Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Wspaniali w klęsce, podli w zwycięstwie

Jerzy Surdykowski
archiwum
Wspomniałem kiedyś powiedzenie Winsto- na Churchilla, który określił Polaków jak w tytule. Dużo przedtem nim polskie dzieje (zwłaszcza podczas ostatniej wojny) skłoniły brytyjskiego przywódcę do wyrażenia niekorzystnej opinii, nasz Norwid wiedział to samo i podobnie formułował. Musi zajść coś szczególnie odrażającego, by przypominać tak miażdżące zdania. No i zaszło.

Przed dziewiętnastu prawie laty gdy pracowałem w USA, odbył się w Buffalo jubileuszowy zjazd Kongresu Polonii Amerykańskiej w pięćdziesięciolecie jego utworzenia, który odwiedzili honorowi goście z Polski: ówczesny prezydent Lech Wałęsa i ówczesny premier Waldemar Pawlak.

Mniejsza z tym, że przylecieli osobnymi samolotami, skłóceni i nierozmawiający ze sobą; kogo w Ameryce interesują absurdalne bijatyki przeniesione znad Wisły? Ale coś z nadwiślańskiego piekła udało się wyeksportować: pod reprezentacyjną salą, gdzie obradowali delegaci i goście, pojawiły się hałaśliwe pikiety z transparentami zarzucającymi Wałęsie agenturalną przeszłość i wszystkie inne grzechy, dziś mielone przez jego przeci- wników aż do znudzenia i obrzydzenia.

- Dlaczego wy Polacy zawsze sikacie pod wiatr? - spytał mnie wtedy pewien wysoko postawiony Amerykanin opiekujący się prywatną (taki był jej dyplomatyczny status) wizytą prezydenta RP. Nie ma się co dziwić takiemu pytaniu: przecież Lech Wałęsa to człowiek szanowany nie tylko w USA, jeden z nielicznych światowych przywódców którego zaproszono do przemowy wobec połączonych izb amerykańskiego parlamentu, symbol zwycięskiej - choć niezbrojnej - walki Polaków o wolność i demokrację.
Więc dlaczego sikamy pod wiatr dobrze wiedząc, że nas samych opryska i ubrudzi? Dlaczego nie szanujemy naszych zwycięstw, a tak pompatycznie i cierpiętniczo celebrujemy narodowe klęski?

Kiedy w 1920 roku najwyższym wysiłkiem zbrojnym i obfitą ofiarą krwi dopiero co podniesiona z niewoli Polska odparła bolszewicką nawałę, prawie od razu wybuchły potępieńcze swary między współtwórcami historycznego zwycięstwa. Czy prawdziwym przywódcą i mózgiem sukcesu był Piłsudski, czy przysłany z Francji gen. Weygand, a może raczej szef sztabu gen. Rozwadowski i bliski endecji gen. Haller? Polityczne spory między narodowcami a piłsudczykami przekładały się na przypisywanie zasług sojuszniczym postaciom, a obrzucanie błotem reprezentantów przeciwnego obozu. Późniejszy zamach majowy w 1926 roku jeszcze zaostrzył konflikt o miejsce na pomniku, a współzawodników do sławy i chwały ustroił w szaty narodowego dramatu.

A teraz widzimy, jak historyczni przywódcy "Solidarności" obrzucili się błotem w sporze o przywództwo i rolę "mózgu" pamiętnego, zwycięskiego strajku w Stoczni Gdańskiej przed trzydziestu trzema laty. Mało nam było oskarżeń o "Bolka", kłamliwej książki Zyzaka, jadu Wyszkowskiego i Gwiazdy, teraz sam Wałęsa oskarża o agentu- ralność swojego najbliższego współpracownika z tamtych czasów. Byłem w Stoczni Gdańskiej podczas strajku, choć nie od jego początku i nie wchodziłem w skład gremiów decyzyjnych, ale dobrze pamiętam cichą i zawsze pomocną obecność Bogdana Borusewicza.

Jedyny na wybrzeżu członek KOR-u, historyk z wykształcenia nie mógł wysuwać się na pierwszy plan, bo uwiarygodniłby argument strony partyjno-rządowej o "siłach antysocjalistycznych" wiodących na manowce poczciwy lecz łatwowierny świat pracy. Dlatego "Borsuk" nie eksponował swojej roli, ale zawsze był tam, gdzie zapadały decyzje. Przywódcą musiał zostać robotnik i Lech Wałęsa ze swoją charyzmą, odwagą, umiejętnością porywania tłumów doskonale się do tej roli nadawał. Dobrze, że to akurat on znalazł się w tym czasie i miejscu, dobrze, że miał takich - zgodnych wtedy - współpracowników jak Borusewicz, Gwiazda, Anna Walentynowicz, czy ówczesny doktor prawa pracy Lech Kaczyński. Tak było.

A jak jest dziś? Wiadomo z gazet podchwytujących każdą kłótnię celebrytów, z internetu, po którym szeroko roznosi się każda potwarz. Wspaniali w klęsce, podli w zwycięstwie. Naród, który tyle wycierpiał, poniósł tyle klęsk, przegrał tyle powstań, ma też swoje wiekopomne sukcesy. Także takie, którymi zadziwił cały świat i skłonił go do szacunku. Ale nie potrafimy ich uszanować i ochronić. Jak zawsze, sikamy pod wiatr. Z wiadomym skutkiem.

Autor: konsul generalny w Nowym Jorku (1990-1996), ambasador w Bangkoku (1999-2003), pisarz, reporter.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetakrakowska.pl Gazeta Krakowska