Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Wyrzucił kobietę przez okno w Chrzanowie? Górnik nie przyznaje się do winy

Artur Drożdżak
Artur Drożdżak
Robert J. mówi, że jest niewinny i jako osoba niewinna chciał się poddać karze 15 lat więzienia. Jednak prokurator się na to nie zgodził
Robert J. mówi, że jest niewinny i jako osoba niewinna chciał się poddać karze 15 lat więzienia. Jednak prokurator się na to nie zgodził Artur Drożdżak
Oskarżony Robert J. przed sądem twierdził, że nie wyrzucił kobiety przez okno bloku w Chrzanowie. Rodzina Krystyny L.spekuluje, że poszło o niezapłacony czynsz. Poszlakowy proces dobiega końca.

To nietuzinkowa, poszlakowa sprawa o zabójstwo przed Sądem Okręgowym w Krakowie. Prokuratura uważa, że oskarżony, 35-letni Robert J., z zawodu górnik, z siódmiego piętra wyrzucił przez okno 63-letnią Krystynę L. od której wynajmował mieszkanie w Chrzanowie.

Paulina L., córka: Mieszkanie przy Wyszyńskiego wynajmowaliśmy od około sześciu lat. Mama w czerwcu 2014 r. z oskarżonym i jego kobietą Dominiką K. podpisała umowę najmu na trzy miesiące. Po tym terminie mogli dalej mieszkać byle płacili 1000 zł miesięcznie.

Szymon L., mąż: żona nigdy nie chodziła do tego mieszkania po odbiór pieniędzy. Umawiała się z pod Biedronką lub Kauflandem. Czynsz był płatny do 22 dnia każdego miesiąca. Tylko raz, w październiku 2014 roku, odebrała pieniądze w tym mieszkaniu od oskarżonego i wtedy zauważyła zniszczenia. Nie było naszej wersalki, w ścianach były wbite haki i półki. Zwróciła uwagę, by to się nie powtórzyło.

Andrzej J. górnik: znam oskarżonego z 10 lat, byłem jego przełożonym, gdy pracowaliśmy razem w kopalniach Jaworzno i Wesoła. Tamtego dnia byliśmy razem na szkoleniu. Ostatni razem widziałem go o 14.00 i on pojechał do Chrzanowa.

Paulina L., córka: dobrze pamiętam ten poniedziałek 24 listopada 2014 r. Byłam razem z mamą w naszym mieszkaniu przy ul. Zielonej, to z pięć minut drogi od ul. Wyszyńskiego. Ja przygotowywałam się do obrony pracy na studia, mama o 16.30 nastawiła kawę w ekspresie przelewowym i powiedziała, że wychodzi do sklepu Kaufland po masło i wróci jak kawa się zrobi. Wychodząc odebrała od kogoś telefon i rzuciła rozmówcy: dobrze, dobrze. Miała torebkę, a w niej klucze do mieszkania, portfel, dokumenty. Kawa się parzy 8 minut, ale po tym czasie mama się nie pojawiła. Potem się dowiedziałam, że już po wyjściu od nas z domu zadzwoniła do oskarżonego o 16.43. Wtedy jeszcze musiała żyć.

Robert J., oskarżony: Tamtego dnia zadzwoniłem do Krystyny L., by się umówić na zapłatę czynszu. Nalegałem, by przyszła do mieszkania go odebrać, ale odparła, że nie chce chodzić po pieniądze na Wyszyńskiego. To w moim interesie. Kopertę z pieniędzmi zabrałem i poleciałem pod spółdzielnię mieszkaniową, by zapłacić. Przyszła i dałem jej gotówkę. Potem byłem na spacerze z psem koło bloku. Gdy wróciłem zdziwiłem się, że drzwi mieszkania są zamknięte na górny zamek, bo z Dominiką zawsze zamykany na dolny. Otworzyłem górny, wszedłem i zauważyłem, że okno balkonowe jest otwarte, a zasłona odsunięta, a telewizor włączony na pełny głos. To mnie zaskoczyło, bo jak wychodziłem to telewizor był wyłączony, a okno zamknięte.

