Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Demokracja jest zagrożona?

Jerzy Surdykowski
Jerzy Surdykowski, felietonista "GK", konsul generalny w Nowym Jorku (1990-1996), ambasador w Bangkoku (1999-2003), pisarz, reporter.
Jerzy Surdykowski, felietonista "GK", konsul generalny w Nowym Jorku (1990-1996), ambasador w Bangkoku (1999-2003), pisarz, reporter. archiwum
Od programów partii staje się ważniejsza prezencja polityka i jego małżonki, dowcip i sprawność w dokopywaniu innym przed kamerami. Od rozumu stają się ważniejsze emocje.

Nasz kraj maleje widziany z dalekiej Australii; świat ma dziś bardziej palące problemy. Co mu tam jakaś nieciekawa Polska? Powinniśmy być zadowoleni. Na pierwszych stronach gazet i w najlepszym czasie telewizyjnym prezentowane są kraje, gdzie leje się krew, a przynajmniej wywracają ustroje.

Byliśmy tam, gdy Wałęsa wdrapywał się na bramę stoczni, gdy Jaruzelski ogłaszał stan wojenny, albo gdy Mazowiecki mdlał w trakcie wygłaszania expose. Potem prawie nigdy. Jesteśmy krajem nudnym, bo rozwijającym się jako tako pomyślnie, bez afer zasługujących na coś więcej niż skwaszona pogarda i bez skandali bardziej podniecających niż przepychanki sejmowych nienawistników. Można z ulgą westchnąć: nareszcie! Po trzystu prawie latach szarpaniny, upadłych powstań i zaprzepaszczonych nadziei, wreszcie trywialna nuda jak w jakiejś Szwajcarii albo przynajmniej Czechach.

Ale ta perspektywa także zniekształca. Tutejsi Polacy albo nieliczni Australijczycy, którzy czasem przeczytają coś w internecie o Polsce, pytają: co się u was dzieje? Czy demokracja w Polsce jest zagrożona? Bo Tusk, bo Kaczyński, bo Smoleńsk, bo Palikot? Taki jest efekt informacji docierających wyrywkowo, w ostrym sosie internetowych połajanek. Więc mówię na ten temat, głównie po angielsku, choć wśród słuchaczy zdecydowanie przeważa miejscowa Polonia.

Tak, demokracja w Polsce jest zagrożona. Ale bynajmniej nie przez Macierewicza, młodych narodowców czy połajanki Niesiołowskiego z nieocenioną panią Pawłowicz. To niewarta uwagi piana, bo wielkie i zapewne nieuchronne przemiany dokonują się głębiej i bez większego hałasu. Tak, demokracja w Polsce jest zagrożona w tym samym stopniu co w USA, Australii, Skandynawii albo gdziekolwiek.

W swym starogreckim pierwowzorze polegała ona nie tyle na głosowaniu obywateli antycznego miasta-państwa zebranych na miejskim placu, czyli agorze, ale na dyskusji i uzgadnianiu stanowisk pomiędzy nimi, aby zgromadzenie mogło podjąć najlepszą z możliwych decyzję, która jednak wymaga kompromisu, a nie brutalnego narzucenia woli tych, co akurat wybory wygrali. Jutro wszak mogą przegrać. Obywateli łączy więc nie tylko prawo głosu i kandydowania, ale troska i odpowiedzialność za państwo (jak powiadali później Rzymianie "Res Publica" stąd nasza Rzeczpospolita).

Niewiele zmieniło się to w demokracji masowej XIX czy pierwszej połowy XX wieku, kiedy uprawnionych do głosu obywateli było zbyt wielu, by znali się nawzajem. Organizowali się więc w partie z ich zawodowym aparatem, organizowanymi przez ten aparat wiecami i wymyślanymi dla reklamy kandydatów wyborczymi sloganami.

Wyborca miał jednak potężnego i bezstronnego doradcę, jakim była wolna prasa, gdzie omawiano programy partii, gdzie dyskutowali przywódcy. Wszystko to zmieniła dominacja telewizji: do materiału drukowanego można wrócić, analizować, poddać osądowi. Telewizja jest migotliwa: w tej chwili pokazuje to, za moment coś innego, do widzianego przed chwilą obrazka wrócić już się nie da.

Od programów partii staje się ważniejsza prezencja polityka i jego małżonki, dowcip i sprawność w dokopywaniu innym przed kamerami. Od rozumu stają się ważniejsze chwilowe emocje. Demokracja rozumnych i krytycznych obywateli zmienia się powoli w demokrację kibiców albo nawet kiboli.

Co więcej, programy partii upodobniają się. Jeszcze pięćdziesiąt lat temu dla każdego były oczywiste różnice między lewicą a prawicą, między liberałami a konserwatystami. Dzisiaj gospodarka światowa jest tak ujednolicona i powiązana przez globalizację, że polityka możliwa jest tylko jedna, niezależnie od hałaśliwych obietnic wyborczych. Czy w Polsce zmiany u steru ze spadkobierców "Solidarności" na SLD, a potem dojście do władzy PiS i później zastąpienie Kaczyńskiego przez Tuska cokolwiek zmieniło prócz pokrzykiwania? Gdzie indziej podobnie.

Skoro polityka jest tak nudna i dotyczy tylko niuansów, to dla wyborczego zwycięstwa najlepiej tkwić w centrum i prawić wszystkim miłe komplementy, aby być uznanym za najmniej szkodliwego. Albo też obrać sobie jakiś problem pozorny - lustrację, katastrofę lotniczą, bezpieczeństwo, albo cokolwiek w tym rodzaju - i wokół niego hałaśliwie ogniskować uwagę wyborcy. Nie muszę dopowiadać kto co robi, ale jest to równie daremne.

Możesz wiedzieć więcej!Kliknij, zarejestruj się i korzystaj już dziś!

Codziennie rano najświeższe informacje z Krakowa prosto na Twoją skrzynkę e-mail. Zapisz się do newslettera!
"Gazeta Krakowska" na Twitterze i Google+

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetakrakowska.pl Gazeta Krakowska