O psiej tragedii straż miejska z Wadowic została poinformowana 30 stycznia tego roku. Ktoś z mieszkańców wsi zadzwonił, że w jednym z gospodarstw niedobre rzeczy dzieją się z psem. Jak się okazało, mający wówczas około półtora roku zwierzak po prostu dogorywał na podwórzu.
Kundel przywiązany był na krótkim, niespełna metrowym łańcuchu do namiastki budy. Od wielu dni nie dostawał jedzenia ani picia.
- To był okropny, rozdzierający serce widok. Pies był wycieńczony, ledwo oddychał, sama skóra i kości, w dodatku miał wybite oko. Nie mógł nawet samodzielnie utrzymać się na nogach - mówi Tadeusz Frasunek ze straży miejskiej w Wadowicach. Pies po prostu konał. - Jeszcze dwie godziny, a byłoby po nim - dodaje strażak.
Relację strażnika potwierdza weterynarz Danuta Gołdyń z Powiatowego Inspektoratu Weterynarii w Wadowicach, która wówczas wraz ze strażnikami miejskimi przyjechała na miejsce.
Zabiedzonego czworonoga zawieziono do jednej z lecznic, a po podleczeniu oddano psiaka do hotelu dla zwierząt, prowadzonego przez krakowskie Towarzystwo Opieki nad Zwierzętami. Tam wykonano Rudiemu - bo tak uratowanego kundelka nazwali strażnicy - szereg zabiegów.
Doprowadzono m.in. do porządku oczodół po wybitym oku. W sumie Rudi spędził na leczeniu cztery miesiące, a gmina wydała na zabiego blisko trzy tysiące złotych.
Na ten okres pozbawiono okrutną właścicielkę praw do zwierzęcia. Zawiadomiono też prokuraturę, która zleciła śledztwo policji.
- Zarzucamy właścicielce znęcanie się na zwierzęciem - mówi prok. Jerzy Utrata z Prokuratury Rejonowej w Wadowicach. Dodaje, że kobieta przyznała się do winy i zwróciła się o dobrowolne poddanie się karze. Zaproponowała jeden miesiąc pozbawienia wolności w zawieszeniu na dwa lata.
To niewiele w porównaniu z wymiarem kary, jaki dopuszcza ustawa o ochronie zwierząt. Przewiduje ona, że za znęcanie się nad zwierzętami grozi do dwóch lat ograniczenia lub pozbawienia wolności, a za znęcanie się ze szczególnym okrucieństwem - do trzech lat.
Rudi, zwany też przez niektórych Piratem, mieszka na razie w kojcu tymczasowego przytuliska w Wadowicach.
- To jest bardzo serdeczny piesek. Potrzebuje tylko ludzkiego ciepła - mówi Tadeusz Frasunek, który już zżył się ze swoim podopiecznym i spędza z nim każdą wolną chwilę. Sam nie może go przygarnąć, bo w małym mieszkaniu ma już dwa podrzutki.
O dalszych losach psa i jego właścicielki zadecyduje w piątek sąd.
Wyznanie krakowskiego gangstera: Strasznie zawaliłem Przeczytaj!
Codziennie rano najświeższe informacje z Krakowa prosto na Twoją skrzynkę e-mail. Zapisz się do newslettera!