W "Rurze" słowa tekstu są wypowiadane i wyśpiewywane z wielką czcią i namaszczeniem. Wpisany w nie przekaz płynie w stronę widzów kilkoma strumieniami - muzycznym (melorecytacja i śpiew Pawła Drożdża), medialnym (projekcje postindustrialnych scenerii) i ruchowym (przejmująca Katarzyna Stolarczyk, wykorzystująca techniki tańca współczesnego i modern jazzu). Patrząc na nią odnosimy wrażenie, że słowo staje się... ciałem i nie ma co do tego żadnych wątpliwości.
Czytaj także: Odkryto nieznane wiersze Karola Wojtyły
Słowa stają się także potężnym narzędziem w rękach, świetnie prowadzonego przez reżysera, duetu Tomasza Radawca i Kaliny Szyszki. Aktorzy wypowiadają je mechanicznie, wręcz wypluwają, opętani ich siłą. A wszystkiemu winna jest tytułowa rura, której widmo nieustannie towarzyszy bohaterom spektaklu.
Obecność rekwizytu na scenie, ekranie projektora, a przede wszystkim w umysłach bohaterów stwarza i wyolbrzymia absurd scenicznych sytuacji. Minuta po minucie zatracają się w nim wszyscy bohaterowie, którzy, jak się okazuje, poszukują swojej tożsamości, pragnąc wyrwać się ze świata pozbawionego emocji. Nie ma jednak ucieczki od rzeczywistości, w której jednostka jest tylko kolejnym numerem, trybikiem w machinie biurokracji, gdzie panuje mania klasyfikowania wszystkiego i wszystkich. Ta gorzka prawda wybrzmiewa w jednej z ostatnich scen spektaklu, w której dwójka bezimiennych bohaterów godzi się ze swoim smutnym losem. Mężczyzna rytualnie owija swoją twarz taśmą, próbując ścisnąć ją do granic możliwości, a kobieta zakłada na siebie czarną płachtę, którą przewiązuje sznurem.
Kipiąca absurdem "Rura" w reżyserii Jarosława Tochowicza to spektakl obowiązkowy dla wszystkich miłośników twórczości Sławomira Mrożka. Podobnie jest w przypadku "Upadku orlego gniazda" w reżyserii Krzysztofa Jaworskiego, który z ironicznego opowiadania Mrożka stworzył niezwykle dowcipny monodram dla Tomasza Augustynowicza.
Warto posłuchać absurdalnej opowieść w jego wykonaniu o księciu - opiekunie sierot, który spędzał czas, polując na "śniegusy", powszechnie zwane bałwanami. To one bowiem spędzały mu sen z powiek wyzwalając w nim łowieckie instynkty, podszyte obrzydliwym podnieceniem i chorą fascynacją. Augustynowicz hipnotyzuje publiczność słowem, w czym niewątpliwie pomagają mu wyświetlane za jego plecami projekcje leśnych pejzaży, portretujące siedzibę księcia (tytułowe Orle Gniazdo) i poległe na polu walki "śniegusy".
Polecamy w serwisie Kryminalnamalopolska.pl: Grali w karty. W ruch poszedł scyzoryk