Wszedłem to zostałem przez napastnika uderzony w głowę. Nie wiedziałem o co chodzi, usłyszałem krzyki z kuchni, jakaś druga osoba wyszła z kuchni i rozmawia z napastnikiem. Mówiła do niego: dobra, już załatwiliśmy tego gnoja, po czym obaj opuścili mieszkanie. Wszedłem do kuchni i zobaczyłem, jak Krystyna L. trzyma się futryny okna będąc na zewnątrz okna. Próbowałem ją ratować, chwyciłem najpierw za jedną, potem za drugą rękę i próbowałem wciągnąć do mieszkania. W pewnym momencie zadrapała mnie w rękę i po prostu wyślizgnęła mi się z rąk.

Marcin L., policjant:
tego dnia były dwa zgłoszenia z ulicy Wyszyńskiego. Pierwsze o około 17.00, że ktoś słyszał wołanie ratunku. Od zgłoszenia pojawiliśmy się tam już po 5 minutach, bo byliśmy w pobliżu. Zgłaszający był przed blokiem, bo spieszył się do pracy.

Rozpytaliśmy go i mówił, że głos kobiecy wołający o pomoc mógł dochodzić z 8, 7 lub innego piętra. Zapukaliśmy do środkowych, wytypowanych drzwi na siódmym piętrze. Otworzył nam oskarżony powiedział, że wszystko jest w porządku, a krzyków nie słyszał. Zachowywał się swobodnie, spokojnie. Nie widziałem obrażeń na jego twarzy. Do jego mieszkania nr 23 nie wchodziliśmy.

Paulina L., córka.:
około godziny 18.00 zaczęliśmy się denerwować ja i tata, bo mama nie odbierała komórki, a dzwoniłam kilka razy. To się nigdy nie zdarzało.

Zatelefonowałam do obu sióstr, one nie wiedziały co z mamą, wiec poszłam szukać. Pod sklepem jej nie było.

Danuta M., świadek:
Po godzinie 18.00 otworzyłam okno, by zapalić papierosa. Usłyszałam wtedy przeraźliwy krzyk z zewnątrz.

Moją uwagę zwróciło to, że to nie był głos młodych wyrostków, tylko krzyk osoby dojrzałej, głos męski pełen agresji. Ton głosu był bardzo agresywny, a samych słów nie potrafię przytoczyć, bo ich nie usłyszałam. Z tego co ta osoba krzyczała to wynikało odgrażanie się w rodzaju “ja ci pokażę”. Po czym nastąpiła cisza. Po jakimś czasie, nie wiem czy czy to było 15 minut, czy pół godziny, usłyszałam takie tępe uderzenia o blachę.

Adam G., świadek: jestem ojcem Dominiki, która jest w związku z Robertem. Odebrałem wnuczkę ze szkoły i po obiedzie odwiozłem ją na Wyszyńskiego, ale wtedy nikogo nie było w środku. Przyjechałem znowu około 19.00. Zauważyłem wtedy, że Robert miał rozciętą wargę. Gdy pytałem go co się stało odparł, że w okolicach bloku napadło go dwóch mężczyzn z kijem bejsbolowym.

Danuta M., świadek:
Koło 19.30 zauważyłam ruch koło bloku. Poszłam do kuchni i z okna zobaczyłam policję i karetkę. Ja mieszkam w tym samym pionie, co miał miejsce wypadek. Ja się wychyliłam i zobaczyłam tę panią leżącą na ziemi. Połączyłam wzystkie fakty, że pewnie te krzyki miały związek z tym, że kobieta wypadła przez okno, a jak leciała to musiała uderzać o parapety.

Elżbieta B., emerytka:
Wyszłam na balkon o 19.30 zobaczyć, czy pada deszcz i zobaczyłam, że coś leży pod oknem w kuchni, metr od ściany naszego bloku. Było ciemno, bałam się sama sprawdzić co to jest. Poprosiłam o pomoc pana i panią na klatce schodowej.

