WISŁA KRAKÓW. Najbogatszy serwis w Polsce o piłkarskiej drużynie "Białej Gwiazdy"

Pytaliśmy o to trenera Kazimierza Moskala przed meczem, czyli jak poradzić sobie z nastawieniem do spotkania ligowego po takim starciu jak to z Rapidem Wiedeń w kwalifikacjach Ligi Europy? Pytanie nie zostało oczywiście postawione bez przyczyny. Za dobrze pamiętamy jak w poprzednim sezonie Wisła wyglądała w Pucharze Polski w tygodniu, a jak kilka dni później w lidze. I choć można się było łudzić, że może teraz będzie inaczej, że niektórzy coś zrozumieli, to niedzielny mecz pokazał, że problem z „mentalem” tej drużyny wciąż istnieje. I to nawet jeśli zmieniły się personalia. Wisła w niedzielę to były przynajmniej dwa piętra niżej od Wisły z czwartku. Pół żartem, pół serio - rywale „Białej Gwiazdy” z I ligi, walczący z nią o ekstraklasę, ale też i pozostali, powinni z całej siły trzymać kciuki za krakowian, by w europejskich rozgrywkach doszli jak najdalej. Każdy czwartek w Europie może bowiem oznaczać taką niedzielę jak ta z Polonią. Chyba, że Moskal znajdzie sposób, żeby drużyna wreszcie poradziła sobie z problemem gry, co trzy dni, a piłkarze wreszcie zrozumieli, co dla tego klubu jest w tym momencie najważniejsze. Andrzej Banaś

Trener Kazimierz Moskal nie do końca zgodził się z nami, gdy na pomeczowej konferencji prasowej zapytaliśmy o tempo gry w meczu z Polonią w porównaniu do tego jak to wyglądało w starciu z Rapidem Wiedeń. Bo naszym zdaniem było ono znacznie wolniejsze. Jako przykład Moskal podał, że jego podopieczni szli do pressingu. No szli, tylko w taki sposób, że Polonia wychodziła spod niego bez większego problemu. Działo się tak m.in. dlatego, że ten pressing był zakładany bez odpowiedniego zdecydowania, po prostu za wolno. A to tylko jeden z przykładów. W czwartek wyglądało to jednak zdecydowanie lepiej na tle Rapidu niż w niedzielę na tle Polonii. To daje do myślenia.
Andrzej Banaś

Wisła miała dłużej piłkę, ale czy na pewno rządziła w środku pola? No nie rządziła. Zresztą z tym trzymaniem piłki dłużej, to też warto wyjaśnić, że w pierwszej połowie krakowianie mieli w tym względzie sporą przewagę, a po przerwie już nie, bo dłużej miała ją Polonia. Na koniec wyszła minimalna przewaga Wisły w tym względzie. Trener Kazimierz Moskal poruszył trochę ten wątek na konferencji, gdy był pytany o termin powrotu do gry Kacpra Dudy. Bo jego absencja to rzeczywiście dla Wisły duża strata. Tym bardziej, że w niedzielę grać nie mógł też Marc Carbo. A to oznaczało, że nie zagrało dwóch podstawowych piłkarzy na pozycjach „sześć” i „osiem”. I to było po prostu widać.
Andrzej Banaś

Krakowianie w meczu z Polonią problem mieli nie tylko w środku pola, ale też na skrzydłach. Bardzo słabo zagrali wyjściowi skrzydłowi, czyli Angel Baena i Mateusz Młyński. Odpowiedniego wsparcia nie było też od bocznych obrońców. Po tym, co widzieliśmy w niedzielę, kibicom pozostaje wierzyć w dwie rzeczy. Po pierwsze, że Tamas Kiss i Frederico Duarte okażą się lepszymi piłkarzami niż ci skrzydłowi, którzy grali do tej pory. I dwa, że Węgier i Portugalczyk będą jak najszybciej gotowi do gry. Bez tego Wisła będzie mieć duuuuży problem.
Andrzej Banaś

