Wędrówkę po jego domu rozpoczynamy do salonu. Jak się okazuje - służył on jednocześnie za sypialnię, gabinet poety, bibliotekę, a czasami też pokój biesiad. Moją uwagę przykuwa masywne biurko i stojący na nim stary komputer. Obok lupa, elegancka czerwona temperówka i inne drobiazgi. Patrząc na to biurko, mam wrażenie, jakby noblista miał za chwilę przy nim usiąść i wyciągnąć z szuflady schowany przed czujnym okiem żony marcepan w czekoladzie, który lubił podjadać.
Zamiast marcepanu są tu jednak okulary noblisty, manuskrypty i nożyk do rozcinania papieru, który służył... do otwierania biurka. Pełno też piór. Miłosz pisał tylko Watermanem lub Pelikanem. Zawsze musiał mieć zapas naboi. Kosińska regularnie ten zapas uzupełniała.
Często prowadzili w związku z tym telefoniczny dialog następującej treści. - Jak już pani będzie w mieście, to proszę kupić ładunki - mawiał Miłosz. - Naboje? - pytała wtedy Kosińska, a on odpowiadał - Tak, ładunki.
Kiedy naboje już były zakupione, pracowali razem właśnie przy tym biurku. Zazwyczaj Miłosz siedział w fotelu, a Kosińska obok niego. Nie miała przy tym biurku miejsca na nogi, co było prawdziwą katorgą, gdy praca trwała kilka godzin. W tej sytuacji zmuszona była toczyć z poetą prawdziwą walkę na nogi.
Ona przesuwała Miłosza w którąś stronę, a on nieświadomie się do niej przysuwał. W końcu pewnego dnia zapytał. - Dlaczego wykonujemy te ruchy w obydwie strony? Kosińska wyjaśniła mu, że potrzebuje więcej przestrzeni. Miłosz ponownie zapytał. - Po co?Ona mu na to, że na nogi. Wtedy ostentacyjnie przesunął się w drugą stronę. Przede wszystkim jednak biurko kojarzy się sekretarce noblisty z pytaniem. - Co dziś będziemy robić? Jednak niezależnie od tego, jakie poeta miał plany, zawsze musiał obejrzeć kolejny odcinek serialu "Złotopolscy". Dlatego tuż obok stoi telewizor.
Z salonu przechodzimy do kuchni. Nieco zdziwiona jestem widokiem wyeksponowanej w niej pralki. Podobno z tą pralką były same problemy, bo nikt nie wiedział, jak się ją właściwie obsługuje. Siadamy przy kuchennym stole. Tu Kosińskiej nasuwa się kolejne wspomnienie. Kiedy pewnego razu siedzieli przy nim, noblista zapytał ją - Wie pani, co to są śliżyki? Kiedy powiedziała, że nie, wytłumaczył - To takie małe, słodkie. - Ale z czego? - zapytała. - Ech, zawraca mi pani głowę. I to był koniec rozmowy o kulinariach.
Po tych kulinarnych opowieściach mijamy łazienkę, gdzie na wieszaku wciąż wisi szlafrok poety, przechodzimy przez przedpokój, gdzie na jednej z szafek leżą laska i szabla. Wędrujemy obok pozostawionych butów, tych "po domu" i "wyjściowych", by znaleźć się w gabinecie żony poety, Carol. Przypomina on archiwum. Pełno w nim segregatorów, teczek. Jest też biblioteczka, którą Miłosz kazał usunąć ze swojego pokoju. Na jednej z półek stoją nagrody Miłosza, w tym Nobel. Można na nim dostrzec ślad po denku szklanki po burbonie, co obrazuje stosunek poety do trofeów.
Mieszkanie przy ul. Bogusławskiego jest otwarte dla wszystkich, którzy interesują się twórczością noblisty. Każdy może tu przyjść, pod warunkiem, że wcześniej zadzwoni do Agnieszki Kosińskiej i poda jej cel wizyty. To jedyna możliwość zobaczenia tego miejsca, bo decyzją rodziny dom Czesława Miłosza nie zostanie zamieniony na muzeum.
(Za możliwość publikacji zdjęć dziękujemy Anthony'emu Miloszowi i Agnieszce Kosińskiej)