Ewa K., pielęgniarka.
Byłam u znajomej, wyszłam to zwerbowała mnie sąsiadka, że ktoś leży pod jej balkonem. Bała się sprawdzić, widziała tylko kolana. Pobiegłam po latarkę i w jej w świetle ujrzałam, że na plecach leży kobieta. Ręce miała rozrzucone, nogi zgięte. Udzieliłam jej pierwszej pomocy, zadzwoniłam po karetkę. Dyspozytorowi powiedziałam, że nie widzę oznak życia i nie wyczuwam tętna.

Marcin L., policjant: na drugie zgłoszenia z Wyszyńskiego. pojechaliśmy koło 20.00, bo pod balkonami bloku nr 7 leży ciało kobiety. Początkowo nie wiązałem tego zdarzenia z tym trzy godziny wcześniej.

Paulina L., córka. Z chłopakiem około 21.00 poszłam do mieszkania na Wyszyńskiego zapytać oskarżonego, czy się widział z mamą. Dominika K. odparła, że nic nie wie, bo właśnie wróciła z pracy. Odezwał się oskarżony, by uchyliła drzwi i zobaczyłam, że leżał na łóżku w ciemnym pokoju przy włączonym telewizorze. Powiedział, że widział się z mamą pod spółdzielnią mieszkaniową na Wyszyńskiego i o 16.55 dał jej pieniądze za czynsz.

Dominika K. konkubina: wróciłam z pracy po 21.00. Umyłam się, zjadłam kolację i poszłam spać. Dopiero rano widziałam, że Robert miał zadrapany policzek.

Paulina L., córka. Ja od razu spod bloku o 21.00 pojechałam na policję zgłosić zaginięcie mamy. Dyżurny komendy powiedział, że przyjmie zgłoszenie, ale po 22.00, bo aktualnie są czynności na Wyszyńskiego w związku z ujawnieniem kobiety leżącej pod blokiem. Udałam się pod spółdzielnię mieszkaniową i wtedy otrzymałam telefon od dyżurnego, by podjechać na Wyszyńskiego, by zidentyfikować zwłoki. Potwierdziłam, że to mama.

Marcin T., policjant.
Między 22.00,a 23.00 byliśmy u oskarżonego. Miał zadrapanie na policzku jakby podrapał go kot i zauważyłem, że był roztrzęsiony. Trzęsły mu się ręce, jak odpowiadał na nasze pytania. Nie potrafił choćby podać danych osoby, od której wynajmował mieszkanie. Robił wrażenie niezorientowanego, choć mnóstwo gapiów i mundurowych już było przed blokiem.

Paulina L., córka. Już koło 24.00 wiedziałam, że mama została zamordowana. Przypuszczam, że zwabił mamę do mieszkania, pobił, a potem wyrzucił przez okno. Mogło chodzić o pieniądze za czynsz. Nie znaleźliśmy torebki mamy, jej szczęki, okularów, gotówki. Być może była wtedy ranna w mieszkaniu, gdy zjawiła się policja, ale funkcjonariusze nie weszli do środka. Oskarżony miał czas zatrzeć ślady, posprzątać mieszkanie i zmyć ślady krwi.

Robert J., oskarżony: Nie wytrzymuję już, nie daję sobie rady w więzieniu już ponad rok jestem w areszcie tymczasowym. Popadam w depresję. Jestem niewinny i jako osoba niewinna chcę się dobrowolnie poddać karze 15 lat więzienia. Mogę też rodzinie pokrzywdzonej zapłacić 100 tys., a nawet 250 tys. zł. zadośćuczynienia.

Prokurator:
nie zgodziłam się na podanie się karze przez oskarżonego. Nie mogę zaakceptować takiego wniosku po wysłuchaniu treści jego wyjaśnień. Za to co zrobił grozi mu dożywocie.Kolejny termin rozprawy zaplanowano na 12 stycznia br.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetakrakowska.pl Gazeta Krakowska