Analiza finału olimpijskiego siatkarzy? Nikt nie ma na to czasu, ani... ochoty
Od olimpijskiego finału w Paryżu minęło już wiele dni. Jak ocenić z tej perspektywy zdobyty przez was srebrny medal?
Było trochę czasu, żeby spokojnie usiąść, wszystko przemyśleć. Czuję się tak, jak zaraz po igrzyskach, nadal jestem niesamowicie szczęśliwy. Myślę, że to zostanie mi do końca życia. Nie wiem, czy na kolejne igrzyska uda się pojechać, ale te z Paryża na pewno zostaną ze mną na zawsze, choć wynik mógł być trochę lepszy. Do pełni szczęścia brakło nam wygrania jednego meczu, tego finałowego, mimo wszystko dla mnie to spełnienie marzeń i coś niesamowitego.
W finale z Francuzami, przegranym 0:3, pewnie dało się coś zrobić lepiej, wygrać z nimi.
Na pewno. Nie ma co ukrywać, że nie był to dobry mecz w naszym wykonaniu, a Francuzi grali świetnie. Tak szczerze - nie analizowaliśmy tego. Po turniejach to wygląda tak, że po prostu się rozjeżdżamy, mamy wiele obowiązków marketingowych, spotkania z ważnymi osobami w naszym państwie. Tego jest bardzo dużo i tak naprawdę na analizę nie ma teraz czasu, ani też ochoty (śmiech). Po ostatnim gwizdku już wszyscy trochę bardziej się relaksują, nikt przez najbliższych kilkanaście dni nie chce słyszeć o siatkówce, a tym bardziej oglądać ją na wideo. Myślę, że na to przyjdzie czas w przyszłości. Oczywiście mamy świadomość z boiska, że mogliśmy zrobić więcej. Często jednak zapomina się, że na tym turnieju mogło być zdecydowanie gorzej, wcześniej mogła nam powinąć się noga. Ja jestem niesamowicie dumny z tego, czego dokonaliśmy w Paryżu.
Pan teraz cieszy się ze srebra, czy raczej żałuje, że to jednak nie złoto?
To są mieszane uczucia i ciężko je wartościować. Wszyscy wiemy, jak cała Polska i my również pragnęliśmy medalu z igrzysk olimpijskich, po kilkudziesięciu latach (poprzednio polscy siatkarze na podium IO byli w 1976 r. - przyp.). Wiadomo, że jak już jesteś w finale, to chcesz walczyć o zwycięstwo, zrobić "maksa" w turnieju. Tak jak mówię, uczucia są mieszane, ale jeśli chodzi o mnie, to zdecydowanie bardziej przeważa szczęście, szczególnie po tych kilkudziesięciu dniach po igrzyskach.
Podczas Memoriału Wagnera w Krakowie przed igrzyskami pytałem pana o "klątwę olimpijską", bo w ostatnich startach Polakom nie udawało się przebrnąć przez ćwierćfinał. Odpowiedział pan, że w to nie wierzycie. I rzeczywiście, tym razem był lepszy wynik, choć patrząc na to, co działo się po drodze, ile mielicie problemów z kontuzjami, to chyba jakieś inne fatum was dopadło.
(śmiech) Oby to była tylko jednorazowa historia. Od tego typu rzeczy się nie ucieknie, tak wygląda profesjonalny sport i trzeba być na to gotowym. Może rzeczywiście w tak krótkim turnieju tych urazów proporcjonalnie było sporo, ale ważne, że z tego wychodziliśmy obronną ręką. Kiedy kontuzję złapał Tomek Fornal, potrafiliśmy sobie poradzić, Paweł Zatorski miał problemy i grał do końca. Gdy ja miałem problem z plecami, Grzesiek Łomacz świetnie nam uratował mecz ze Stanami (w półfinale - przyp.). Powtarzaliśmy przed igrzyskami, że to jest nasza siła - mamy naprawdę szeroki skład i dobrych zmienników na każdej pozycji. Wielu ludzi różnie patrzyło na taką opinię, uważało, że na niektórych pozycjach po prostu nie da się zrobić dobrej zmiany. A ta drużyna pojechała na igrzyska, przywiozła z nich medal, pokazaliśmy, że wszyscy w składzie zasłużyli na to, żeby tam być.
Trener Grabić przed igrzyskami zaszczepił w drużynie siatkarzy mentalność zwycięzców
A rola trenera Nikoli Grbicia w tym wszystkim? Obejmując naszą kadrę w 2022 roku, mówił, że chce z drużyną zdobyć olimpijskie złoto. Od początku zaszczepiał w was mentalność zwycięzców, którzy mają walczyć o najwyższe cele.
Jego rola oczywiście była ogromna. Wszyscy sobie zdają sprawę, ile w siatkówce znaczy trener. Z każdym rokiem było widać po nas, że rozwijaliśmy się jako drużyna. Oczywiście ten drugi sezon pracy Nikoli (2023 - przyp.) był najlepszy, bo wygraliśmy wszystko, co się dało i od pewnego momentu nie przegrywaliśmy meczu. Ta seria była dość długa, ale teraz zrobił coś niesamowitego, poprowadził nas do olimpijskiego srebra. Co do tej mentalności zwycięzców, to zdecydowanie było to ważne. Trener uświadomił nam to, co już w sumie wiedzieliśmy, ale powtarzał to cały czas. Mówił, że jesteśmy drużyną, która jest w stanie pokonać każdego, że mamy niesamowity potencjał i do każdego meczu, turnieju mamy podchodzić tak, by wygrać wszystko. Jak sobie przypomnę nawet mistrzostwa świata (w 2022 r. - przyp.), gdzie mogliśmy trochę "ustawić" się w grupie, aby łatwiej nam było później w fazie eliminacyjnej, to trener na to nie pozwolił. Cały czas było wpajanie nam tej mentalności zwycięzców, że tak naprawdę nie mamy prawa nikogo się bać, że oczywiście zdarzą się nam przegrane mecze, ale naszego podejścia to w ogóle nie może zmieniać. I tak się działo. Jestem bardzo zadowolony z tej trzyletniej pracy z Nikolą. Jego udział w tym medalu jest ogromny.
