Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Wawrzyk: „Główka” ze mną nie zginie. Mam przy sobie saszetki z pigułkami rozweselającymi

Artur Gac
Artur Gac
Andrzej Wawrzyk (z prawej) pokonał przez TKO w 7. rundzie Marcina Rekowskiego na gali w Tauron Arenie Kraków
Andrzej Wawrzyk (z prawej) pokonał przez TKO w 7. rundzie Marcina Rekowskiego na gali w Tauron Arenie Kraków Anna Kaczmarz / Dziennik Polski / Polska Press
Andrzej Wawrzyk, pięściarz wagi ciężkiej z Krakowa, ponownie odgrywa rolę dobrego ducha u boku mistrza świata Krzysztofa Głowackiego, który z soboty na niedzielę polskiego czasu zmierzy się w obronie pasa WBO kat. junior ciężkiej ze Steve’em Cunninghamem w hali Barclays Center na Brooklynie w Nowym Jorku.

ADAMEK - MOLINA KTO WYGRAŁ? Zobacz wynik walki Polsat Boxing Night w Kraków Arena [RELACJA NA ŻYWO]

Jak sprawuje się Pan w roli specjalisty od tworzenia atmosfery?
Bardzo dobrze. Robię tyle szumu i hałasu, że nie dają sobie ze mną rady. Przechodzę sam siebie. Chyba muszę zażywać więcej melatoniny, aby choć trochę uspokoić swoje zachowanie.

Istniała ewentualność, że mogło Pana zabraknąć w Nowym Jorku?
Nie, od początku byłem nastawiony na podróż. Była też mowa, abym poleciał z chłopakami zaraz po mojej walce w Krakowie, ale chciałem chwilkę pobyć z najbliższymi w domu. Poza tym miałem do załatwienia kilka swoich spraw.

W zasadzie nie miał Pan wyboru, wszak przed poprzednią walką „Główki” o zdobycie pasa spisał się Pan na medal. Teraz, w przypadku niepowodzenia, mógłby Pan być pierwszym winnym.
Dokładnie, tego się bałem, bo wielu jest tylko ojców sukcesu (śmiech). A mówiąc serio chciałem towarzyszyć Krzysiowi w tym wielkim wydarzeniu. Mojego przyjaciela czeka bardzo ważna walka, dlatego nie miałem nawet chwili zawahania.

Jakie numery zdążył Pan już wykorzystać ze swojego bogatego repertuaru?
Przede wszystkim, jak zawsze, dużo spacerujemy, wychodzimy do restauracji i kawiarni, żeby jak najwięcej czasu spędzać razem. Rozmowa i śmiech są najlepszym lekarstwem. Nie wolno pozwolić Krzychowi siedzieć w samotności i „zamulać”, żeby nie uciekał myślami do pojedynku. Oczywiście wiem, że zawodnik w ostatnich godzinach oczekiwania nie da się całkowicie wyłączyć, ale moim zadaniem jest, aby „Główka” jak najmniej zmęczył się pojedynkiem przed jego rozpoczęciem.

A ma Pan jakiś numer w zanadrzu na czarną godzinę?
Oczywiście, moje pokłady są niewyczerpane. Przykładowo mam ze sobą różnego rodzaju suplementy, które będę ściągał do Polski, więc mogę udzielić Krzysiowi troszkę saszetki z pigułkami rozweselającymi. A tak naprawdę jestem przekonany, że kto jak kto, ale Krzysiek do samej walki nie będzie się nadmiernie stresował i denerwował.

Tylko przed podaniem niech Pan sprawdzi skład na obecność zakazanych substancji.
Spokojnie, u mnie towar jest pewny. Wszystko można śmiało brać, a efekty są wyłącznie pożądane. Skutek uboczny jest tylko jeden: gwarantowany humor.

Dobre samopoczucie Pana nie opuszcza, ale nie ma się czemu dziwić. Podczas gali 2 kwietnia w Krakowie odniósł Pan cenne zwycięstwo w walce, która miała kolosalne znaczenie w kontekście Pana przyszłości. Dodatkowo, po problemach ze zdrowiem, zaczął Pan wychodzić na prostą.
Nie mam nic do dodatnia. Od początku zdawałem sobie sprawę z rangi pojedynku z Marcinem Rekowskim w moim rodzinnym Krakowie, dlatego wygrana jeszcze bardziej podniosła moje morale. Co innego, gdybym przegrał... To prawdopodobnie byłby jedyny powód, dla którego – myślę lekko podłamany – pewnie odpuściłbym wylot do Stanów, żeby moje towarzystwo i zła energia nie przyniosły skutku odwrotnego od zamierzonego.

