Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Trener Bogdan Serwiński cieszy się życiem emeryta. "Nie brakuje mi adrenaliny"

Artur Bogacki
Artur Bogacki
Bogdan Serwiński
Bogdan Serwiński Fot. Anna Kaczmarz / Dziennik Polski / Polska Press
Rozmowa z BOGDANEM SERWIŃSKIM, byłym trenerem siatkarek Polskiego Cukru Muszynianki.

- Ponad pół roku temu drużyna Polskiego Cukru Muszynianki, ze względów organizacyjnych, po wielu latach gry w ekstraklasie kobiet została wycofana z tych rozgrywek. Jak teraz wygląda sytuacja siatkówki w Muszynie?
- Siatkówki na takim poziomie tu nie ma. Coś tam próbujemy odtworzyć z dziećmi, ale to na razie wstępna organizacyjna praca. Pewnie to jeszcze będzie długo trwało, żeby jakąkolwiek substancję siatkarską stworzyć. Oczywiście, małe dzieci czy kadetki w regionalnych rozgrywkach uczestniczą, ale jeśli mówimy o siatkówce z prawdziwego zdarzenia, to przed nami są jeszcze długie lata pracy.

- Czy jest klub, który się tym zajmuje?
- Jest uczniowski klub sportowy (Góral Muszyna - przyp.), jest stary MKS (Muszynianka; licencję na grę w Lidze Siatkówki Kobiet przejął klub z Radomia - przyp.). Jednak po tym, jak ekstraklasowy zespół zniknął, to, tak jak mówiłem, wszystko jest w fazie tworzenia. Trudno w tym momencie mówić o czymś takim jak duża siatkówka.'

- Jak Pan jest w tę odbudowę zaangażowany?
- Pracujemy dalej z Grzesiem Jeżowskim (były prezes ekstraklasowego klubu - przyp.), ale to jest taka praca bez jakichś wielkich wyzwań. Choć trzeba powiedzieć, że organizowanie tego wszystkiego od podstaw jest trudne i mozolne.

- Czy panowie założyli sobie jakiś ramowy plan, kiedy znów będzie można oglądać "wielką" siatkówkę w Muszynie?
- Nie, nie. To praca bez takiego planu, bez nastawiania się na wynik sportowy. Zobaczymy, co czas przyniesie.

- Po tylu latach pracy jako trener czołowej polskiej drużyny, która rywalizowała z powodzeniem również na europejskiej arenie (m.in. zdobycie Pucharu CEV - przyp.), nie brakuje Panu tej adrenaliny związanej z walką o punkty?
- Wbrew pozorom, to nie. Oczywiście nadal uczestniczę w tej dużej siatkówce, jako kibic, oglądam mecze. Czasami jest bardzo zadowolony, czasami sfrustrowany, gdy patrzę na poziom gry i zaangażowanie zawodniczek. Ale to tylko odruchy czysto kibica.

- A nie było jakichś ciekawych propozycji z innych klubów?
- Ja definitywnie z tym skończyłem. Wiek mam taki, że pora odpoczywać po latach ciężkiej pracy, więc nawet jeśli pojawiają się jakieś propozycję, to kończę te rozmowy w jednym zdaniu, bo wracać do tego już nie zamierzam. Po prostu wcale mnie do takiej pracy nie ciągnie.

- To czym się Pan na co dzień zajmuje? Wolnego czasu jest teraz chyba dużo...
- Czyste życie emeryta (śmiech). Powiem szczerze, że wcale nie mam nadmiaru czasu. Wykorzystuje go na bycie kibicem siatkówki, spędzam w internecie oraz na własnych zainteresowaniach, jest życie rodzinne, dom, mam wnuczka. Zajęć mam tyle, że nawet nie ma się kiedy wyspać. Jestem zadowolony z tego, co teraz robię, łącznie z próbą reaktywacji siatkówki w Muszynie. To wszystko jest bardzo absorbujące czasowo. Plus jest taki, że siedzę na miejscu, nie podróżuję tyle po tej sportowej Polsce, ale, jak mówiłem, na bieżąco śledzę, co się dzieje w siatkówce. Na mecze nie jeżdżę, oglądam je w telewizji.

Czytaj dalej ---->>>>>

- Jak by Pan ocenił teraz rozgrywki ekstraklasy, już bez zespołu z Muszyny?
- To są takie odczucia kibica. Raz człowiek jest usatysfakcjonowany tą piękną dyscypliną, poziomem i grą, innym razem jest sfrustrowany. Na przykład, gdy ostatnio oglądałem mecz Developresu Rzeszów z BKS-em Bielsko-Biała (3:0 po bardzo jednostronnym spotkaniu - przyp.), to w połowie wyłączyłem telewizor, bo nie dało się na to patrzeć. Nie wiem, czy tylko mi się wydaje, że poziom był wyższy, gdy z moim zespołem uczestniczyłem w tych rozgrywkach. Może to jednak moje subiektywne odczucia.

- Czy śledzi Pan kariery zawodniczek, które w ostatnich latach grały w klubie z Muszyny?
- Tak, mam z nimi kontakt. Z przyjemnością śledzę ich poczynania.

- W tym rok święta Bożego Narodzenia dla Pana po raz pierwszy od wielu lat są chyba bardzo spokojne. Nie trzeba planować treningów, wyjazdów, taktyki na następny mecz.
- Zgadza się, mam czas, więc żona bardzo angażowała mnie w przygotowania. Wreszcie mogę zobaczyć, jak to wszystko wygląda od tej przysłowiowej kuchni, jak ciężko trzeba pracować. Wcześniej to było poza mną, bo mecze rozgrywane były praktycznie do Wigilii. Ja na ogół byłem w domu na święta jak zaproszony gość i odpoczywałem, teraz aktywnie w tym uczestniczę. Wiem, że moja małżonka miała trudną rolę, musiała sama z tym wszystkim sobie radzić, także z wychowaniem dzieci, obowiązkami rodzinnymi. Przyznaję, że solidnie się napracowała, abym ja mógł odnosić sportowe sukcesy.

- Te osiągnięcia w pracy trenera czasem Pan sobie wspomina, czy to już rozdział zamknięty i do tego Pan nie wraca?
- Nie mam z tego powodu żadnych stresów. Wszystkie wspomnienia są miłe, bo staram się nie pamiętać tego, co było przykre, trudne. Wracam tylko do tych przyjemnych meczów. Czasem zerknę na wideo, czy popatrzę na zdjęcie, to sprawia mi satysfakcję. To wszystko jest na zasadzie takiego wspominania, jakby dziadek opowiadał wnuczkowi. Nie dosłownie, bo mój wnuk jest jeszcze za mały na takie historie, ma trzy latka. Jeśli chodzi o sport, to - jak to z chłopakiem - gramy w piłkę. Siatkówka jest trudniejsza, może kiedyś przyjdzie na nią czas.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetakrakowska.pl Gazeta Krakowska