Przez pięć lat mój mąż bił i zastraszał mnie i nasze dzieci. To się zaczęło zaraz po ślubie. Pierwszy raz uderzył mnie, gdy byłam jeszcze w ciąży... - wspomina pani Renata. Jej głos drży, a oczy napełniają się łzami. To trudne wspomnienia.
- Wiedział jak bić, żeby nikt nie zobaczył siniaków, ale wszystko uspokoiło się, gdy urodziła się Jola, nasza pierwsza córeczka. Zdawał się być opiekuńczym, kochającym ojcem. Wierzyłam, że tak zostanie - opowiada 25-latka.
Jak wspomina, i tym razem przemiana jej męża Marka S. w bezwzględnego kata zaszła nagle. Wściekał się, gdy dziecko płakało lub nie chciało jeść.
- Powiedział, że jej nienawidzi - żali się pani Renata.
Gdy rodziła drugie dziecko, Beatkę, wszystko było znowu w porządku. Tata i mąż na medal... Niestety tylko przez sześć miesięcy. Potem znowu zamknął je w domu i zakazał opowiadania o jego napadach furii.
Był rok 2007. Pani Renata była w trzeciej ciąży. Wróciła do domu ze sklepu, gdzie pracowała. Jola miała wtedy dwa latka. Siedziała na podłodze.
- Nie wierzyłam, gdy zobaczyłam, że ma wyrwane włosy - do dzisiaj na to wspomnienie ręce pani Renaty zaczynają się trząść. Gdy mówi, że jej mąż podniósł dziewczynkę za włosy, bo nie chciała jeść obiadu, jej głos jest ledwie słyszalny.
Po szarpaninie, jaka wtedy wybuchła, pani Renata wyprowadziła się z córeczkami do rodziny i zgłosiła sprawę na policję. Powiedziała też o wszystkim rodzicom. Do dzisiaj żałuje, że nie zrobiła tego na początku małżeństwa.
- W przypadku zgłoszenia przemocy domowej, pierwszym zadaniem policji jest udzielić pomocy ofiarom, jeśli trzeba, także agresorowi. Póżniej konieczne jest zebranie od rodziny informacji i wypełnienie Niebieskiej Karty - tłumaczy Iwona Grzebyk z Komendy Miejskiej Policji w Nowym Sączu.
Po wypełnieniu tej procedury sprawa przekazywana jest dzielnicowemu i to on ma za zadanie regularnie sprawdzać stan bezpieczeństwa ofiar. Informacja przekazywana jest także do Sądeckiego Ośrodka Interwencji Kryzysowej, Miejskiego Ośrodka Pomocy Społecznej, prokuratury i w miarę potrzeb do innych jednostek.
Pani Renata wspomina, że mąż szybko usłyszał zarzuty prokuratorskie. Z wizytą przychodził do niej i dzieci dzielnicowy, a w SOIK-u uzyskała pomoc psychologa.
- Regularnie chodziłam tam na terapię i opowiadałam o tym, co przeżyłyśmy. Przestałam, gdy ograniczono mi prawa rodzicielskie. SOIK chciał w ten sposób zapobiec mojemu powrotowi do męża - tłumaczy.
Decyzja już jednak zapadła. Kobieta znów uwierzyła w obietnice męża i zapewnienia, że się zmienił, że teraz będzie inaczej. Jak twierdzi, nie wróciła do niego z miłości.
- Ja tylko chciałam, żeby dzieci miały ojca, który otoczy je miłością - wyjaśnia.
Takie tłumaczenie denerwuje Urszulę Tryszczyło z MOPS-u.
- Jaką ona chciała być matką, skoro wróciła do ojca, który bił jej dzieci? - pyta.
Po wyroku sądowym skazującym Marka S. na karę więzienia w zawieszeniu, rodzina zaczęła od nowa. Dzielnicowy i patrole policyjne w czasie kontroli nie widziały powodów do niepokoju. Z zachowania Marka S. zadowolony był także kurator sądowy.
- Gdy ktoś sprawdzał, czy wszystko jest w porządku, nic złego się nie działo. Dzielnicowy pojawiał się więc coraz rzadziej, ale mąż znowu zaczął się wściekać i awanturować - opowiada pani Renata.
To w czasie jednego z napadów furii Marek S. miał złamać Joli nogę. Jak przyznał jakiś czas później, jako niezły karateka wiedział, jak łamać kości, żeby nie wzbudzać podejrzeń. Tę wiedzę wykorzystał, gdy dziewczynka marudziła w czasie ubierania. Żonie przez kilka miesięcy wmawiał, że Jola spadła ze schodów.
- Kłamał. Zawsze kłamał. Stwarzaliśmy pozory, że żyjemy normalnie. A jak któryś sąsiad coś zaczynał podejrzewać, zmienialiśmy adres... Zbyt dobrze wiedział, jaką potworną krzywdę nam wyrządza - głos pani Renaty urywa się.
Dlaczego wtedy ponownie nie zgłosiła się na policję?
- Bałam się. Straszył, że zabije dzieci i moją rodzinę. Czułam wstyd, że jednak się nie udało - tłumaczy.
Miarka przelała się tydzień temu. Czteroletnia Beatka nie chciała zasnąć i pozwolić tacie się wyspać. Postanowił więc ją uciszyć...
- Wyciągnął ją z łóżeczka i zaczął bić. Nie wiedziałam, co robić, próbowałam jej bronić, a potem długo utulałam do snu - wspomina mama Beatki.
Nie zadzwoniła od razu po policję. Gdy rano mąż poszedł do pracy, wzięła córeczkę do lekarza. Stamtąd udała się na komisariat. Tym razem opowiedziała wszystko.
Momentalnie, jak i za pierwszym razem, panią Renatę i jej dzieci otoczyła opieką rodzina. Pojawili się także pracownicy socjalni MOPS-u.
- Gdy tylko otrzymujemy zgłoszenie od policji, udajemy się na rozmowę z ofiarami. Potem kierujemy sprawę do SOIK-u, prokuratury i innych instytucji mogących pomóc. Współpracujemy z nimi w zależności od potrzeb i razem z rodziną ustalamy, co trzeba zrobić - tłumaczy Urszula Tryszczyło.
- Mam pomoc i wsparcie. Wierzę, że tym razem się uda i będziemy spokojnie żyć. Każdy może z tego wyjść - uśmiecha się pani Renata.
Jej mąż znów trafił za kraty.