Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Wrona nadaje z Ameryki

Marta Rawicz z USA
Marcin Wrona zaczynał od radia i Krakowa, teraz jest korespondentem telewizyjnym ze Stanów Zjednoczonych.
Marcin Wrona zaczynał od radia i Krakowa, teraz jest korespondentem telewizyjnym ze Stanów Zjednoczonych. fot. Andrzej Banaś
Rozmawiamy z Marcinem Wroną, krakowianinem, byłym dziennikarzem RMF, a od ośmiu lat korespondentem telewizji TVN w Stanach Zjednoczonych.

Coś mi się zdaje, że trochę przytyłeś w tej Ameryce...
Co mam zrobić, udawać, że tego pytania nie słyszę? (śmiech). No dobrze, już słyszę. Może jak posypią się teraz gromy na moją głowę to wreszcie się przemogę i wrócę do diety. Przytyłem, jak cholera! Ważę 127 kilogramów. O 20 kilo więcej niż w dniu przeprowadzki do Ameryki. Masakra!

Jak wygląda życie krakusa w USA?
No, precli tu nie ma. I proszę mi tu nie mówić, że to nie precle tylko bajgle, albo obwarzanki! U mnie w domu zawsze się mówiło precle - proszę zapytać moją mamą albo tatę! Tęskno mi tu w Stanach trochę za krakowskim Rynkiem Głównym, trochę za pizzą na Szewskiej - tak samo smaczną od lat osiemdziesiątych. Staram się przynajmniej dwa razy w roku pojawić się w Krakowie. Dla mnie jest najważniejsze, by moje dzieci, Maja i Janek, dobrze poznały ukochane miasto taty! Ale generalnie w USA czuję się dobrze.

Lubisz Amerykę.
Zauważyłem, że generalnie ludzie mają do Stanów Zjednoczonych stosunek zero-jedynkowy. To znaczy albo Amerykę lubią, i już, i mogą tu żyć, albo czują się tu fatalnie. Wrony są w tej pierwszej grupie. Początki bycia tu były słabe, ale teraz, po ośmiu latach, czujemy się i w Ameryce, i w Polsce równie dobrze.

A jak wygląda Polska z perspektywy Waszyngtonu?
Na każdym kroku słyszę w Stanach od ludzi, którzy wiedzą coś o naszym kraju i świecie: "WOW! Polska! Ależ wy macie wspaniały sukces gospodarczy." To prawda, nasz kraj jest w Ameryce postrzegany jako epicentrum sukcesu. Z drugiej strony zdaję sobie tu sprawę, że nie jesteśmy dla Amerykanów najważniejszym krajem świata. Dlaczego? Bo oni mają interesy wszędzie, czyli na całym świecie.

A jak postrzegany jest reporter TVN w Ameryce?
Fatalne jest to, że nikt tu nie zna TVN, czyli muszę tłumaczyć od zera co to za stacja, kto to jest Marcin Wrona, co i dlaczego robimy.

Ale taki zimny prysznic się każdemu przyda. A co jest fajne w tej robocie?
Genialne jest to, że jesteśmy w ciągłym ruchu, podróży, że widzimy całą Amerykę a nie tylko jeden czy dwa stany. Są tylko dwa stany, w których jeszcze nigdy moja wronia noga nie stanęła.

A nie denerwuje Cię czasem ta typowo amerykańska grzecznościowa życzliwość?
Lubię ją. Nawet to dyżurne "Cześć. Jak się masz?" i uśmiech od ucha do ucha są w porządku. Wolę to niż wściekłe "Czego?!", które czasami można jeszcze usłyszeć w naszym pięknym kraju nad Wisłą. Ale jest też jeden minus kontaktów z Amerykanami - strasznie trudno się z nimi naprawdę zaprzyjaźnić. Po latach mam kilku przyjaciół, ale łatwo nie było. Ostatnio o tych przyjaźniach rozmawialiśmy w polskim gronie i wszyscy mieli podobne zdanie: że jest to tu dość trudne zadanie.

Czy zdarzyło Ci się przeżyć jakąś przygodę dziennikarską?
Wiele. Ale w czołowej dziesiątce jest ostatni start promu kosmicznego. Cieszyłem się jak dziecko, gdy w kuli ognia wahadłowiec pruł w górę. Do tego dochodzą wizyty w bazach wojskowych - może wychodzi ze mnie niedojrzały chłopiec, ale gdy kilka razy latałem helikopterami Chinook, to czułem się jak najszczęśliwszy człowiek na ziemi. Ale chyba do końca życia nie zapomnę materiału z 2010 roku z Haiti po trzęsieniu ziemi. To, co tam zobaczyłem, przechodziło wszelkie ludzkie wyobrażenie, nawet moje wyobrażenie reportera z ponad 25-letnim przecież doświadczeniem. Ja byłem na wojnie i widziałem inne katastrofy. Ale na Haiti był bezmiar bólu i ludzkiego nieszczęścia, którego się nie zapomni.

