Piszemy „pseudoinwestorów”, gdyż ci, którzy pod koniec ubiegłego roku kupili krakowski klub, w ogóle nie mieli zamiaru w niego inwestować. Umowa, którą zawarli z Towarzystwem Sportowym, obligowała ich jedynie do wyłożenia 1 (słownie: jednej) złotówki. A kwotę 12,2 mln zł, która miała zostać przelana na konto, by spłacić najpilniejsze zobowiązania, m.in. wobec piłkarzy i sztabu trenerskiego, zamierzali po prostu pożyczyć. Z czego jasno wynika, że sprzedaż klubu z założenia jeszcze bardziej go pogrążała.
O tym, że wyjście ze spirali zadłużenia jest zadaniem piekielnie trudnym, przekonało się w polskim futbolu już wiele znamienitych firm, by wymienić tylko Polonię Warszawa, Widzew Łódź, ŁKS Łódź czy Ruch Chorzów. Wszystkie te marki z wielkimi tradycjami miały być „wieczne” i „nigdy nie zginąć”. I w rzeczy samej - nie zginęły. Tyle że po bolesnym upadku z trudem dźwigają się, egzystując na peryferiach futbolu.
Czy taki sam los czeka Wisłę? Coraz więcej na to wskazuje. Sytuacja jest jednak dramatyczna nie tylko dlatego, że pieniędzy w kasie nie ma, ale i z tego powodu, że stowarzyszenie utraciło kontrolę nad klubem. Zarząd TS przedłuża termin oczekiwania na przelew funduszy z konsorcjum, gdyż nie ma pewności, w jaki sposób może wycofać się z umowy, unikając prawnego chaosu. Bo jeśli Vanna Ly i Mats Hartling odmówią oddania akcji, spór zostanie poddany arbitrażowi międzynarodowemu. Co może oznaczać paraliż działalności spółki, którą - niczym tonący okręt - będą opuszczać kolejni wartościowi piłkarze.
TS Wisła Kraków rozstaje się z „Miśkiem”. Siłownia przy Reymonta będzie mieć nowego właściciela
Follow https://twitter.com/sportmalopolskaDZIEJE SIĘ W SPORCIE - KONIECZNIE SPRAWDŹ: