Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Błogosławiony wikary z Niegowici

Redakcja
Każdej pracy chciał spróbować. Młócił cepami zboże, wybierał rowy. Na swoją pierwszą parafię przyjechał z jedną walizeczką i z nią odjechał - pisze Katarzyna Janiszewska.

Polną drogą, wśród złocistych łanów zbóż szedł młody ksiądz. Wysoki, szczupły, z czarną czupryną. Cały jego dobytek mieścił się w małej walizeczce. Był ciepły, lipcowy dzień 1948 roku, czas żniw. Kiedy ów ksiądz zobaczył wieżyczkę niegowickiego kościoła ukląkł i ucałował ziemię. Niegowić - maleńka wioska pod Krakowem - była pierwszą parafią Karola Wojtyły.

Z każdym nawiązał kontakt

Od początku widać było, że nie jest zwykłym wikarym. Każdej pracy chciał spróbować. Młócił cepami zboże w stodole, z chłopakami wybierał rowy. Ludzie się dziwili: ksiądz się bierze za łopatę, czy to wypada, żeby tak pracował? Taki zdolny, po studiach, z doktoratem, a wysłany do takiej dziury? Z Rzymu, prosto do parafijki prawie na końcu świata. Wtedy nie było nawet jak dojechać do Niegowici. Błotniste drogi, plebania bez elektryczności, woda w studni.

- Ja myślę, że wysłali go do nas, żeby trochę odpoczął - mówi dziś Maria Trzaska, wieloletnia dyrektorka szkoły i nauczycielka fizyki. - Duże gospodarstwa, czyste powietrze, dobre wyżywienie. A on ubogi, szczuplutki, nie miał już rodziny, która by mu pomogła. Niby dziura zabita dechami, ale mieliśmy orkiestrę, zawody sportowe, kółko artystyczne - wylicza.

Maria Trzaska mieszka w niewielkim, kremowym domku, tuż naprzeciwko kościoła i wikarówki. W 1948 roku miała 18 lat. Należała do kółka Żywego Różańca i Katolickiego Stowarzyszenia Młodzieży, które w Niegowici bardzo prężnie działało. Doskonale pamięta Karola Wojtyłę.

- Na początku trochę się obawialiśmy, jak się dogadamy z takim mądrym księdzem - nie kryje. - On, doktor teologii, z Rzymu. My, wiejska młodzież, niedouczona po wojnie. W czasie okupacji nie uczyliśmy się historii, geografii, nie czytaliśmy książek. Ale już na pierwszym spotkaniu okazało się, że ksiądz Karol jest bardzo serdeczny i bezpośredni. Z każdym potrafił nawiązać kontakt: z młodszym i ze starszym, z rolnikiem i z nauczycielem.

Sam Jan Paweł II w książce "Dar i tajemnica" wspomina to tak: "Kiedy wróciłem do Krakowa, znalazłem w Kurii Metropolitalnej pierwszy przydział pracy - tzw. aplikatę. (…) Przyjąłem tę wolę z radością. Najpierw dowiedziałem się, jak dostać się do Niegowici i udałem się tam w odpowiednim dniu. Dojechałem autobusem z Krakowa do Gdowa, a stamtąd jakiś gospodarz podwiózł mnie szosą w stronę wsi Marszowice i potem doradził mi iść ścieżką wśród pól, gdyż tak miało być bliżej". - Gdyby ten człowiek wiedział, że ma przed sobą przyszłego papieża na pewno podwiózłby księdza Karola na samo miejsce - śmieje się Maria Trzaska. - Pewnie nieraz później żałował. Ale były żniwa, ludzie zajęci swoją robotą - dodaje.

Ksiądz reżyserem w kółku teatralnym

Młody, energiczny ksiądz od razu wziął się do pracy. Założył amatorski teatr i zaproponował młodzieży, aby wystawić sztukę Zofii Kossak-Szczuckiej "Gość oczekiwany", o bogatym młynarzu i biednym chłopie.

- Dobierał do roli pod kątem charakteru - wspomina pani Maria. - Ja w pierwszej wersji miałam być niewidomą dziewczyną. Ale okazało się, że jestem za bardzo roztrzepana, zbyt żywa. I dostałam do zagrania córkę młynarza.
Reżyserem ksiądz Karol był bardzo wymagającym. Pilnował, żeby dobrze nauczyć się roli, ładnie wymawiać swoje kwestie. Próby do spektaklu odbywały się w Domu Katolickim. Wieczorami, w nieogrzewanej sali, przy lampie naftowej. Scenografia była prosta: dwie izby - chłopa i młynarza, a w plenerze krzyż i kapliczka. Była za to inna trudność: w trakcie przedstawienia scenę trzeba było oświetlać ręcznie napędzanym dynamem. - Nie tak prosto kręcić tyle czasu, więc chłopcy mieli dyżury i się zmieniali - wspomina pani Maria. - Żarówka wisząca nad sceną migała, ale światło było.
Jakiś czas później młodzi aktorzy pojechali z księdzem do teatru. Oglądali "Mazepę" Słowackiego i tak im się spodobało, że chcieli wystawić sztukę u siebie, w Niegowici. Już nawet role były rozpisane. Ale ksiądz Karol nagle odszedł, a bez niego to już nie było to samo. Przygotowania do przedstawienia przerwano.

