Bywał obiektem żartów kolegów, którzy przezywali go "Ciapek". Częściej był tym "drugim" niż "pierwszym" w bramce, rywal z boiska oskarżył go o wzięcie łapówki, nie wiodło mu się w życiu prywatnym. Zaatakowała go straszna choroba, spędzał wiele miesięcy w szpitalach, amputowano mu nogę. Stracił pracę w klubie, jest bezrobotny, ledwie starcza mu na życie...
A mimo tych wszystkich przeżyć nie załamał się, nie poddał, nie czuje do nikogo żalu, nie ma poczucia, że jest przegranym człowiekiem, zachował pogodę ducha, ma wsparcie w bliskiej osobie, cieszy się, że przyjaciele nie zapomnieli o nim w potrzebie. Snuje plany na przyszłość. Ten swój najważniejszy mecz - o godne życie - wygrywa...
Janusz Adamczyk, były bramkarz Wisły, 13 lipca skończy 60 lat. 35 z nich poświęcił krakowskiemu klubowi, w którym przez ponad dwie dekady grał, a przez kilkanaście lat trenował bramkarzy.
W styczniu rozstał się z nim, ale swego odejścia z "Białej Gwiazdy" nie przedstawia w czarnych kolorach. - Redukcja etatów - ucina dyskusję na temat przyczyn straty pracy. A że nie lubi palić za sobą mostów, dodaje tylko: - Rozstaliśmy się w dobrej atmosferze.
Zachęta golkipera
Taki był jego wiślacki koniec. A początek? Chyba nie mógł nie być sportowcem i nie trafić do Wisły. Pochodził wszak ze sportowej rodziny, a dziecięce lata spędzał na ul. Emaus, naprzeciwko stadionu przy Reymonta, a niedaleko boisk Zwierzynieckiego i Juvenii.
Do futbolu zachęcił go, ujrzawszy jak na podwórku broni strzałów kuzynów, brat jego babci Matyldy, Maksymilian Koźmin, przedwojenny golkiper Wisły, dwukrotny mistrz Polski, z zamiłowania... rzeźbiarz.
Jego syn Adam grał w Garbarni, też między słupkami, potem był kierownikiem Zakładu Piłki Nożnej w AWF Kraków. Brat mamy Adamczyka, Genowefy, lewoskrzydłowy Mieczysław Wawrzusiak, występował m.in. w Zwierzynieckim, Cracovii, Lechii Gdańsk i AKS Chorzów. To właśnie jego uwiecznił Adam Bahdaj w książce "Do przerwy 0:1". Jeden z jej bohaterów Wacek Stefanek krzyczał do kolegi: "Franek, patrz z czego żyjesz! Pilnuj lepiej Wawrzusiaka".
Mężem siostry mamy Adamczyka, Lucyny, był Włodzimierz Kopczyński, hokeista Cracovii, 5-krotny mistrz kraju, którego syn Adam też grał w hokeja, w Cracovii i ŁKS Łódź , 107-krotnie wystąpił w reprezentacji Polski, był uczestnikiem igrzysk olimpijskich w Sapporo w 1972 roku.
Debiut w Rzeszowie
W Wiśle przeszedł wszystkie stopnie bramkarskiego wtajemniczenia, od trampkarzy, poprzez juniorów młodszych i starszych, aż do seniorów.
W ekstraklasie zadebiutował 17 czerwca 1972 roku w wyjazdowym meczu ze Stalą Rzeszów, zakończonym remisem 1:1. Zastąpił wtedy - udanie - swego starszego o 4 lata i 4 miesiące kolegę Stanisława Goneta, który miał wybity palec. - Gospodarze egzekwowali dwa rzuty karne, ale Jan Domarski i Marian Kozerski nie wykorzystali ich. Jeden strzał obroniłem, drugi był niecelny - wspomina z satysfakcją.
Cztery dni później już jej nie miał, bo puścił pięć w Zabrzu. Pokonały go gwiazdy Górnika Włodzimierz Lubański i Zygfryd Szołtysik, a także... kolega z drużyny Antoni Szymanowski. Wisła przegrała 1:5.
Był w cieniu Goneta, którego uważał za swego bramkarskiego "guru" i korzystał z jego rad, co czasem ten wykorzystywał, wymyślając mu ćwiczenia, które powodowały obniżkę jego formy.
"Bez szemrania wykonywał nawet najgłupsze polecenie" - napisał w swej autobiografii inny wiślak Andrzej Iwan.
Sam wspomina to inaczej. - Rywalizowaliśmy ze sobą. Były okresy, że broniłem w kilku meczach z rzędu, miałem wpadkę i zmieniał mnie Gonet. Albo odwrotnie.
