- Młodszy ułan Czerwień melduje się na rozkaz - słyszę od progu. Strzela przy tym obcasami. Ułan-rekonstruktor ma poczucie humoru. Podaje tylko nazwisko. - Którym z bliźniaków jestem, niech pani redaktor zgadnie - chichocze. Po chwili dołącza brat. Mam więc przed sobą, w całej mundurowej okazałości, braci Czerwieniów, Wiesława i Igora. - Igorek teraz taki trochę większy w sobie jest. Wyróżnia się bardziej. Więc łatwiej nas rozpoznać - dowcipkuje Wiesław.
Chęci i historyczne obeznanie
Ułańska przygoda bliźniaków z Korczyny zaczęła się jakieś siedem lat temu. Sami zresztą nie wiedzą, kiedy dokładnie.
- Surfowałem po portalu społecznościowym, oglądałem profile ludzi, których nawet niespecjalnie znałem - opowiada Wiesław. - Trafiłem na gościa z Jasła. W mundurze. Spodobało mi się - dodaje.
Czasu na zastanowienie nie trwonił. Następnego dnia odwiedził jaślanina. Trzeciego dnia - pojechał do niego z bratem. Okazało się, że ów na co dzień jest lekarzem-stomatologiem, a w wolnych chwilach - ułanem. Podpytali nowego znajomego, jak to jest u ułanów, co trzeba zrobić, żeby się do nich zaciągnąć. Przepytywany miał dobre wiadomości: nic nie trzeba, poza szacunkiem dla munduru i historii. Trzeba mieć jeszcze chęci do pracy. No i koń też by się przydał...
Na to wspomnienie zaczynają obaj popatrywać na siebie. Uśmiechają się pod wąsem.
- Na koniu to my przetrenowani byliśmy dobrze - przyznaje się w końcu Wiesław. - Bardzo dobrze, bym nawet powiedział - dodaje.
Dopytuję o szczegóły. Okazuje się, że zanim zaczęli przygodę z rekonstruktorami, miał angloaraba. - Zwierz wszystko umiał - chwali. - W przeciwieństwie do nas - dodaje.
Krewki charakter wierzchowca objawił się i szybko, i boleśnie. Musieli się po prostu nauczyć spadać... z wysokiego konia. Dwa tygodnie po tym, jak zaciągnęli się w szeregi 8. Pułku Ułanów księcia Józefa Poniatowskiego, pojechali na rajd z Przeworska do Radawy. W pożyczonych mundurach polowych cały dzień spędzili w siodle. Mieli już swoje konie. Na szczęście nie takie krewkie jak ów angloarab. Twierdzą, że szybko odnaleźli się w wojskowym rytmie. Ani komendy, ani polecenia dowódcy, wielkiego zdziwienia w nich nie budziły. Kłopotów z wykonywaniem poleceń też nie mieli. - W końcu, odsłużyło się swoje w wojsku - śmieją się.
Rodzinne wspomnienie ważniejsze niż moda
Siedem lat w mundurze ułańskim to setki godzin spędzonych w siodle, na pokazach, w banderiach, rekonstrukcjach. W tej sękowskiej wybierają szeregi rosyjskie...
- Może to i dziwne, ale mamy powody. Naszego pradziadka koło Bobowej zastrzelili Austro-Węgrzy, a naszą prababkę, która poszła go szukać, aresztowali i wywieźli do Wiednia, uznając za szpiega - opowiada Wiesław. - Siedziała tam trzy lata, aż w końcu przed świętami przyszedł do niej ksiądz na spowiedź. Opowiedziała mu swoją historię. Zainterweniował na tyle, że ją wypuścili. Dali do ręki pieniądze na bilet na pociąg - dodaje.
Największa parada, w której brali udział, to rewia kawaleryjska w Krakowie. Ponad dwieście koni, całe bitewne zaplecze z działami, wozami, kuchnią polową włącznie. Były też msze w kościele św. Anny w Krakowie. Tam bowiem ułani modlą się za wszystkich poległych w walce. Były i pomniejsze imprezy. Na przykład w Jaśle. Pokaz odbywał się niedaleko małego lasu, wokół setki ludzi, koni, rwetes, strzały, zamieszanie.
- Nagle, na środku „pola bitwy” pojawiła się sarna - opowiada Igor. - Wypłoszona spomiędzy drzew, miotała się jak szalona pomiędzy końmi i jeźdźcami, cudem unikając kolizji - dodaje.
Ułańska fantazja, tylko nie w mundurze
Być ułanem to nie taka prosta sprawa. Nie wystarczy umieć utrzymać się w siodle, ale trzeba też odpowiednio nosić mundur. Na przykład pas główny musi być tak zapięty, żeby przedmioty, które są na nim zawieszone, nie sprawiły, że zbytnio zsunie się na biodra. Ułańska kurtka musi z kolei być tak skrojona, by sprzączka pasa mieściła się pomiędzy dwoma dolnymi guzikami. Karabinek powinien być założony przez lewe ramię, szerokość kołnierza też dowolna być nie może.
- Szacunek dla munduru i przeszłości - podkreślają raz jeszcze.
Respekt dla historii to niestety konkretny koszt dla współczesnych, którzy chcą zajmować się rekonstrukcjami. Cena pełnego ułańskiego munduru to nawet około pięciu tysięcy złotych. Inwencja własna jest więc mocno pożądana. Tak samo z umiejętnościami. Ułan Wiesław pokazuje mi szablę. Ciężką, co by nie powiedzieć.
- Z przedniej sprężyny starego żuka - mówi spokojnie. - Luks materiał - cmoka z zadowolenia.
Żuk nie żuk, ale wzór trzeba było skądś wziąć. Wprawdzie internet od porad dla rekonstruktorów pęka, ale te nie zawsze przekładają się na praktykę. Okazało się, że model wzorcowy, stuprocentowy, bo historyczny, jest w zasięgu ręki. Konkretnie w Gorlicach. Ma go członek innej grupy „żołnierzyków”. Chętnie bliźniaków wsparł, szablę pożyczył.
- Nie zostało nic innego, jak sprężynę rozciągnąć jak gumkę, zrobić palenisko i kuć. Miejsce, w miejsce z zegarmistrzowską precyzją - odpowiada Wiesław.
Szabla miała być husarska, ale została zaadoptowana na ułańską. - Mimo to, wszystko się zgadza. Wąsy, bruzda, studziana, pióro - wszystkie elementy szabli zgadzają się co do najmniejszego szczegółu - chwali się Wiesław.
Igor, brat bliźniak, choć swoją wykonał w ten sam sposób, uważa, że najlepsze szable i tak zdobywa się na wrogach.
Teraz mają na warsztacie kuchnię i kuźnię polową. Sporo roboty przy tym. A tu kolejny wyjazd się szykuje. Do Lwowa. Na pierwszą od 1939 roku paradę wojskową, która przejdzie z tamtejszego rynku na Cmentarz Orląt Lwowskich.
- Będzie na co popatrzyć - zachwalają.