W minioną sobotę około południa mieszkańcy bloku z numerem dziewięć na trzebińskim os. ZWM poczuli drapiący dym wydobywający się z mieszkania na czwartym piętrze. Straż pożarna nie wyklucza, że było to podpalenie.
Drżą o swoje życie
Justyna i Przemysław Stokłosowie mieszkają z dwuletnią Zuzią na przeciw lokalu, w którym wybuchł pożar. Dziękują losowi, że ogień nie przedostał się do nich. Są przekonani, że ktoś umyślnie podpalił wnętrze. Widzieli, jak mężczyzna w kapturze szybko zbiega ze schodów i wsiada do osobowego audi. - To może być jeden z szemranych przyjaciół całej trójki, która mieszka pod 30 -tką - mówi pani Justyna.
Ma dość młodych sąsiadów. Przez nich nie sypia po nocach. - Balują przy głośnej muzyce i alkoholu. Wszystko słychać przez ściany - dodaje. Nigdy nie zapomni, jak w środku nocy jeden z sąsiadów przeskoczył na jej balkon, gdy przyjechała policja.
Prawie dostała zawału.
- Łącznie interweniowali chyba kilkadziesiąt razy. Co z tego. Upomnieli ich, spisali notatkę i odjeżdżali, zaraz potem muzyka i krzyki na nowo nie dawały spać - dodaje pan Przemek.
Boi się o swoją rodzinę. - Klucze do tego mieszkania mają chyba wszystkie żule z okolicy. Po pijackich awanturach, drzwi wejściowe do nich były wymieniane już co najmniej trzy razy - opowiada. Jego słowa potwierdzają pozostali sąsiedzi. Nie chcą jednak podawać swych nazwisk w obawie przed zemstą.
- Mają tu dużo znajomych spod ciemnej gwiazdy. Mogą zniszczyć nam samochód, albo podłożyć ogień - mówi jedna z sąsiadek. Przypomina, że niedawno ktoś okradł piwnicę jednego z sąsiadów. - To nie musiał być przypadek - mówi.
Justyna i Przemysław czują się jakby mieszkali na bombie zegarowej. - Dobrze, że ta trójka nie płaciła rachunków za gaz i im go odcięli, bo gdyby podczas pożaru doszło do wybuchu, już by nas tutaj nie było - mówią. Chcieliby, by sąsiedzi wyprowadzili się na dobre. Od pożaru nie pojawili się w domu. Szuka ich policja i prokuratura.
Szansa na spokój
Aleksander Biegacz, prezes chrzanowskiej Spółdzielni Mieszkaniowej przyznaje, że zna sprawę uciążliwych lokatorów.
- Mieliśmy wiele interwencji w tej sprawie. Sami też kilkakrotnie zgłaszaliśmy sprawę na policję - zaznacza prezes Biegacz. Dodaje, że mieszkanie nie jest własnością młodych mężczyzn. Po śmierci ich dziadków wnioskowali o przejęcie lokalu. Nie uregulowali jednak jeszcze kwestii zadłużenia. - Mają około miesiąca czasu, by wywiązać się ze spłaty długów. Jeśli tego nie zrobią rozpoczniemy procedurę usunięcia ich z mieszkania - informuje Aleksander Biegacz.
Sprawa wówczas trafi do sądu z wnioskiem o eksmisję. Jeśli natomiast lokatorzy spłacą dług i nabędą prawa do mieszkania, wówczas będą mogli go sprzedać. - Takie przedstawili nam plany - zdradza prezes PSM. Dodaje, że choć nie jest to proste, w historii spółdzielni było kilka przypadków usunięcia uciążliwych lokatorów z "M", nawet tych wykupionych.
- O tym, czy należy im się lokal zamienny decyduje sąd - precyzuje Biegacz.