WISŁA KRAKÓW. Najbogatszy serwis w Polsce o piłkarskiej drużynie "Białej Gwiazdy"
- Po meczu z Arką Gdynia wiele mówi się o sędziowaniu. Zacznijmy zatem do tego. Jak to wyglądało z perspektywy boiska?
- Nie chcę oceniać, bo ktoś mnie zweryfikuje, ale… z murawy miałem takie odczucie, że bardzo się pogubił sędzia. Raz, że była ta kontrowersyjna sytuacja, w której zawodnik Arki zobaczył tylko żółtą kartkę zamiast czerwonej, a dwa, że miałem wrażenie, że dużo mniejszych błędów też było. Sędzia wprowadził taką nerwowość na boisko swoimi dziwnymi gwizdkami. W obie strony miałem wrażenie, że jest dość dziwnie.
- Sędzia sędzią, ale macie problem z tymi czerwonymi kartkami. Plus chyba tylko taki, że tym razem trochę lepiej zareagowaliście na tę czerwoną kartkę dla Wiktora Biedrzyckiego w stosunku do tego, co było np. w Pruszkowie.
- Niejednokrotnie zdarza się, że zespoły, które grają „w niedowadze” jednak potrafią utrzymać wynik czy nawet strzelają bramki. To nie jest tak, że czerwona kartka od razu oznacza to, że kwestią pozostaje tylko, ile bramek się przyjmie. Tak nie jest i dlatego uczulamy się na to. Nie jest niespodzianką, że przygotowujemy się na takie scenariusze, bo kiedy zdarza się to któryś raz, trzeba być gotowym. Nie zmienia to faktu, że tych kartek jest zdecydowanie za dużo. Mam wrażenie, że zbyt często musimy się mierzyć z taką sytuacją. Nie wiem nawet co powiedzieć, bo to pytanie wraca za każdym razem, gdy kończymy mecz w osłabieniu. Trzeba wreszcie wyeliminować takie sytuacje.
- Czego w meczu z Arką wam bardziej zabrakło - skuteczności, gdy mogliście już przed przerwą zapewnić sobie większą zaliczkę, czy jednak skuteczności w grze obronnej, gdy mieliście już 2:0?
- Dużo łatwiej grałoby się, gdyby zaliczka była większa już wcześniej. Były na to okazje i można śmiało powiedzieć, że zasłużyliśmy przed przerwą, żeby schodzić na nią z dwu, trzybramkowym prowadzeniem. Tak jak jednak powiedziałem wcześniej, można się było lepiej wybronić. Czerwona kartka nie oznacza automatycznej straty bramek, więc można było się wybronić czy nawet strzelić bramkę, bo sytuacje przecież na to mieliśmy nawet gry graliśmy w dziesiątkę. Ja osobiście najbardziej jestem zły na tę pierwszą bramkę, którą straciliśmy. Chwilę wcześniej strzelamy na 2:0, idealna sytuacja, kontrola jeśli chodzi o przebieg spotkania i w sytuacji, w której my jesteśmy pod bramką przeciwnika, kiedy liczymy, że to my strzelimy trzecią bramkę, tak łatwo przeciwnik doszedł do sytuacji sam na sam. Dlatego tak bardzo mnie ta sytuacja boli, bo uczulaliśmy się już po poprzednich meczach, że musimy bardziej skupić się na zabezpieczeniu stałych fragmentów gry w naszej ofensywie. Bo to jest moment, kiedy przeciwnik powinien się obawiać, a często niestety jest tak, że asekuracja stałego fragmentu gry nie wyglądała tak jak powinna i kończyło się to kontrami rywali. Skupialiśmy się na tym, żeby to wyeliminować, dlatego jestem zły, że taka bramka padła.
- Najbliższe dni, tygodnie, bo mecz z Miedzią został przełożony, znów skupicie się na europejskich rozgrywkach. Czyli znów trzeba szybko się zregenerować i przestawić myślenie na inne tory, na inne granie.
- Na razie skupiamy się na czwartkowym spotkaniu. Będzie pełna koncentracja na tym, żeby zagrać dobrze i osiągnąć na tyle dobry wynik, żeby zachować szanse w rewanżu na naprawdę wielki sukces, jakim byłby awans do fazy grupowej. Mimo tego, że ktoś może się z nas śmiać, traktować po macoszemu, to ja wierzę, że po tym, co już pokazaliśmy w dotychczasowych meczach, jesteśmy w stanie to zrobić. Nie wiem do końca czego się spodziewać, więc nie będę rzucał jakichś twardych deklaracji, ale wiem, że wszystko jest możliwe.
- Mieliście jaką wstępną analizę rywala z Belgii?
- Nie, nie, absolutnie, nic takiego. Po meczu ze Spartakiem było mało czasu, więc wszystkie siły zostały skierowane na Arkę. Ale od wtorku misja Brugge rozpocznie się na dobre. I na pewno dostaniemy pierwsze informacje na temat tego przeciwnika.
- Mecz z Arką poprzedziła minuta ciszy, poświęcona trenerowi Franciszkowi Smudzie. Jak pan wspomina tego szkoleniowca?
- Wspominam to tak, że był to dobry okres jeśli chodzi o moje występy w Wiśle Kraków. Mam tutaj na myśli drugi sezon pracy trenera Smudy tutaj, oczywiście tego ostatniego okresu. W pierwszym sezonie nie udało mi się przekonać trenera do siebie, w drugim po okresie przygotowawczym już tak. Byłem podstawowym zawodnikiem, czułem zaufanie trenera i poczułem sympatię z jego strony. Mieliśmy bardzo fajną drużynę. Wiele osobistości, mocnych charakterów w szatni, więc na boisku i w szatni był to bardzo dobry czas.
- Trener Franciszek Smuda nie był już wtedy chyba aż tak zasadniczy jak bywało wcześniej…
- Nie ma co kryć, że trener Smuda był bardzo barwną postacią. W jego towarzystwie nie dało się nudzić. Mnóstwo można przytoczyć anegdot z jego udziałem. Były rzeczy zabawne, ale to nie było też tak, że cały czas żartowaliśmy. Bo trener też potrafił się porządnie wkurzyć i wtedy lepiej było mu schodzić z drogi. Słynął z charakteru. Nudy z nim nie było.
