Trener Kamil Żmuda podkreśla, że nie ma złotego środka na sukces, czyli odliczania kolejnych spotkań bez porażki. Wiosną Niwa zanotowała cztery zwycięstwa i tylko dwa razy podzieliła się punktami, a i tego można było uniknąć.
Pierwszy remis trafił się na inaugurację w Chełmku (1:1), a wiadomo, że premiera po kilkumiesięcznej zimowej przerwie zawsze jest niewidomą. Potem był jeszcze podział punktów w Osieku, przeciwko miejscowej Brzezinie (1:1), a w meczu lokalnych rywali także przecież wszystko się może zdarzyć.
- Dla mnie najważniejsze jest przede wszystkim to, że dobrze gramy – podkreśla Kamil Żmuda, szkoleniowiec Niwy. - Zatem w naszych wynikach nie ma przypadku. Wydaje mi się także, że procentuje dobrze przepracowana zima. W zespole jest dobra atmosfera. Jesteśmy paczką przyjaciół nie tylko na boisku, ale także poza nim.
Zimą kadra Niwy nie została znacząco wzmocniona. Bilans zysków i strat wyszedł na zero. Jesienią drużynie trafiało się jednak zbyt wiele remisów, a i kilka porażek było pechowych, jak choćby na boisku lidera, w Ryczowie. To nowowsianie mogli przejść do historii jako pierwsi pogromcy lidera. - Przecież jeszcze na kwadrans przed końcem prowadziliśmy 2:0, by ostatecznie polec 2:4 – wspomina Kamil Żmuda. - Zabrakło nam jednak wówczas sił. Naszą zmorą była skromna kadra. Wiele razy na ławce rezerwowych był jeden czy dwóch zawodników.
Na dobre wyniki zespołu z pewnością wpływ ma także dobra dyspozycja strzelecka Mariusza Piskorka, który ma już na koncie 23 gole. Szkoleniowiec podkreśla, że popularny „Mara” jest w ogromnym „gazie”. Pewnie, że siłą Niwy ma być kolektyw, ale indywidualności także są potrzebne, żeby - w ważnych dla meczu momentach - miał kto przechylić jego losy.
Follow https://twitter.com/sportmalopolska