Kożuszek zamiast poduszki
Młody Wojtyła żył skromnie. Przyjechał z jedną małą walizeczką i z nią wyjechał. Chodził w połatanych butach i pocerowanej sutannie. Mieszkał w wikarówce. Jeden pokój był pusty. W drugim, za całe umeblowanie służyło łóżko, stół, krzesło i krzyż. Nie było nawet szafy. Ubrania wieszał na wieszakach. Pod głowę zwijał kożuszek, który w dzień nosił na sobie.

Gdy parafianki się o tym dowiedziały, przyniosły mu poduchę. Ale długo się nią nie nacieszył. Zaraz oddał biednym. - Pamiętam go, jak jechał wozem konnym na lekcje katechezy do Wiatowic - opowiada Maria Trzaska. - Zawsze się modlił, albo coś czytał. Nigdy nie siedział bezczynnie. A jednocześnie każdego potrafił zauważyć. Często przechadzał się z różańcem po łąkach, między polami. Trzeba by go widzieć, takiego rozmodlonego. Potrafił się wyłączyć. To nie było bezmyślne klepanie pacierza.

Pracy w parafii było sporo: 14 wiosek rozrzuconych i oddalonych od siebie, dziewięć szkół. Ksiądz Karol wstawał wcześnie rano, odprawiał mszę, spowiadał w konfesjonale, i dopiero po tym jadł śniadanie. Jechał uczyć religii i po południu wracał do wikarówki.

Często bywał w domu rodzinnym pani Marii. Brat, Stanisław Wyporek, był ulubieńcem księdza. Miał zdolności aktorskie i nawet przez jakiś czas zapowiadało się, że pójdzie do seminarium.
Wojtyła poprosił go, aby przepisał mu pracę doktorską na maszynie. A dodać trzeba, że pan Stanisław ani nie znał łaciny, ani nie potrafił wprawnie pisać na maszynie. Wystukiwał więc jednym palcem, po literce, w sumie 200 stron rękopisu.

- Wieczorami ksiądz Karol sprawdzał, jak idzie praca, robił korektę, dyktował trudniejsze fragmenty - opowiada Maria Trzaska. - Kiedyś brat rozżalony poskarżył się, że go pobili na UB. To był czas zmian ustrojowych, prześladowano tych, którzy należeli do organizacji katolickich. Ksiądz powiedział tylko: "nie martw się, oni się sami wykończą". I miał rację.

Kościół, prezent dla prałata

Wokół starego niegowickiego kościółka rosły wysokie lipy. Dziś już go nie ma. Został rozebrany i przeniesiony do innej wsi. Jest za to nowy kościół. Robotnicy właśnie wymieniają kostkę brukową przed wejściem. Gdy przyjechał tu Wojtyła, parafia przygotowywała się do obchodów 50-lecia pracy kapłańskiej swego proboszcza - Kazimierza Buzały.
Młody ksiądz zaproponował: w prezencie dla prałata wybudujmy nowy kościół. Plany takie od dawna czekały na realizację. Później często żałował, że nie mógł dokończyć dzieła. Martwił się: wymyśliłem budowę i odszedłem zostawiając parafię z problemem. Z tym większą więc satysfakcją we wrześniu 1966 r. konsekrował świątynię.

Na ganeczku plebanii siedzi ksiądz Józef Gąsiorowski. Z Karolem Wojtyłą znał się od dzieciństwa w Wadowicach. Grali, chodzili do gimnazjum. - Lolek zawsze był mądrzejszy, spokojniejszy niż jego rówieśnicy - wspomina. - Za poważny na wygłupy, w każdej wolnej chwili zaglądał do książki.
Po szkole ich drogi rozeszły się. Przyszła wojna, okupacja. Ponownie spotkali się w seminarium.

- Arcyksiążę Sapieha widział w nim potencjał, wysłał go do Rzymu - mówi ks. Gąsiorowski. - Po powrocie Karol szybko awansował, ale zawsze pamiętał o kolegach. Pozostał prostym, przystępnym człowiekiem. Gdy jako biskup przyjeżdżał do Niegowici, mówił: idę do Józusia na kwaśne mleko. Lubił ziemniaczki, chleb z masłem. A w Rzymie podczas audiencji wstał, wyściskał mnie.

