https://gazetakrakowska.pl
reklama
MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Babcia z powerem - miłośniczka rajdowej jazdy, aktorka, fryzjerka, podróżniczka. Ma zasadę, że w życiu trzeba wszystkiego spróbować

Halina Gajda
Pani Stasia przyznaje, że fascynuje ją szybka jazda samochodem. Podczas rodzinnych podróży bywa tą, która nie spowalnia, a dopinguje. Podczas jedengo z finałów WOŚP wsiadła do auta z Maciejem Serafinem, kierowcą wyścigowym. Po wielokroć później podkreślała, że była to jedna z najfajniejszych przygód w życiu
Pani Stasia przyznaje, że fascynuje ją szybka jazda samochodem. Podczas rodzinnych podróży bywa tą, która nie spowalnia, a dopinguje. Podczas jedengo z finałów WOŚP wsiadła do auta z Maciejem Serafinem, kierowcą wyścigowym. Po wielokroć później podkreślała, że była to jedna z najfajniejszych przygód w życiu FB Maciej Serafin
Stanisława Zagata, babcia z powerem. Lat 80 z malutkim okładem. Poza tym aktorka, chórzystka, podróżniczka i miłośniczka drogowych prędkości. Ekstremalnych, jak te, które są domeną Macieja Serafina, kierowcy wyścigowego. Z drugiej strony babcia Stasia ceni sobie prywatność i spokój. Gdy ma ochotę zamknąć się w domu, by po prostu posiedzieć i pogapić w ścianę, robi to. Wnuki ma dorosłe, więc nie jest już babcią od malowanek i klocków, ale bardziej babcią powierniczką. Oczywiście, gdy jest taka potrzeba. Bo dyplomację w babciowaniu, co ceni sobie najbardziej.

W bezdennych czeluściach internetu znaleźliśmy taki oto cytat przypisany niejakiemu Stephenowi Littlewordowi, który napisał ważkie słowa: babcia – dziedzictwo intencji, nadzieje i marzenia, odpoczynek serca w pieszczocie, niekończąca radość przeglądania się w jej oczach.

Po co jeździć grzecznie, jak można ekstremalnie?

Przywołany cytat to ni mniej, ni więcej obraz pani Stanisławy Zagaty. Jak sama o sobie mówi, pół-góralki, gorliczanki z życiowego wyboru, fryzjerki z zawodu, aktorki i chórzystki z miłości do sztuki, podróżniczki z ciekawości świata i amatorki… szybkiej jazdy. Źródła tego ostatniego nie sposób określić. W historii gorlickich finałów Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy zapisało się spotkanie pani Stasi z Maciejem Serafinem, kierowcą rajdowym. Pan Maciej podczas finału robił pokazy. Można było usiąść obok niego w jego wyścigowym samochodzie i dać się ponieść koniom mechanicznym. I to tak na całego.

- Z przyspieszaniem, nagłym hamowaniem, bączkami, drifftami i wszystkimi innymi rajdowymi trickami – wylicza nasza bohaterka.

Mistrz bowiem, nie zamierzał ani o jotę zmiękczać rzeczywistości i pokazywał jazdę rajdową taką, jaką ona jest.

- Gdy podeszłam do jego auta i zapytałam, czy mnie przewiezie, zapytał tylko, czy się nie boję – opowiada. - A ja mu na to, że absolutnie nie, bo w życiu wszystkiego trzeba spróbować. No i wsiadałam. Lubię, jak krajobraz za oknem samochodu rozmywa się w plamę – kwituje, a w głośnie brzmi duma.

Byłowięc wszystko: prędkość, pisk hamulców, nagłe zwroty kierunku. Oraz wielkie zadowolenie seniorki. No i jej lekka żałość, że tak krótko to wszystko trwało. Mistrz, jak na dżentelmena przystało, na uwagę nobliwej pani natychmiast odpowiedział i jeszcze kilka kółek z nią wykręcił. Właśnie wtedy zaczęła się między nimi nie tylko przyjaźń, ale coś znacznie większego i ważniejszego – z jednej strony fascynacja, a z drugiej szacunek. Pani Stasi imponuje wyścigowa pasja pana Maćka, a on najpiękniej szanuje ją za to, że bez względu na wiek, stale próbuje czegoś nowego.

Tomku, gdzie Ty jesteś?

Jest jeszcze jedna anegdota z babcią Stasią. Otóż do tradycji Dni Gorlic należą loty helikopterem. Płaci się, zasiada w maszynie, by po chwili oglądać Miasto Światła z wysokości. Pani Stasia przyznaje, że o ile prędkość pod kołami nie robi na niej większego wrażenia, to wizja lotu samolotem, już całkiem spore. Jakieś takie ciarki ma od razu na plecach, niepewność z racji braku kontaktu z ziemią i w ogóle. Krótko mówiąc – z dystansem do podniebnych podróży podchodzi.