Opisałeś to w swej książce?
Też, ale moja książka pod tytułem "Wrony w Ameryce" to nasze, wronie spojrzenie na kraj po drugiej stronie Atlantyku. Napisałem też o ciężkich pierwszych chwilach w Ameryce, o naszych łzach i chęci szybkiego powrotu i o tym, co nas bawi, a czasem zadziwia. W książce też jest o Demolition Derby - zawodach, w których chodzi o skuteczne rozwalenie aut przeciwników, i jest też o amerykańskiej biedzie i tym, co mnie niebywale tu ujmuje, czyli o ogromnym szacunku Amerykanów dla swoich żołnierzy. Ta książka to nasza opowiastka o naszej Ameryce.

A co najbardziej cię wkurza w tej Twojej Ameryce?
Do szaleństwa doprowadza mnie bezmyślna, powolna, dziamdziowata jazda samochodem. Ja wiem, uważa się dość powszechnie, że wolno to bezpiecznie. Ale są jakieś granice! Szlag mnie czasem trafia, ale biorę głęboki oddech i też staram się jechać jak ostatnia łajza. A za co lubię ten kraj? A na przykład za to, że zawsze można tu zacząć od zera. Nikt nie stuka się w głowę, gdy pięćdziesięciolatek nagle postanawia zmienić zawód i idzie na studia. Gdy ja sam rok temu postanowiłem zacząć się uczyć grać na basie to zamiast kpin i śmiechów usłyszałem same słowa zachęty. To jest fajne, bo zawsze masz szanse zmienić coś w swoim życiu.

Gdzie teraz mieszkasz?
Mieszkam z rodziną w Wirginii, wewnątrz waszyngtońskiej obwodnicy. Ze snobistycznego punktu widzenia to ważne, bo jest bardzo dobra lokalizacja. Dla wielu żyjących tu, świat dzieli się na tych ze środka i całą resztę. Dla mnie to ważne akurat dlatego, że do centrum miasta, gdy nie ma korków, mam zaledwie dziesięć minut. Miasteczko Falls Church jest małe, urokliwe i daje namiastkę tej fajnej małomiasteczkowej Ameryki. I polskich przyjaciół mam tu coraz więcej. Falls Church ma chyba jakiś polski magnes. Nasz syn Janek chodzi do szkoły z innym Jankiem, pewien Marcin mieszka przecznicę od nas, jeszcze inny Marcin jakiś kilometr w drugą stronę. Fajnie mieć takie rodzime grono znajomych. A ze świętami to mamy w tym roku problem. Zwykle pakowaliśmy się w samochód i gnaliśmy przez jakieś 15 godzin na Florydę - bo tam ciepło, w zimie nawet 25 stopni. Ale słowo daję, nie mam pojęcia, gdzie w tym roku będzie nasze Boże Narodzenie. Bez względu na to, gdzie będzie, będzie fajnie. No i wszystkim życzę Wesołych Świąt!

Kiedy Polacy będą mogli odwiedzać swe rodziny w USA bez wiz?
Wizy to teraz głównie powód do wstydu dla Amerykanów. Jesteśmy największym, najbliższym, i najbardziej lojalnym sojusznikiem Stanów z Unii Europejskiej i strefy Schengen, którego obywatele potrzebują wiz do USA. Prawda jest, taka, że kilka lat temu mogliśmy mocniej grać kwestią wizową, ale teraz to już totalnie zmartwienie tylko Amerykanów. Cztery lata temu 8 grudnia 2010 roku Barack Obama pytany przeze mnie powiedział, ze zniesienie wiz będzie dla jego administracji jednym z priorytetów. I co? Ano właśnie...

Marcin Wrona. Dziennikarz, urodził się w 1969 roku w Krakowie, reporter i korespondent Faktów w Stanach Zjednoczonych. Ukończył II LO w Krakowie. Jako student anglistyki na Uniwersytecie Jagiellońskim w 1990 rozpoczął pracę w radiu RMF FM. Był DJ-em, dziennikarzem i reporterem informacyjnym, współtwórcą i prowadzącym audycję JW23. Od 1997 r. pracuje w TVN. W latach 1997-1998 był reporterem Faktów. W latach 1998-2006 prowadził talk-show Pod napięciem. Od 2006 jest korespondentem Faktów w Stanach Zjednoczonych. Autor książki Wrony w Ameryce (2012), opisującej jego wrażenia z pobytu w Stanach Zjednoczonych.

Zobacz najświeższe newsy wideo z kraju i ze świata
"Gazeta Krakowska" na Youtubie, Twitterze i Google+
Artykuły, za które warto zapłacić! Sprawdź i przeczytaj

Codziennie rano najświeższe informacje z Krakowa prosto na Twoją skrzynkę e-mail. Zapisz się do newslettera!

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetakrakowska.pl Gazeta Krakowska