Jakie widzi Pan różnice zestawiając Głowackiego z walki z Marco Huckiem, do której przystępował z pozycji pretendenta do tego obecnego, broniącego pasa mistrza świata z Cunninghamem?
Krzysiek był i pozostanie wojownikiem, ale widać, że ten gigantyczny sukces z sierpnia dodał mu dużo więcej pewności siebie. We wszystkim, co robi, towarzyszy mu myśl, że jest mega dobrym pięściarzem. Na świadomości swojej klasy zbudował dodatkową siłę, a jednocześnie wie, że w wielu aspektach może się jeszcze rozwinąć. W tej chwili Krzychu jest bardzo niebezpiecznym rywalem dla wszystkich mistrzów w wadze junior ciężkiej. Powiem więcej, według mnie byłby faworytem w walce z każdym czempionem.

Inna sprawa, że ma świetne podejście, bo nie stawia się w roli zawodnika broniącego tytuł, tylko nastawia się, jakby w każdej kolejnej walce pas mistrza świata był dopiero do zdobycia.
To prawda, jego filozofia jest kapitalna. W związku z tym ściąga z siebie dodatkową presję, której nie było widać podczas całych przygotowań do walki. Jego zachowanie pokazuje, że jest niesamowicie pewny siebie i zapewne taki wejdzie do ringu.

Przed walką z Huckiem przyznał Pan, że Krzysztofowi udzielał się lekki stres. Jak jest teraz?
Niewielki stresik jest nieodzowny i wręcz wskazany, bo pozwala utrzymać właściwą koncentrację. Cały widz w tym, co też jest moim zadaniem, żeby nie zaczął się zbyt szybko. Duże, ale wciąż kontrolowane emocje, powinny zaczął się w dniu ważenia. To roznoszenie zawodnika od środka trzeba obrócić w atut, żeby dodawało mu jeszcze więcej siły. Mistrzem świata jest Krzysiek i to on ma deprymować rywali.

Do pojedynku z Huckiem przystępował ze świadomością, że walczy o swoją przyszłość i pamiętał, jak długo musiał czekać na taką szansę. A teraz co dodatkowo napędza Głowackiego?
Nie oszukujmy się, dużą motywacją są zarobki, które już poszły bardzo w górę, ale mają być jeszcze lepsze, bo ten chłopak – jak mało kto - zasługuje na dużo więcej. Krzysiek, jako mistrz, chce zapewnić swojej rodzinie najlepszy byt. Doskonale wie, że po pokonaniu Cunninghama, kolejny pojedynek stoczy na super warunkach finansowych. Na pewnym poziomie sportowym, a Krzysiek jest mega profesjonalistą, to istotny bodziec.

Wówczas nie pomagały Wam nagłówki artykułów niektórych polskich dziennikarzy, którzy dawali „Główce” zerowe szanse. Teraz jest zupełnie inaczej.
Wszystkim, którzy w banalny sposób mu umniejszali, już pokazał namiastkę swojej klasy. Udowodnił, że eksperci nie zawsze mają rację. Zresztą z rozmów z Krzysiem wiem, że w swoim życiu naczytał się na swój temat tyle niepochlebnych rzeczy, że teraz stroni od dobrych materiałów, bo „wazeliny” nie lubi. Natomiast gdyby ktoś obecnie stawiał go na straconej pozycji, po pokonaniu wielkiego czempiona Hucka, byłby zwykłym wariatem.

„USS” Cunningham jak zwykle wygląda imponująco. Zwróciliście uwagę na jego sylwetkę?
Steve jest wielkim sportowcem i do wszystkich walk zawsze podchodzi perfekcyjnie. Natomiast jego wygląd rzeczywiście jest modelowy, ale w tym nie ma przypadku. Wystarczy popatrzeć, z jaką starannością zwraca uwagę na to, co ma na talerzu. Genetyka to jedno, ale jednocześnie znakomicie dba o dietę. Widać, że ma na ten temat wielkie pojęcie.

„Główka” znów jest kapitalnie przygotowany kondycyjnie?
Zdecydowanie tak, ponieważ ta walka może potoczyć się według dwóch zupełnie różnych scenariuszy. Będzie bardzo łatwa lub niezwykle ciężka, bo Krzysiek może zostać zmuszony do nieustannej bieganiny przez 12 rund za Steve'em i rzucania ciężkimi ciosami. Naprawdę nie ma nic gorszego, jak ciągłe gonienie za rywalem i szukanie silnego uderzenia. Wiemy, że Amerykanin jest wyśmienitym atletą, ale wielkim niebezpieczeństwem jest właśnie jego mobilność w ringu. Jeśli zaś powtórzy swoją nie najlepszą ruchliwość z ostatniej walki z Antonio Tarverem, wtedy Krzychu będzie miał dość łatwą przeprawę. Steve bez wątpienia jest dobrym strategiem, co udowodnił choćby w walce z Huckiem, ale jego aktualna dyspozycja jest wielką niewiadomą.