Kiedy niegowicka parafia potrzebowała nowego proboszcza, ks. Gąsiorowskiego wyznaczył Wojtyła na to stanowisko. - Trochę się bałem - nie kryje. - Ale przekonywał: idź, dasz sobie radę. I przepracowałem ćwierć wieku w kościele, którego budowę zainicjował nasz papież...

Święty, który nigdy nie zadzierał nosa

Po latach córka pani Marii pojechała do Rzymu. Nie znał jej. Ale popatrzył i mówi: "Nie musisz się przedstawiać: córka Marysi Wyporek z Niegowici, taka jesteś do niej podobna. Co u niej słychać? Pozdrów mamę i jej brata, Stasia".

Kilka lat później do Rzymu na audiencję pojechała pani Maria. Papież już odchodził, ale w pewnym momencie odwrócił się, spojrzał w jej stronę i zapytał: Marysia? Wrócił, zaczął wspominać Niegowić, na końcu pocałował ją w czoło i kazał wszystkich pozdrowić. - Przez parafię przewinęło się wielu wikarych - mówi Maria Trzaska. - Ale jego postać utkwiła ludziom w pamięci. Biła od niego pokora, nigdy nie zadzierał głowy. Był dobry, każdego szanował. Jestem dumna, że był wśród nas, że pamiętał o nas. Wyobrażam sobie, że tak właśnie musi wyglądać święty.

Niegowić

Wioska w gminie Gdów pod Krakowem. W latach 1973-1976 była siedzibą gminy. Położona 2 km na północny zachód od drogi wojewódzkiej nr 967. Przy kościele parafialnym pod wezwaniem Wniebowzięcia NMP znajduje się jedyny w Polsce pomnik z granitu i brązu, przedstawiający wikarego Karola Wojtyłę - jeszcze zanim został papieżem. W świątyni można oglądać naturalnej wielkości replikę watykańskiego grobu Jana Pawła II.
Władysław Kostuch:
Widzę jak dziś tamtą scenę - postać księdza klęczącego w kurzu, zatopionego w modlitwie przed przydrożną figurą. Tak zobaczyliśmy go po raz pierwszy. Potem już wiedzieliśmy, że całe jego życie to modlitwa i pomoc biednym. Oddał nawet swój jedyny sweter, który zrobiliśmy mu na imieniny. Raz, gdy odwiedził chorą kobietę, która sama wychowywała dzieci, zostawił jej wszystko, co miał. W bramie przypomniał sobie, że zostało mu w kieszeni 50 złotych. Wrócił się i zostawił również tę resztę pieniędzy.

Julian Sutor:
Pozostanie mi w pamięci tamta zima, kiedy powiedziałem ks. Karolowi, że nie mam okrycia. Popatrzył na mnie i pożyczył mi swój płaszcz, w którym całą zimę chodziłem do szkoły. Podobał mi się sposób w jaki do nas, młodych, mówił. Że trzeba być w życiu człowiekiem zdecydowanym, zahartowanymi przygotowanym na stawienie czoła przeciwnościom. Że trzeba mieć silną wolę, jak góral. Mawiał: Jestem góralem!

Anna Gierczak, dyrektorka szkoły podstawowej w Nieznanowicach:
Byłam nieraz zażenowana, że człowiek tak wykształcony uczy w wiejskiej szkole. Ale chyba najbardziej stremowało mnie, kiedy wracałam z Bochni, z zebrania i dostałam z przydziału miednicę. Dźwigałam ją i jeszcze jakieś siatki z zakupami. A byłam w zaawansowanej ciąży. Zauważyłam, że od strony Niegowici idzie ks. Karol. On także mnie zobaczył, podszedł szybko, chwycił miednicę i pomógł mi zanieść to wszystko do domu. Czułam się zawstydzona, że kapłan razem ze mną taszczy te pakunki.

Józefa Wachel:

Kiedy mój narzeczony został zatrzymany, poszłam do księdza Wojtyły z prośbą o modlitwę. Przyjął intencję, nie pozwolił sobie zapłacić. Powiedział tylko: On jest tak samo nasz, jak i wasz. Po miesiącu narzeczony wrócił i postanowiliśmy się pobrać. Ślub mieliśmy w lutym, pogoda była bardzo ładna. Wikary powiedział: Piękne życie będziecie mieć, bo macie śliczny dzień.

Sportowetempo.pl. Najlepszy serwis sportowy

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetakrakowska.pl Gazeta Krakowska