Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Z punktu widzenia dawnego ministranta

Jerzy Stuhr
fot. marcin makówka
Sporo tekstów o Kościele pojawiło się ostatnio, liczba dyskutujących rośnie. To nie jest krytyka, a raczej zdziwienie, że "Kościół" bywa "doraźny", że bardziej chce karać, niż nauczać, że nie stroni od polityki, że nawet swoich "urzędników" zmusza do milczenia?

Rozmawia pani z wieloletnim ministrantem. I to takim - od wczesnego dzieciństwa. Czyli z człowiekiem, który od dzieciństwa dobrze poznał Kościół jako instytucję w jego działaniu na co dzień. A mimo to nigdy nie stracił wiary, wiedząc, że to zupełnie coś innego.

Miałem przede wszystkim fantastycznego katechetę. Przez "chwilę" w szkole, wtedy rzeczywiście przez krótki czas religia była w szkole, a potem w kościele, w czasach jeszcze szkoły podstawowej, a potem średniej. Ten mój katecheta nazywał się Gozdawa-Giżycki i to jego arystokratyczne pochodzenie powodowało, że sprawy Kościoła w jego wydaniu i z jego udziałem były prawdziwe, poważne i zawsze wychowujące młodego człowieka.

Służyłem mu do mszy, tak zresztą, jak i jego koledze, który wtedy, w latach 50., był wikarym w tej samej parafii. Chodzi o księdza Jerzego Bryłę, naszego późniejszego i obecnego kapelana środowisk twórczych, z którym po latach spotkałem się w naszej Szkole Teatralnej. A wszystko działo się w kościele w Białej, w Bielsku-Białej.

Ale ja nigdy nie byłem za hierarchią. Bo ja to znałem: nawet "teatr" Kościoła, choć mój katecheta nie pozwalał nam robić teatru z mszy, gdy zaczynaliśmy w czasie mszy świętej "wygrywać" na dzwonkach. Taki mądry był zawsze! A więc mnie to nie dziwi, że oni są tacy. Nigdy nie sądziłem, że będzie lepiej, że potrafią się oderwać od "dyrygowania wszystkim".

W czasach, kiedy Kościół był jedynym bastionem wolności, było inaczej, bo inne były oczekiwania społeczne. Choć nigdy nie poszedłem recytować do kościoła. Jak mnie pytano dlaczego, to mówiłem, że to dlatego, że jestem wierzący i nie mogę mieszać teatru z kościołem. Raz to zrobiłem i miałem takiego kaca, że nigdy nie chciałbym tego powtórzyć.

Było to w czasie pierwszych Dni Kultury Chrześcijańskiej, gdy pani prof. Danuta Michałowska porozdawała każdemu z nas wiersze papieża, więc ja też recytowałem taki wiersz w kościele Mariackim, na ołtarzu, pod Witem Stwoszem. Ludzie płakali, a ja się głupio czułem. Im bardziej oni płakali i rzucali się na kolana, tym mnie było coraz "chłodniej" wewnętrznie, bo wiedziałem, że to nie mój kunszt wywołał emocje, tylko sytuacja. Pomyliły się odbiorcom napięcia religijne z artystycznymi. I powiedziałem sobie: nigdy więcej.

Dlatego to, co niektórzy nasi hierarchowie teraz opowiadają, odczytuję tak, że oni wciąż nie mogą znaleźć dla siebie miejsca wśród ludzi. Mam pretensję do hierarchów, że tego społeczeństwa w ogóle nie wychowali. Teraz jest za późno. Dlaczego nie zauważyli, że w tym podobno katolickim kraju dekalog trzyma się "naskórkowo"?

Dlaczego nie zauważają, że tak łatwo wszyscy pławią się w kłamstwie, w braku odpowiedzialności, w ucieczce z miejsca wypadku, w nieprzerwanej kłótni. Przecież to też katolicy. Nawet to najgroźniejsze przykazanie - "nie zabijaj" - zaczyna być labilne. Jednego dnia mamy nagle trzy petardy: rozpoczął się proces morderców z Rakowisk, facet siekierą rąbnął przypadkową dziewczynkę, "bo się zdenerwował", 15-latek zgwałcił 60-letnią kobietę w… kościele. I okradł.

W jednych "Wiadomościach". To mnie boli i niepokoi. Najbardziej została zaprzepaszczona rola wychowawcza Kościoła. Nieraz mam takie wrażenie, że Kościół "rzuca się" na działania polityczne nie bardzo wiedząc, co robi i w którym miejscu ma wykazać swoją bezwzględność.

Ostatni taki bulwersujący przykład, to wszystko to, co działo się dokoła prezydenta Komorowskiego. Gdy Kościół nie chciał odprawić mszy dziękczynnej za 5 lat prezydentury, tylko kazał prezydentowi publicznie wyznawać ciężki grzech, jakim było podpisanie przez niego ustawy o in vitro, bo w przeciwnym razie, prawie groził mu ekskomuniką. To było szaleństwo!
I na dodatek chrześcijańskie działanie innych księży, którzy mszę dziękczynną odprawili i przeprosili prezydenta za bolesne i niesprawiedliwe reakcje hierarchów, skończyło się "wezwaniem na dywanik" tych "niepokornych". Gdzie my jesteśmy? Kto tu zatracił busolę?

Notowała: Maria Malatyńska

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetakrakowska.pl Gazeta Krakowska