- Jak narodził się ASTOR?
SŻ: - Firma powstała w 1987 roku. Byłem wtedy na trzecim roku studiów. Od razu jednak dodam, że biznesem, a właściwie dość szeroko zakrojoną działalnością gospodarczą, zajmowałem się już od dobrych kilku lat, choć oczywiście nie była ona wtedy zarejestrowana.
- Czym się Pan zajmował?
SŻ: - Różnymi rzeczami, m.in. pisałem programy komputerowe, gry, zajmowałem się sprzedażą komputerów.
- Już wtedy miał Pan dostęp do komputerów?
SŻ: - Do komputera, a konkretnie do Commodore VIC-20. Wtedy, a przypomnę, że był to rok 1982, był to jeden z pierwszych komputerów osobistych w Krakowie. Wynajmowałem go od kolegi na godziny… Miał 3,5 kB pamięci, a więc mniej niż „waży” teraz logo ASTOR.
- Kiedy dorobił się Pan własnego sprzętu?
SŻ: - W 1983 r., gdy byłem jeszcze w liceum, tata kupił mi ZX Spektrum. To na nim nauczyłem się programowania, pisania gier. Za jedną z nich otrzymałem nawet kilkadziesiąt tysięcy złotych, a więc całkiem spore pieniądze jak na ówczesne czasy. Wtedy też doszedłem do wniosku, że jest to nie tylko ciekawe i opłacalne zajęcie, ale też bardzo rozwojowe, a zarazem przyszłościowe.
- Także pochłaniające sporo czasu...
SŻ: - To prawda. O tym sporo mogliby powiedzieć nauczyciele z II Liceum Ogólnokształcącego w Krakowie… Wspomnę, że nie miałem wtedy nadzwyczajnych ocen, gdyż cały wolny czas poświęcałem komputerowi. Odkrywanie nowych, nieznanych światów, to było fascynujące zajęcie. Gdy więc inni się uczyli, ja grałem. Gdy komputery zaczęły być bardziej popularne to inni na nich grali, a ja zająłem się pisaniem oprogramowania. Trochę, powiem może nieskromnie, ale tak było, wyprzedzałem swoje czasy.
- Już wtedy, jako uczeń, wiedział Pan, że chce być właścicielem firmy?
SŻ: - Tak. Jednak założyliśmy ją - z bratem Karolem - dopiero w grudniu 1987 roku, a kapitałem założycielskim była równowartość stu dolarów, które zarobiłem na sprowadzonym z Niemiec komputerze i drukarce.

- To już był poważny biznes?
SŻ: - Od tego momentu zaczęliśmy na „poważnie” zajmować się handlem. Odnosiliśmy nawet pewne sukcesy, jednak patrząc z perspektywy dzisiejszych czasów, nie były one zbyt oszałamiające. To był amatorski handel komputerami, oprogramowaniem i komponentami komputerowymi. Sprzęt, dobrej jakości i w przystępnej cenie, sprowadzaliśmy z Tajwanu. Po każdej udanej transakcji miało się wtedy dwa, a nawet trzy razy więcej pieniędzy.
- Marzenie człowieka biznesu...
SŻ: - Tak. Niestety, czasy te bardzo szybko się skończyły. Na rynek wszedł wtedy bardzo mocno Optimus z Nowego Sącza. Gdy my sprzedawaliśmy 1 komputer, oni lokowali ich na rynku tysiąc. Mieli więcej doświadczenia, kapitału, byli lepiej zorganizowani, a przede wszystkim ich sprzęt był tańszy. Dość szybko więc zorientowaliśmy się, że nie mamy szans w tej rywalizacji. Stąd nasze zainteresowania skierowaliśmy w kierunku automatyki przemysłowej, a więc branży dość mało wtedy znanej, a już wyrafinowanej technologicznie. Działalność ta odpowiadała również kierunkowi studiów, który ukończyłem na Wydziale Mechanicznym Politechniki Krakowskiej.
- W którym momencie świat komputerów „zniknął” z Pana orbity.
