- Najszlachetniejsze kadry można wydobyć starym analogowym sprzętem - twierdzi Robert Rejdych. Od 20 lat jest pasjonatem fotografii i członkiem Fotoklubu działającego przyPowiatowym Młodzieżowym Domu Kultury w Trzebini.
Bakcylem fotografii zaraził się już w szkole podstawowej, poznając artystę fotografika Karola Mroziewskiego, który na co dzień jest instruktorem i uczy młodych zapaleńców podstaw fotografowania. Robert jest również pomysłodawcą i współtwórcą Galerii Fotograficznej „Szara”, która działa od ubiegłego roku w Trzebini i promuje twórczość fotograficzną utalentowanych pasjonatów.
W swoich zbiorach ma prawie sto aparatów z epoki, w której zakładało się do aparatu nie kartę pamięci, lecz film, błonę kolorową lub czarno-białą. Pasja zbierania sprzętu rozpoczęła się od zakupów w krakowskich komisach.
- Kolekcję zapoczątkowały aparaty z byłego obozu socjalistycznego, czyli popularne Smieny i Zenity - wspomina Robert. - Były tanie, a jednak „dzieła sztuki” - zachwala pierwsze zdobycze. - Trwałe, zbudowane ze stopów żelaza i aluminium - praktycznie niezniszczalne - opowiada, głaszcząc czule każdy z eksponatów.
Po zauroczeniu radzieckimi modelami przyszedł czas na aparaty japońskich marek: Nikon, Pentax, Olympus. Dzięki serwisowi aukcyjnemu Robert śledzi i wyszukuje swoiste perełki kunsztu inżynierii fotograficznej. Część bogatej ekspozycji można podziwiać w jego domu. Zdobią m.in. starą maszynę do szycia po babci, marki Singer.
- Pamiętam, jak na początku mojej fascynacji utrwaliłem uczucie między moim przyjacielem a jego ówczesną dziewczyną... Nazwałem to zdjęcie „zapomniana samotność” - wspomina Robert. Fotografia przedstawiała młodego chłopaka i dziewczynę, którzy szli po zamglonej ulicy i się obejmowali. Zdjęcie było poruszone, rozmazane, nieostre.
- Ten związek nie przetrwał próby czasu, a jednak pozostał ślad tego uczucia właśnie na fotografii... I to jest jej siła, jak też odpowiedź na pytanie, czy warto fotografować, a więc patrzeć. Warto! - zapewnia Rejdych.
Na co dzień przebojowy, łatwo nawiązujący kontakty, otoczony wianuszkiem przyjaciół i znajomych.
- Wewnątrz jednak jestem bardzo wrażliwy, przeżywam każdą krytykę, analizuję słowa - zdradza.
Jak każdy artysta, marzy o wiecznej miłości i inspiracji.
- Pomału odnajduję swoją muzę, która dodaje mi skrzydeł, i chciałbym, by tak zostało na zawsze - zamyśla się rozmarzony.
Wśród przyjaciół i znajomych, odwiedzających Roberta w domu, jego hobby budzi uznanie i zachwyt.
- Chciałbym, by moje zdjęcia budziły ludzi do życia i działania - wyznaje. - Czuję, że to, co robię, moja praca jako dokumentalisty, reportera codzienności, ma sens. Kocham to - uśmiecha się Robert Rejdych.
Namawia wszystkich, by spróbowali wejść do magicznego świata fotografii.