Akcja ratunkowa pod Nanga Parbat >>> CZYTAJ RELACJĘ
Przemysław Franczak: Dziś, trzy miesiące po wyprawie na Broad Peak, myśli Pan o niej: tragedia czy sukces?
Adam Bielecki: Paradoksalnie sukces i tragedia mogą funkcjonować razem. Trzeba mówić o sukcesie tej wyprawy, choćby ze względu na pamięć o chłopakach. Zaryzykowali swoje życie dla zrealizowania jakiegoś celu i do końca świata będą pierwszymi zimowymi zdobywcami Broad Peaka. Ja jednak nie uważam tej wyprawy za udaną i wszystko bym oddał za to, żebyśmy nigdy tam nie weszli, za to teraz mogli we czwórkę razem usiąść przy piwie. Straciłem tam przecież przyjaciół.
WARIAT I JEGO NANGA PARBAT. CZYTAJ ARCHIWALNY WYWIAD Z TOMASZEM MACKIEWICZEM
I naraził się Pan na ataki, że im nie pomógł. Czuje Pan, że musi się bronić?
Trochę tak. Pod moim adresem są wysuwane zarzuty i mam takie poczucie, że o ile dotyczą one spraw dla mnie bardzo intymnych i trudnych, z którymi wcześniej nie zamierzałem wychodzić na forum publiczne, to jednak powinienem na nie odpowiedzieć. Została przekroczona pewna granica, również dobrego smaku i ta moja nieobecność w mediach zaczęła działać na moją niekorzyść.
Polacy zawalczą o niemożliwe w środku lodowego piekła
Na początku, tuż po powrocie, świadomie zrezygnował Pan z pokazywania się w mediach?
Tak. Była też prośba do środowiska górskiego o wstrzymanie się od komentarzy, po to, żeby uszanować żałobę. Przez niektórych nie została wysłuchana, a ja byłem cały czas wywoływany do tablicy. Uznałem, że skoro ta dyskusja i tak będzie się toczyć, to lepiej żeby toczyła się z moim udziałem. Nie mam potrzeby przekonywania całego świata, że zachowałem się tam poprawnie, ale chciałbym przedstawić tę historię z mojego punktu widzenia. I przy okazji zwrócić uwagę na to, że tego rodzaju ataki są bardzo nieempatyczne i brakuje im wyczucia w stosunku do mnie i mojej rodziny, która bardzo przeżywa tę sytuację.