Są takie chwile w grze Wisły, nie tylko tej dzisiejszej, ale od dłuższego czasu, że ktoś popełnia błąd, który nawet nie kończy się jakąś poważną konsekwencją, ale za to wprowadza w grę drużyny jakieś irracjonalne reakcje, nerwowość chaos. To rzecz chyba bardziej dla psychologa niż trenera, ale fakt jest faktem, że w Wiśle takie coś ma miejsce. Dwa przykłady. Mecz z końcówki poprzedniego sezonu. Lechia Gdańsk zaczyna drugą połowę, idzie dalekie podanie, w niegroźnej sytuacji rodzi się faul z boku pola karnego. Niby nic nadzwyczajnego, ale w wiślakach pojawiła się jakby totalna panika. Jak się to wszystko skończyło, pamiętamy. W niedzielę było trochę podobnie, choć już bez aż takich konsekwencji. A zaczęło się tym razem od błędu Josepha Colleya, który tak podawał do bramkarza Antona Cziczkana, że o mały włos nie wpakował piłki do swojej bramki. Był rzut rożny, nic po nim nadzwyczajnego się nie wydarzyło, ale wiślaków jakby po tym wszystkim opanowała taka nerwowość, niedokładność, że trudno to racjonalnie wytłumaczyć. Jedno jest pewne - muszą sobie z takimi rzeczami radzić lepiej, bo przecież błędy, potknięcia są normalną rzeczą w futbolu. I wtedy trzeba sobie powiedzieć, dobra, nic się nie stało, jedziemy dalej, a nie wpadać w panikę.
Andrzej Banaś

Wisła ma problem ze skutecznością, co pokazał nie tylko mecz z Polonią Warszawa, ale też trzy oficjalne mecze, jakie krakowianie rozegrali w tym sezonie. Rywalizacja z KF Llapi Podujevo mogła przecież skończyć się dużo wcześniej odpowiednią zaliczką w Krakowie, a następnie golami w Podujevie niż te zdobywane w doliczonym czasie gry. Z Rapidem Wiedeń wiślacy też grali nieskutecznie, choć potrafili sobie kreować sytuacje. I wreszcie ta ostatnia niedziela. Jeśli w pierwszej połowie Wisła wypracowała sobie przynajmniej trzy, cztery w miarę dobre okazje na gola, to po prostu przynajmniej jedna z nim tym golem musi się zakończyć. Jeśli po przerwie wygląda to podobnie, to już teraz trzeba zastanawiać się, co z tym problemem zrobić.
Andrzej Banaś

Widać, że Wisła ćwiczy stałe fragmenty gry. Widać, że ma rozpisanych wiele rozwiązań i próbuje je wdrażać. Z tymi wszystkimi rzutami rożnymi, wolnymi, nawet autami jest jeden problem - ostatecznie piłka musi być dostarczona „w punkt”. A z tym Wisła w niedzielę miała duży problem, bo albo mieliśmy „niedoloty”, albo przeciągnięte dośrodkowania. Dopiero gdy na boisku pojawił się Patryk Gogół, coś zaczęło się w tej kwestii zmieniać. Dlatego może tutaj był akurat błąd, że ten zawodnik choćby właśnie pod te stałe fragmenty nie wszedł wcześniej na boisko. Gogół oczywiście ma jeszcze szereg deficytów, wiele rzeczy do poprawy w swojej grze, ale jeden bezsprzeczny atut. Już dzisiaj bardzo dobrze bije rzuty rożne i wolne. A to bywa czasami umiejętność bezcenna. Generalnie jednak chodzi o to, żeby nie tylko on, ale też pozostali zawodnicy zaczęli po prostu lepiej dośrodkowywać.
Andrzej Banaś

