Prawie nieprzerwanie rządziła Krajem Kwitnącej Wiśni od 1955 r., a teraz jednego dnia straciła blisko dwie trzecie dotychczasowych miejsc w parlamencie.
W wyborach w 2005 r. Japończycy jeszcze chcieli wierzyć zaklęciom PL-D, że to ona odmieni ich ojczyznę na lepsze. Przed paroma dniami masowo głosowali na polityczny zlepek Demokratycznej Partii Japonii. Niekoniecznie z przekonania, ale w każdym razie w nadziei, że z nowymi ludźmi przyjdzie nowe.
Japończycy przeważnie są konserwatywni i słabo upolitycznieni, jednak nie chcą dłużej patrzeć na uporczywy ekonomiczny marazm ojczyzny, widoczny najlepiej na tle sunących jak ekspres sąsiednich Chin.
Zwłaszcza gdy świeża recesja zaowocowała masowymi zwolnieniami z pracy, jeszcze głębszym bezrobociem wśród młodych i pomnożeniem bezdomnych (a trzeba też pamiętać wstydliwy problem dziwnie wysokiego odsetka japońskich dzieci żyjących poniżej progu ubóstwa).
Stąd Demokratyczna Partia Japonii dostała swoją szansę i tylko od niej zależy, jak skorzysta z historycznej okazji. Wyborcy w każdym razie dali jej do ręki polityczne narzędzia, potrzebne do wyremontowania nadżartego korozją "krążownika Japonia". DPJ ma wystarczającą większość w obu izbach parlamentu, by przeforsować każdą ustawę, a z pomocą dwóch przygruchanych partii koalicyjnych uczyni to wręcz bezproblemowo.
Na zakąskę nowa koalicja DPJ z socjalistami i konserwatystami chce okroić amerykańską bazę na Okinawie, zgodnie z obietnicą bardziej niezależnej od Waszyngtonu polityki zagranicznej.