Według ustaleń śledczych mężczyzna w domu żony pojawił się około godziny 15. - Przyszedł na cotygodniowe widzenie z 1,5-roczną córką - mówi Bogusława Marcinkowska z krakowskiej prokuratury. Dodaje, że kobieta mieszkała z rodzicami i córką, a jej mąż po sąsiedzku ze swoimi rodzicami.
W domu 37-latek nie zastał jednak żony ani dziecka. - Zaczął się agresywnie zachowywać. Jego teść wezwał więc policję - informuje Marcinkowska. To uspokoiło zdenerwowanego Szczepana K. Nie na długo jednak. Do domu żony wrócił około godz. 23 z siekierą.
Mieszkający po sąsiedzku Marian Wójcik opowiada, że już kładł się spać, gdy usłyszał dobijanie się do drzwi i okien. - Pomyślałem, że to ktoś po pijanemu się tłucze. Czasami się to zdarzało. Trochę się zdenerwowałem. Ale jak otworzyłem drzwi, to zobaczyłem sąsiadkę całą we krwi. Na czole miała okropną ranę, jakby od siekiery. Krzyczała, że mąż chce ich wszystkich pozabijać - opowiada.
Kobieta nie myliła się. Kiedy wezwani na miejsce policjanci weszli do jej domu, ujrzeli makabryczny widok. Jan L. leżał w przedpokoju w wielkiej kałuży krwi. W sąsiednim pomieszczeniu odnaleziono żonę. Nie żyła. Na szczęście dziecku nic się nie stało. - Dziewczynka spała w łóżeczku. Gdy policjant poświecił latarką, obudziła się. W tej chwili jest u nas - mówi sąsiad.
Ranną Marzenę K. karetka przewiozła do krakowskiego Szpitala Uniwersyteckiego. Jej życiu nie zagrażało niebezpieczeństwo. Wczoraj około południa Marzena K. opuściła szpital.
Kiedy policjanci zaczęli szukać Szczepana K., ten pędził już skodą fabią w stronę Krakowa. Kilka minut później funkcjonariusze otrzymali informację o śmiertelnym wypadku na ul. Igołomskiej. Wtedy to okazało się, że mężczyzna. z dużą prędkością wbił się w filar wiaduktu.
Marzena i Szczepan pobrali się ponad dwa lata temu. Mieli półtoraroczną córkę. Z informacji uzyskanych od sąsiadów wynika, że ostatnio małżonkowie nie mieszkali razem. Szczepan mieszkał ze swoimi rodzicami, a Marzena z córką ze swoimi.
Niektórzy sąsiedzi wspominają o konflikcie pomiędzy rodzinami małżonków. - Wstępnie przyjęliśmy, że za zdarzeniami z Glewca stoją nieporozumienia rodzinne - mówi Katarzyna Cisło z małopolskiej policji. Prokuratura bada okoliczności zdarzenia.
Niebieskie kozy i owce z napisami "MO" I "JP" [ZDJĘCIA]
Codziennie rano najświeższe informacje z Krakowa prosto na Twoją skrzynkę e-mail. Zapisz się do newslettera!