To jest statystyka wręcz niewiarygodna. Czerwona kartka, jaką zobaczył w niedzielę Wiktor Biedrzycki była piątą w czwartym kolejnym meczu, którą ukarani zostali piłkarze Wisły Kraków. Wylatywali z boiska kolejno w spotkaniach z Lechią Gdańsk (dwóch), GKS-em Katowice, Bruk-Betem Termalicą Nieciecza i teraz z Polonią Warszawa. Tą kartką Biedrzycki oczywiście nie zapisze debiutu w Wiśle do udanych, ale jeśli na siłę szukać plusów, to jego faul uratował jednak być może drużynę od straty gola. Po drugie to pierwszy z tych czterech kolejnych meczów, którego „Biała Gwiazda” ostatecznie nie przegrała, choć gdy wcześniej jej piłkarze byli karani czerwonymi kartonikami, to można było w ciemno obstawiać, że nawet nie zremisują. No i co by nie mówić, Wisła nie straciła nawet gola w takim meczu. A w tych trzech wcześniejszych traciła ich kolejno - cztery, pięć, trzy. I na koniec – Wiktor Biedrzycki za tę kartkę dostanie najprawdopodobniej jeden mecz pauzy. Kto wie czy biorąc pod uwagę rotację, jaką już na wstępie sezonu zaczął stosować Kazimierz Moskal, nowy stoper Wisły nie zapewnił sobie w ten sposób miejsca na mecz z Rapidem w Wiedniu... Bo w nim akurat zagrać może bez żadnych przeszkód.
Bartek Ziółkowski/wislakrakow.com

W czwartek Wisła Kraków zagra w Wiedniu z Rapidem w rewanżowym meczu kwalifikacji Ligi Europy. Niech „Biała Gwiazda” walczy, bo porażka u siebie 1:2 wciąż nie przekreśla jej szans na awans. Dobrze byłoby jednak również, gdyby w krakowskiej ekipie wszyscy mieli już od poniedziałku z tyłu głowy, że po Wiedniu jest wyjazd do Pruszkowa. Bo najwyraźniej przy pierwszym starciu z wiedeńczykami, niektórym umknęło, że po trzech dniach przyjedzie na Reymonta Polonia i za darmo punktów nikomu nie odda. A póki co, to Znicz ograł na jej terenie właśnie tę samą Polonię, z którą Wiśle wygrać się nie udało, a w niedzielę na Stadionie Śląskim zdobył cenny punkt z Ruchem Chorzów. Jeśli ktoś zatem przez moment pomyśli, że Wisłę czeka w Pruszkowie spacerek, to pierwszy krok do tego, żeby znów wywalić się na całego…
Andrzej Banaś

I na koniec sprawa Angela Rodado. Długo w sprawie jego potencjalnego transferu niewiele się działo, ale teraz pojawiają się konkrety. Chce go kupić Neftczi Baku, a Azerowie na tyle są zdeterminowani, że nie tylko przysłali ofertę do Krakowa, ale przylecieli wraz za nią, żeby oglądać Hiszpana na żywo. Zaczęli z niskiego jak na wymagania Wisły pułapu, bo zaoferowali kwotę niewiele przekraczającą pół miliona euro. Na to krakowski klub oczywiście nie przystanie, ale pamiętajmy, że w takich negocjacjach zawsze kupujący licytuje od najmniejszej kwoty, jaką wydać może. A jak można usłyszeć, przedstawiciele Neftczi przylecieli właśnie po to, żeby w razie konieczności stawkę podbić. I bądźmy szczerzy, jeśli padnie w sprawie Angela Rodado kwota siedmiocyfrowa, to raczej nikt go nie zatrzyma. Nie ma co się też łudzić, że on sam będzie przeciwko takiemu ruchowi oponował. Jest zaangażowany w Wisłę, gra ambitnie, w niedzielę wystąpił w roli kapitana, ale umówmy się - futbol to biznes, a pewnych ofert się nie odrzuca. My chwilę rozmawialiśmy zresztą z Angelem po meczu z Polonią. Zapytany o ofertę z Baku odpowiedział krótko: - To nie jest moja praca, żebym zajmował się transferem. Ja jestem od grania w piłkę. Na tym chcę się skoncentrować, a zobaczymy, co życie przyniesie.
To prawda, zobaczymy, co życie przyniesie, ale jeśli oferta Neftczi będzie ostatecznie na poziomie, który Wisłę zadowoli, to odejście Angela Rodado wywoła określone konsekwencje. „Biała Gwiazda” będzie bowiem musiała sprowadzić nie tylko jednego, ale dwóch napastników w jego miejsce. Pamiętajmy przy tym, że Rodado w tej drużynie pełni rolę nie tylko najlepszego jej piłkarza, strzelca, ale też prawdziwego lidera. Jego zastąpienie będzie szalenie trudne. I te wszystkie „za” i „przeciw” muszą w Wiśle bardzo konkretnie rozważyć. Andrzej Banaś

Wideo