Czym mu Gonet imponował w bramce? - Sprytem, czytaniem gry, przewidywaniem zachowania rywali - mówi. Co uważał za swój atut? - Zwinność, gibkość, skoczność - podkreśla.
Rękawice od Maiera
Z zagranicznych bramkarzy bardzo cenił Niemca Seppa Maiera, mistrza świata i Europy, jednego z najlepszych golkiperów w historii futbolu. - Kiedyś na obozie w Niemczech oglądałem jego treningi. Zagraliśmy także z Bayernem Monachium na turnieju, przegrywając 0:2. Dostałem od Maiera parę rękawic - chwali się. Rozegrał wiele dobrych meczów. Za jeden z najlepszych we wczesnym okresie kariery uważa ten zremisowany na wyjeździe w Pucharze Lata w St Etienne 0:0.
Bywał chwalony, nawet gdy Wisła wysoko przegrywała. Tak było np. 7 czerwca 1981 roku po jej porażce w Mielcu ze Stalą 3:5. - W gazetach napisano, że byłem najlepszym zawodnikiem - wspomina.
15 września 1976 roku zagrał w Pucharze UEFA w Glasgow przeciwko Celtikowi. - Przed meczem miejscowi pokazywali nam na palcach, że Celtic wygra 7:0, a zremisowaliśmy 2:2. Po raz pierwszy spotkałem się z tak ostrą grą. Byłem poturbowany. Na drugi dzień nie mogłem ruszać rękoma - przypomina.
Słynne mecze Wisły z Malmoe FF w ćwierćfinale Pucharu Europy, w marcu 1979 roku, z powodu kontuzji oglądał w telewizji. Bronił Gonet, rezerwowym golkiperem był Marek Holocher. Wisła u siebie wygrała 3:1, w rewanżu przegrała 1:4, choć prowadziła 1:0 25 minut przed końcem meczu.
Kibice za klęskę obarczali winą głównie Goneta, sugerując nawet, że sprzedał mecz, ale Adamczyk broni "Białego": - Taka jest piłka.
Posądzony przez rywala
Sam też nie uniknął podobnego posądzenia.
W słynnym meczu we Wrocławiu ze Śląskiem, 9 maja 1982 roku, Wisła wygrała 1:0, a on sam w 84 minucie, przy stanie 1:0, obronił rzut karny egzekwowany przez Tadeusza Pawłowskiego, przez co gospodarze stracili szansę na mistrzostwo Polski.
- Oni mieli już przygotowane medale, odznaki, gadżety z napisem "Mistrz Polski". A myśmy ich pokonali. Mieli sytuacje do zdobycia gola. Janusz Sybis mnie lobował, ale cofnąłem się i zgarnąłem piłkę - wspomina.
- Potem był ze mną sam na sam, jednak obroniłem jego strzał. Oglądałem wcześniej, jak Pawłowski wykonuje karne, strzelał w prawy róg bramkarza. Tym razem strzelił w lewy róg. Gdy dochodził do piłki, zobaczyłem jak ustawia stopę, wyczekałem go i rzuciłem się w lewy róg. Po latach zarzucił mi w prasie, że dał mi pieniądze, bym się przyczynił do zwycięstwa lub remisu Śląska. Jak to czytałem, uśmiałem się po pachy. W pierwszym odruchu chciałem go podać do sądu, ale jak się dowiedziałem, że jest w Austrii, uznałem, że nic to nie da - dodaje z goryczą w głosie.
Przyznaje, że właśnie ten mecz najbardziej utkwił mu w pamięci i był jednym z najlepszych w jego karierze.
Dziś mija 30 lat...
Miał swój współudział, rozgrywając 8 spotkań, w zdobyciu przez Wisłę mistrzostwa Polski w sezonie 1977/78.
Dziś właśnie mija dokładnie 35 lat od pamiętnego meczu z Arką Gdynia w Krakowie, wygranego przez gospodarzy 3:1, który zapewnił im piąty w historii, a pierwszy po 28 latach przerwy, tytuł (Adamczyk nie grał w tym meczu, bronił Gonet).
Gdy jednak przed następnym sezonem w klubie pojawił się Jan Karwecki, opuścił Wisłę.
- Wiedziałem, że nie będę miał najmniejszej szansy, by bronić - twierdzi. Trafił do ŁKS Łódź, w którym... nie rozegrał ani jednego meczu i po 2 latach wrócił do Wisły.
Pytany, co było tego przyczyną, odpowiada enigmatycznie: - Tak się złożyło.
W Wiśle bronił jeszcze przez 5 lat. Potem pół roku grał w Błękitnych Kielce, rok w Clepardii i zakończył zawodniczą karierę.
Zajął się szkoleniem. Najpierw trampkarzy Clepardii, potem seniorów Wieczystej. Trwało to kilka lat. Później powadził własną działalność gospodarczą, a następnie pracował zawodowo w różnych firmach.
