18+

Treść tylko dla pełnoletnich

Kolejna strona może zawierać treści nieodpowiednie dla osób niepełnoletnich. Jeśli chcesz do niej dotrzeć, wybierz niżej odpowiedni przycisk!

Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

"Bombonierka". Im się udało, czyli: mały biznes z wielkim sercem

Katarzyna Janiszewska
Elżbieta Łyko.
Elżbieta Łyko. fot. Andrzej Banaś
Elżbieta prowadzi na szarej krakowskiej ulicy bajecznie kolorowy sklep ze słodkościami, Michał i Damian otwarli malutki lokal, by podawać pizzę, jaką sami chcieliby jeść, a Matylda z małą pomocą rodziców projektuje ubrania. Trzy małe biznesy, w które włożono wiele serca. Warto tam zajrzeć, choćby po to, żeby zarazić się pasją i energią - pisze Katarzyna Janiszewska.

To nie będzie smutna historia o tym, jak trudno jest przedsiębiorcom w Polsce (chociaż jest), jak mają "pod górkę" małe biznesy (a mają). To opowieść o ludziach, którym dzięki zapałowi, wierze w sukces i ciężkiej pracy, po prostu się udało.

Jej świat dziecięcych marzeń
Kraków, ruchliwa ulica Dietla, szara i zakurzona, zakorkowana przez większość dnia, nie zapowiada niespodzianek. Pędząc chodnikiem można przeoczyć przejście do innego świata.

Tak właśnie: do innego świata.

Wchodząc do "Bombonierki" człowiek przenosi się wprost do dziecięcej wyobraźni, marzeń i fantazji.
Słodycze są tutaj wszędzie. Na półkach stoją wielkie słoje z żelkami we wszytkich kolorach tęczy: arbuzowe, grejpfrutowe, truskawkowe, kolorowe pianki i bukiety piankowe (od tych pianek ślinianki szaleją!), ogromne lizaki zakręcone w fantazyjne zawijasy, a całe wnętrze utrzymane jest w różowo-białej tonacji.

To projekt Elżbiety Łyko, właścicielki sklepu, której pasją jest urządzanie wnętrz. - Największy paradoks jest taki, że ja wcale nie przepadam za słodyczami - uśmiecha się. - Chociaż te akurat uwielbiam. One nie tylko pięknie wyglądają, ale też tak smakują. A dla tych, co się odchudzają, mam żelki dietetyczne - dodaje.

Przez wiele lat pomagała mężowi prowadzić sklep, później pracowała w nieruchomościach, a jeszcze później została bez pracy.
W wieku czterdziestu lat niełatwo znaleźć zatrudnienie. Ale, że jest energiczna, wesoła i pogodna, nie załamała się, tylko znalazła swój słodki sposób na życie.

- Całe serce oddałam temu miejscu, to moje trzecie dziecko - mówi. - I na razie boję się oddać je pod opiekę jakiejś niani...
Nie myślała, że otworzy sklep ze słodyczami. Ale coś w genach musiała mieć, jakieś zamiłowanie do tej branży.

Można powiedzieć, że to rodzinna tradycja. Jej dziadek, jeszcze przed wojną prowadził w Bydgoszczy delikatesy. Czarno-białe zdjęcie tamtego sklepu oprawione w ramki wisi teraz w "Bombonierce". - Tutaj spełniają się marzenia - zapewnia właścicielka. - To magiczne miejsce, gdzie płynie dobra energia.

A wszystko za sprawą migdałów szczęścia. We Francji, w Grecji, we Włoszech ludzie obdarowują się nimi z okazji chrzcin, wesel, urodzin. Elżbieta pomyślała: dlaczego nie w Polsce? I sprowadziła migdały szczęścia do Krakowa.

Dziś śmieje się, że niedługo jej maleńka "Bombonierka" zostanie atrakcją turystyczną Krakowa. Ludzie przychodzą, żeby pooglądać sklepik, młode pary robią sobie w nim ślubne sesje fotograficzne.

- I bardzo dobrze, chcę, aby to miejsce żyło - mówi właścicielka. - U mnie można wszystkiego spróbować, klient nie kupuje kota w worku. Mam głowę pełną pomysłów, jak jeszcze ożywić to miejsce.

Narysowałam, mamo, caały świat!
Matylda miała dwa lata, kiedy przyszła do kuchni i powiedziała: " Mamo chodź, coś ci pokażę". Mama była trochę przestraszona, ale też ciekawa. Na ścianie w salonie zobaczyła... mural. "Narysowałam dla ciebie caały świat" - oświadczyła dumna z siebie Matylda.

- Te gryzmołki co prawda niczego nie przypominały - śmieje się Mika Kośka, mama. - Nie byłam pewna jak zareagować. Z jednej strony byłam zła, że córka pomalowała ścianę. Ale nie chciałam jej też spłoszyć, zniechęcić. Pochwaliłam i poprosiłam, żeby na przyszłość wybierała bardziej tradycyjne powierzchnie malarskie, na przykład papier.
Mika miała nosa. W Matyldzie drzemał talent.

Teraz dziewczynka jest... główną projektantką ich rodzinnej firmy Familove. Swoje prace sprzedają na stronie internetowej pl.dawanda.com oraz w butiku Mały Styl przy ul. Józefa na krakowskim Kazimierzu.

Mika z wykształcenia jest pedagogiem, animatorem kultury. Askaniusz jest członkiem kabaretu Formacja Chatelet. Wcześniej z projektowaniem i branżą odzieżową nie mieli nic wspólnego.