- Ale lęki są przecież od tego, by je przełamywać – oświadcza stanowczo.


Wykalkulowała, że zanim wsiądzie do Boeinga albo innego Airbusa, zacznie od czegoś w mniejszej skali, a mianowicie rzeczonego helikoptera. Na dywagacje nie było za dużo czasu, bo śmigłowiec stał na płycie stadionu. Zapłaciła i zanim się połapała, co i jak, była w powietrzu. Tu czas na relację „ziemianina”, Tomasza Tajaka, szefa teatru Otwarte Drzwi, którego pani Stasia jest aktorką.

- Dzwoni telefon – wspomina. - Patrzę, Stasia. Odbieram. A ona do mnie, z lekkim takim wyrzutem: no gdzie Ty jesteś Tomku? Ja nad tobą latam – dodała.

Tomaszowi, reżyserowi nie pozostało nic, jak umówić się na następny przelot. Już wspólny.
- Balonem – zapowiada Stasia z wielkim zadowoleniem.

Nie trzeba się bać tego, czego nie widać

Stasia aktorką została przez chór. Na spotkanie śpiewaków przyszła Teresa Klimek, ówczesna szefowa teatru Otwarte Drzwi i powiedziała, że potrzebuje pięciu osób do spektaklu „Gęsi i Gąski”. No to się Stasia zgłosiła. Nikomu z rodziny nie powiedziała. Pilnie chodziła na spotkania i próby, uczyła się tekstu roli i bardzo skrupulatnie dostosowywała do wskazówek reżyserki. Ćwiczyła w domu. Przed lustrem. I to zarówno tekst, jak i dykcję, mimikę, postawę ciała.

- Tremy nie miałam i nie mam. To pewnie przez chór, choć tak naprawdę, my na scenie nie widzimy widowni, bo oślepiają nas światła – mówi. - Jak czegoś nie widzisz, to się tego nie obawiasz – podsumowuje.

Po pierwszym spotkaniu z teatrem przyszły kolejne. I ciągle nie ma dosyć. Teraz gra mniej słowami, a więcej pozami, gestami, postawą ciała czy twarzą, co bynajmniej nie oznacza, że reżyser Tomasz Tajak stosuje taryfę ulgową. Nic z tych rzeczy. Nawet niema rola ma być zagrana, jak w scenariuszu stoi.

Fryzjerka, jak psycholog, niczemu się nie dziwi

Otwartość seniorki na wiadome i niewiadome to najpewniej wynik pracy zawodowej. Trzeba bowiem wiedzieć, że pani Stasia z zawodu jest fryzjerką. Rozkwit jej fachu przypadł na czas, gdy nikt nie słyszał o suszarkach za kilka tysięcy złotych ani o koloryzacji metodą air touch. Łatwiej przez to nie było, bo klientki, tak samo, jak teraz, po wyjściu z salonu chciały być piękniejsze, a pamiętajmy, że środki ku temu, były znacznie uboższe.

- I te panie, które opowiadały o wszystkim, co im na sercu i wątrobie leżało – wspomina. - O mężach, dzieciach, domu, pracy. O wszystkim. Słuchałam, nie komentowałam, nie oceniałam. One wychodziły, ja zapominałam, co mówiły – dodaje.

Nożyczki wciąż pod ręką ma. I przyznaje, że o swoją fryzurę dba sama. Jak to? A no tak, że do lustra pasmo po pasemku przycina, gdy trzeba. Wiadomo, fryzjerka ma największe zaufanie sama do siebie.

- I jeszcze wnuczka jest. Gdy mamy się spotkać, ona ciągle mi przypomina: babciu, tylko o nożyczkach pamiętaj – uśmiecha się. - Później końcówki jej przytnę albo niesforne kosmyki wyrównam – dodaje z dumą.

Pani Stasia nie układa domków z klocków, nie maluje smoków, ani nie kopie piłki z wnukami, bo te są już bowiem dorosłe i mają swoje życie, swoje radości, kłopoty. Ale nie zmienia to nic, że babci kibicują, dopingują i po cichu, gdy podczas kolejnej premiery widzą ją na scenie, to zdarza im się westchnąć głębiej, a czasem i makijaż wnuczki zwilży się zbyt mocno albo broda wnuka łzą zmoczy. I jest tak samo ważne, jak te klocki wspólnie układane.

Dzieje się w Gorlickiem

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Uroczystości w Gnieźnie. Hołd dla pierwszych królów Polski

Polecane oferty
* Najniższa cena z ostatnich 30 dniMateriały promocyjne partnera
Wróć na gazetakrakowska.pl Gazeta Krakowska