Wrócił do Wisły w 1999 roku, gdy funkcję szkoleniowca bramkarzy trampkarzy i juniorów zaproponował mu trener Adam Nawałka.
Wkrótce potem, za pierwszej kadencji Franciszka Smudy, przez kilka miesięcy prowadził zajęcia z bramkarzami I drużyny. Potem znowu zajmował się młodszymi golkiperami. - Bardzo mile wspominam ten okres, bo dobrze mi się układała współpraca z bramkarzami, a zarząd klubu mi ufał.
Odejście z Wisły przyjąłem ze spokojem. - Ja jestem bardzo spokojnym człowiekiem, bo do trenowania młodych ludzi trzeba mieć bardzo dużo cierpliwości i spokoju - zauważa.
By-passy i stenty
Spokojny żywot zakłóciły mu problemy zdrowotne. Najpierw lekkie. Z biodrem. Sprawiły, że zakończył grę w Wiśle, a potem, gdy się powtórzyły, pracę w Wieczystej. Dramat zaczął się którejś nocy w 2006 roku. Poczuł bardzo silny skurcz w prawej nodze, trafił do szpitala. - Lekarze powiedzieli, że krew nie dochodzi do stopy - wspomina. Cztery dni później przeszedł pierwszą z wielu operacji. - Żyła była zablokowana. Założono mi by-passy, żeby krew mogła przepływać - wyjaśnia.
Po 2,5 roku znów trafił do szpitala. - Bo pod kolanem żyły były zwężone. Wstawiono mi dwa stenty - spirale, które wkłada się do żyły, by umożliwić normalny przepływ krwi - opowiada. Stenty wytrzymały kolejne dwa i pół roku. - Pod wpływem chodzenia skręciły się i zablokowały przepływ krwi do stopy - wyjaśnia.
Założono mu sztuczną żyłę, biegnącą od pachwiny do stopy, ale po czterech dniach musiano mu ją wyciągnąć, bo krew nie poszła tą żyłą, tylko znalazła sobie inne ujście. A to groziło zakażeniem. Minęły cztery miesiące. - Krew nie dochodziła mi do stopy. Zaczął mi czernieć paznokieć, w pięcie zrobiła się dziura - nie kryje.
Zaczęła się gehenna.
- Najpierw ucięli mi palec, po czterech dniach nogę powyżej kostki, a po pięciu kolejnych poniżej kolana - wspomina. A co z lewą nogą? - Lekarze założyli mi stenta między pachwiną a kolanem... - kwituje.
Chodzić bez kul
Jeździ na wózku inwalidzkim, ale od lipca korzysta też z bardzo drogiej protezy, sprowadzonej z USA. Kupił ją na raty. Dzięki niej może chodzić bez kul.
- To jedna z najlepszych protez na świecie, dlatego jest tak droga. Na ile mogę, na tyle chodzę. Nawet bez nogi można chodzić, trzeba tylko bardzo chcieć. Z protezą mogę nawet biegnąć, tak z dziesięć metrów - cieszy się.
Ma rentę, ale niską. Szuka pracy, co jednak w jego sytuacji, jak sam przyznaje, graniczy z cudem. Na szczęście nie jest sam w swoim nieszczęściu.
- Od kilku lat jestem z osobą, z którą się nawzajem wspieramy. To bardzo cenne - mówi.
Może też liczyć na swych przyjaciół i znajomych. To oni go wspierali, gdy w 2011 roku amputowano mu nogę.
- Przyjeżdżali do mnie, zabierali na grilla, na mecze, albo u mnie je oglądali. Gdybym nie miał tego wsparcia, to amputację przeżyłbym tragicznie - podkreśla.
16 września 2012 roku na stadionie Wisły byli jej piłkarze i jego przyjaciele rozegrali mecz na jego cześć. - To był najmilszy od wielu lat gest od moich przyjaciół - dodaje.
Po rozstaniu
Po rozstaniu z Wisłą ma dużo wolnego czasu.
Co robi? - Jeżdżę na mecze trampkarzy i juniorów krakowskich klubów. Obserwuję zawodników, przede wszystkim bramkarzy, robię notatki i zbieram dokumentację. Mogę komuś podpowiedzieć coś o danym piłkarzu, ale skoro jednak jestem już osobą prywatną - nie za darmo. Na Zachodzie sieć skautingu jest bardzo rozbudowana, w Polsce jest bardzo słaba. Może się zdarzyć, że będę jeszcze komuś potrzebny - nie ukrywa, że czeka na propozycje.
Mostów za sobą nie spalił...
Codziennie rano najświeższe informacje z Krakowa prosto na Twoją skrzynkę e-mail. Zapisz się do newslettera!
"Gazeta Krakowska" na Twitterze i Google+