Proszę powiedzieć szczerze, czy w meczu ze Stanami Zjednoczonymi w półfinale, gdy gra nie układała się po waszej myśli, był moment zwątpienia?
W przeszłości mieliśmy wiele tak trudnych meczów, gdy nam nie szło, traciliśmy punkty, przegrywaliśmy 0:2 w setach, a potem jakimś cudem wychodziliśmy z opresji. Zwątpienia może nie było, ale czuliśmy w pewnym momencie, że gra się nie układa i przede wszystkim, że Amerykanie grają świetnie. Mieli okresy, że tak naprawdę nie dało się ich "dotknąć", robili wszystko, można powiedzieć, perfekcyjnie. Cieszy to, że po raz kolejny, i to w najważniejszym momencie tych trzech ostatnich lat pracy z Nikolą, zachowaliśmy spokój, poczekaliśmy, aż my zaczniemy grać trochę lepiej, a rywale zejdą z tego niesamowitego poziomu. Czasami jest tak, że jeśli przeciwnik gra niesamowicie, to ciężko cokolwiek zrobić. Jeśli potrafi to utrzymać przez półtorej, dwie godziny, to pozostaje po prostu przyznać, że zasłużył na wygraną. Trzeba jednak cały czas być gotowym, że kiedy zacznie grać trochę słabiej, to my tę okazję musimy wykorzystać. W tym meczu to się sprawdziło, potwierdziło się, że jako drużyna mamy taką cechę. Podobnych przypadków w ostatnich sezonach było więcej, oby to zostało jak najdłużej, bo to jest bardzo cenne w siatkówce.
Można powiedzieć, że ta mentalność zwycięzców, którą trener w was zaszczepiał, włączyła się z automatu?
Tak to już jest, jeśli poczujemy krew... Czujesz, że idzie dobrze i mimo tego, że kolejne sety zaczyna się tak naprawdę od zera, to wiesz, że to my mamy przewagę. Jeszcze może nie na tablicy punktowej, ale taką mentalną. Patrząc z perspektywy przeciwników, bardzo ciężko się gra z takim zespołem, gdy zdajesz sobie sprawę, że prowadzisz, niby jest dobrze, ale rywal w każdym momencie może wrócić do walki o zwycięstwo. Takich drużyn jest kilka, nie ma co mówić, że tylko my, bo i Francuzi, i Amerykanie, i Włosi, którzy zrobili niesamowitą rzecz z meczu z Japonią (w ćwierćfinale IO m.in. obronili kilka meczboli - przyp.). To cechuje wielkie drużyny, a ja się bardzo cieszę, że jesteśmy jedną z nich.
Olimpijski sukces ma pomóc wypromować siatkówkę w Małopolsce
Mówi się, że medal olimpijski to dla sportowca takie spełnienie marzeń, nawet dziecięcych. Pan też tak to odbiera?
Zaczyna się prosto, od marzenia, żeby pojechać na te igrzyska i na nich wystąpić. No, ale kiedy się gra w takiej reprezentacji jak nasza, to nie jest tylko wyjazd na fajną wycieczkę, przygodę życia, ale występ z nastawieniem, by zrobić coś wielkiego, może największego w swojej sportowej karierze. Ja do końca życia będę wdzięczny, że mam możliwość grać z takimi zawodnikami, bić się o najwyższe cele. Siatkówka to sport zespołowy i wiadomo, że jeden człowiek sam niczego wielkiego by nie osiągnął. Myślę, że wszyscy mamy szczęście, że jesteśmy otoczeni świetnymi siatkarzami, świetnymi trenerami, bardzo dobrze poukładaną drużyną, federacją i wszystkim, co się dzieje dookoła. To składa się na dobre wyniki.
Pan pochodzi z Nowego Sącza, Tomasz Fornal z Krakowa, a Małopolska w siatkówce klubowej w PlusLidze od lat jest białą plamą. Myśli pan, że medal olimpijski będzie jakimś impulsem, pomoże przekonać lokalnych sponsorów, by mocniej zaangażowali się w tę dyscyplinę?
W mojej miejscowości są świetnie funkcjonujące drużyny młodzieżowe, a jeśli ktoś się wybija, to, niestety, później musi wyjechać w Polskę, bo tu nie ma możliwości rozwijania się na seniorskim poziomie. Myślę, że potencjał jest ogromny. Mam nadzieję, że właśnie takimi wynikami zachęcimy sponsorów, duże firmy, których u nas nie brakuje, także władze miasta. My, jako zawodnicy, nie możemy zrobić więcej. Pozostaje nam dobrze grać i jak najbardziej popularyzować ten sport, powiększać bazę kibiców, co może się przełożyć na większe zainteresowanie. Mam nadzieję, że także w naszym regionie.
Po cichu liczyłem, że powie pan, iż chciałby zagrać w PlusLidze w drużynie z Nowego Sącza.
Oj, zdecydowanie tak. Zdaję sobie jednak sprawę, że szanse są teraz małe, ale trzymam kciuki i mam nadzieję, że kiedyś się to uda.