SŻ: - Może nie zniknął, bo wciąż jest w niej obecny, ale zszedł na drugi plan. Stało się to w 1991 roku, gdy od drugiego brata - Adama (w 1981 roku wyjechał do Stanów Zjednoczonych, gdy w Polsce wprowadzono stan wojenny pozostał w USA) - otrzymałem przesyłkę, a w niej sterownik programowalny GE Fanuc na 110 volt oraz 15 książek o sterownikach po angielsku. O ich zastosowaniu w Polsce nie było wtedy praktycznie żadnych informacji, więc temat musiałem sam zgłębić. A że byłem młodym ambitnym człowiekiem, szybko nauczyłem się go obsługiwać, programować, podłączać.
- Tak staliście się pionierami. To miało pewnie swoje plusy i minusy.
SŻ: - Plusem było to, że rynek ten jeszcze nie istniał, więc były ogromne możliwości jego rozwoju. Minusem było zaś to, że tak naprawdę nikt w tym czasie nie wiedział, co to są sterowniki programowalne, do czego mogą służyć, jak je wykorzystywać. Trzeba więc było bardzo dużo czasu, by przekonać potencjalnych klientów do ich zastosowania.
- Kiedy udało się przekonać tego pierwszego?
SŻ: - W 1992 roku. Firma z Krakowa kupiła od nas wtedy mały sterownik programowalny. I pozostała z nami przez ponad 10 lat. To wtedy otworzyły się przed nami nowe drzwi, do nieznanego świata. Na początku sprzedawaliśmy małe sterowniki programowalne i oprogramowanie do zarządzania produkcją. Nieco później nasze wyroby sterowały m.in. sygnalizacją świetlną w Rzeszowie, linią do zgrzewania nadwozi polonezów na warszawskim Żeraniu, wielkim piecem w Hucie Katowice…

- Sporo było tych kontraktów życia.
SŻ: - Tak.
- Kiedy ASTOR dostrzegł szansę w robotyce?
SŻ: - Był rok 2003. Menedżer zajmujący się sterownikami programowalnymi poznał mnie z menedżerem firmy, która produkowała roboty. I tak, od słowa do słowa, zostaliśmy dystrybutorem robotów przemysłowych oraz właścicielem jednego robota demonstracyjnego.
- To był przysłowiowy strzał w dziesiątkę?
SŻ: - To była bardzo duża inwestycja, z dzisiejszej perspektywy mogę powiedzieć, że nieco przedwczesna. Nie ukrywam, pierwsze 10 lat to był bardzo trudny czas, jeśli chodzi o sprzedaż robotów. Nie ma jednak tego złego, co by na dobre nie wyszło. Dzięki temu mamy ponad 21 lat doświadczenia na rynku, nie tylko jeśli chodzi o sam rozwój techniki, ale też o bezcenną wiedzę o sposobach sprzedaży, eksploatacji, serwisowania czy diagnozowania robotów. Świetnie też rozumiemy potrzeby klientów, a dzięki temu lepiej dopasowujemy poszczególne produkty do ich potrzeb. Jesteśmy jedną z niewielu firm w Polsce, które mają tak bogate doświadczenie.
- Kiedy uwierzył Pan, że naprawdę się uda?
SŻ: - W 2007 roku. Wtedy zostaliśmy dystrybutorem robotów Kawasaki Robotics. To były nie tylko nowe możliwości, ale przede wszystkim nowe fantastyczne produkty. I to wszystko świetnie zadziałało. Tak rozpoczęła się era dynamicznego rozwoju robotyzacji w firmie. Jeszcze bardziej rozwinęliśmy nasze możliwości, gdy przy ul. Feliksa Wrobela 3 w Krakowie uruchomiliśmy ASTOR Robotics Center. To w tej chwili największe centrum robotyzacji w Polsce południowej.
- Ile tych robotów sprzedaliście?
SŻ: - 69 w ciągu pierwszych czterech lat.
- Niewiele.
SŻ: - To prawda, ale wtedy byliśmy prekursorami w tej branży. Teraz, co roku, do firm trafia ich kilkaset. 4 września świętowaliśmy sprzedaż 2000. robota przemysłowego. Myślę, że to całkiem niezły wynik jak na polską firmę, która zaczynała swoją przygodę na rynku z kapitałem o równowartości 100 amerykańskich dolarów.

