimo różnych problemów daliśmy radę.
Są też jednak demony przeszłości. Pięć lat temu w Rio de Janeiro polska para odpadła właśnie na tym etapie. Przegrali z… Nikolą i Lupo.