Walka Wawrzyk – Rekowski - ZDJĘCIA, RELACJA

A jak wyglądało Pana świętowanie w jednym z krakowskich klubów po zwycięstwie nad Marcinem Rekowskim?
Lokal na szczęście został cały, ale zabawa była naprawdę przednia w doborowym towarzystwie. Trochę rozmawiałem, trochę poświrowałem w tańcach-hulańcach, czyli było wszystko to, co lubię.

Pamięta Pan cały przebieg imprezy, czy potrzebna była czyjaś relacja na drugi dzień?
Jakby to powiedzieć… widziałem zdjęcia i nagrania (śmiech). A mówiąc serio, pamięć jest akurat moją mocną stroną, bez względu na okoliczności.

Akurat tej nocy miał Pan prawo nieco puścić wodze fantazji.
Tak uważam, walka ułożyła się po mojej myśli. Pokazałem się z dobrej strony i odpowiedziałem kilku osobom na ciągle powtarzane „mądrości”, że mam atuty na wagę ciężką. Udowodniłem, że poprawiłem przede wszystkim przygotowanie siłowe, ale też zdają sobie sprawę, że wciąż popełniam bardzo dużo błędów. Natomiast chcę się uczyć, sprawia mi to przyjemność i mam nadzieję, że z każdą kolejną walkę będę coraz groźniejszy.

Wokół tego pojedynku pojawił się jeszcze jeden, o niebo ważniejszy aspekt. Rekowski przegrał z Panem w ringu, ale dwa dni przed walkę wygrał coś znacznie cenniejszego, bowiem jego 14-letni syn przeszedł udany przeszczep nerki.
O sprawie dowiedziałem się dopiero po gali, gdy Marcin zamieścił wpis na portalu społecznościowym. Od razu mu napisałem, że gratuluję i cieszę się jego szczęściem, bo nie ma nic cenniejszego od zdrowia własnych dzieci. Jestem wzruszony, że „Reksiu” ze swoim synkiem wygrali tak ważną batalią. Przy tym wynik sportowy schodzi na dalszy plan i porażka ze mną kompletnie nie powinna go przejmować.

Ta sytuacja świadczy o kapitalnej postawie Rekowskiego, który przed galą nie uciekał do osobistych spraw, próbując zwrócić uwagę, że myślami jest w szpitalu.
Dokładnie, Marcin jest naprawdę fantastycznym facetem i kolegą, na którego zawsze można liczyć. To nie typ zawistnej „małpy”, tylko serdecznego i przyjacielskiego chłopaka. Pragnę podkreślić, że zgodnie z zapowiedziami, nasze bliskie relacje w ogóle nie ucierpiały. Nadal możemy na sobie polegać i szczerze życzę temu wielkiemu wojownikowi wszystkiego najlepszego w życiu.

">

Proszę uchylić rąbka tajemnicy, jak będzie wyglądało celebrowanie udanej obrony tytułu mistrza świata przez Głowackiego?
O matko, Manhattan będzie nasz! I tak się stanie, bo zwycięstwo ma być tylko formalnością. Szykuje się piękna zabawa. Nad ranem, po wyjściu z klubu, na „dobicie” pójdziemy na rejs statkiem. Usiądziemy najwyżej, jak tylko można i będziemy raczyć się niskoprocentowym trunkiem w promieniach słońca, bo pogoda na niedzielę jest już zamówiona. Piękny scenariusz, prawda?

Sprawdził Pan, ile kondygnacji ma hotel, w którym jesteście zakwaterowani? Ostatnio mieliście ubaw uciekając w popłochu po piętrach przed ochroniarzami.
Dość uciekania, bo teraz nie ma ku temu warunków. Poprzednim razem były dwie klatki schodowe, więc dało się robić ludzi z ochrony w konia. Teraz jest lipa, mamy tylko jedną klatkę, więc szybko moglibyśmy zostać schwytani. Dlatego zabawę przenosimy poza hotel.

A co wymyśli Pan w sytuacji, nie daj Boże, porażki?
Takiego wyniku w ogóle do siebie nie dopuszczamy, więc myślenie nad tego typu scenariuszem jest zbyteczne. Nic nie może zepsuć naszego planu działania.

Przy okazji trwa dogrywanie Pana kolejnej walki za oceanem?
Szczegółów jeszcze nie znam, ale mam nadzieję, że lada moment poznam plany. Sądzę, że promotorom, tak samo jak mnie, zależy na boksowaniu na dobrych galach w Stanach Zjednoczonych. Liczę, że niebawem stoczę naprawdę ciekawy pojedynek.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetakrakowska.pl Gazeta Krakowska