Tak naprawdę cały ten biznes powstał z inspiracji 6-letniej dziś Matyldy. - Pierwszy portret rodzinny, jaki narysowała córka, bardzo przypominał postaci z filmów Tima Burtona - opowiada Mika. - Były bardzo proste, spodobały się nam. Stwierdziliśmy, że chcemy takie mieć na koszulkach. Później okazało się, że podobają się też naszym znajomym. To, co odróżnia te projekty to fakt, że my nie naśladujemy dziecka. To po prostu jest dziecięca twórczość.

Firma rozwija się w miarę potrzeb: kiedy pojawia się zlecenie na sukienkę, projektowana jest sukienka, kiedy ktoś chce nosić bluzę - powstaje bluza.

Matylda już z przedszkola wraca z całą stertą rysunków. A później siada za biurkiem taty (choć ma swoje własne) i maluje dalej. Rodzice zbierają co ciekawsze rysunki. Prace trafiają do komputera, gdzie poddaje się je obróbce (to robi tata), potem wymyślają wspólnie fasony i szyją koszulki oraz opakowania (tym zajmuje się Mika).

Dziewczynka najchętniej rysuje koty. Niedawno rodzina powiększyła się o rudego kocura imieniem Ryszard. Poza rysowaniem Matylda uwielbia chuliganić i dokazywać. Jest energiczna, uparta, a do tego bardzo samodzielna.

- Tata co chwilę kupuje jej nowe farby, kredki, flamastry, różne przybory do malowania - mówi Mika. - Traktujemy to jako inwestycję, gdyby córka chciała kiedyś pójść w kierunku sztuki.

I dodaje: - Własny biznes to ogromna odpowiedzialność i często absurdalne przepisy. Duży plus jest taki, że sama decyduję o sobie, o firmie. Jak coś zepsuję, do siebie tylko mogę mieć pretensje. Ale też widzę efekty swojej pracy.

Kuchenne wyzwania dwóch braci
Michał Gumieniak jest człowiekiem o wyjątkowej podzielności uwagi. Jednocześnie potrafi przyjmować zamówiena przez telefon, rozmawiać, obsługiwać i kręcić pod sufitem piruety drożdżowym ciastem, które podobno nigdy mu nie spadło na podłogę, czasem tylko na początku robiły się dziurki, jeśli było zbyt cienkie.

W czasie studiów Michał i jego starszy o siedem lat brat Damian pracowali w znanej, dużej sieci pizzerii. Tam zdobywali doświadczenie. Nie imprezowali co weekend, tylko odkładali pieniądze.

No i w listopadzie będzie rok, jak kupili maleńki lokalik przy ul. Długiej. - Tak jesteśmy z domu wychowani - tłumaczy Michał. - Nie chcieliśmy kredytu, mowy nie ma. Mama raz wzięła, i wiem, że to najgorsza rzecz, jaka istnieje.

W małym lokalu mieści się piec, lada i dwa stoliki. Każdy może patrzeć jak przyrządzana jest pizza. W menu jest ich 28 rodzajów. Jest też specjalność zakładu, na razie tylko dla wtajemniczonych, pizza "spod lady": z nutellą, bananami i ananasem.
Ulubionej pizzy Michała nie ma w menu, bo jest za droga: szpinak, szynka, czosnek koniecznie świeży i suszone pomidory - to kosztowne składniki.

Za to Damian uwielbia ryby, przepada za łososiem.

- Ludzie nas pytają: dlaczego nie macie frutti di mare - mówi Michał. - A skąd w Krakowie wziąć świeże owoce morza? Z mrożonek mamy robić pizzę?

I może to jest właśnie tajemnica pizzy, że chłopaki wkładają w nią całe swoje serce (w przenośni rzecz jasna) i tylko świeże składniki.

Niedaleko mają dwa place handlowe. Rano, przed otwarciem, idą na obchód. Wybierają przebierają, sprawdzają, degustują.

- Moglibyśmy brać towar od dostawców - tłumaczy Michał. - Ale w sklepie wrzucą cokolwiek: co się przejmujesz, na pizzę położysz, to się wypiecze. Nie! U nas to nie przejdzie. Pizza jest robiona tak, jakby miała być dla nas. Cieszy nas, że ludzie do nas wracają.

Damian studiował inżynierię transportu na UE, Michał - mechanikę i budowę maszyn na Politechnice Krakowskiej. Więc teraz są samowystarczalni: jeśli się popsuje coś w piecu albo skuter niedomaga, nie biegną do mechanika, sami rozkręcają, naprawiają.
Obaj uwielbiają sport. W dzieciństwie grali w piłkę nożną. Teraz, w wolnym czasie grają w tenisa. Niedawno Damian miał urodziny i Michał kupił mu rakietę tenisową. Poszli na kort, a tam... Agnieszka Radwańska.

- Agnieszka grała na korcie obok - precyzuje Michał. - Żartowaliśmy, że to specjalnie dla brata na urodziny taka "ustawka".
Gdyby mieli jeszcze raz zaryzykować z własnym biznesem? Zrobiliby to bez wahania.

Michał: Warto, choćby dla tych ludzi, których tu poznaliśmy. Czasem w weekend chciałoby się dłużej pospać. Ale ten ciągnie na imprezę, tamten namawia. No i spać nie ma kiedy.

Damian: U kogoś w pracy uczysz się obowiązków, i z czasem wykonujesz je automatycznie. Tu trzeba używać szarych komórek: obserwować, przewidywać, kalkulować. Każdy dzień jest inny i przynosi nowe wyzwania.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetakrakowska.pl Gazeta Krakowska