Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Czemu już nie kochamy aut?

Ryszard Tadeusiewicz
Dawniej posiadanie samochodu przenosiło uzależnionego od masowej komunikacji piechura do raju wolności podróżowania. Dzisiaj wejście do samochodu wtrąca do piekła tracenia czasu w korkach ulicznych i bezskutecznego szukania miejsca do zaparkowania.

Czytelnicy, którzy pamiętają jeszcze czas PRL-u, pamiętają także namiętną miłość, jaką wtedy otaczano samochody. Posiadanie auta oznaczało przynależność do klasy ludzi szczególnie zamożnych lub szczególnie docenianych. Trzeba było być (w tamtych czasach) naprawdę bardzo zamożnym, żeby kupić samochód nawet używany na wolnym rynku, a dróg do osiągnięcia tej zamożności było niewiele, bo obowiązywała komunistyczna zasada, że nie- zależnie od wykształcenia, ilości i jakości pracy, talentu, osiągnięć zawodowych itp. - każdy dostawał w przybliżeniu takie same mizerne zarobki.

Zamożność osiągali głownie ci, którym udało się wyjechać za granicę, bo nawet niewielkie zarobki w USA czy RFN przeliczały się na bajońskie sumy w Polsce za sprawą wariackich kursów "cennych dewiz". No ale wyjazd za granicę był przywilejem dostępnym tylko nielicznym.

Równie nieliczni byli ci "szczególnie doceniani" przez władze obywatele, którzy dostawali talony na kupno nowego samochodu w państwowym sklepie. W tamtych czasach otrzymanie talonu było bajecznym interesem, bo zaraz za bramą sklepu można było sprzedać taki samochód za sumę wielokrotnie wyższą niż oficjalna cena. Tak "wygłodzony" był motoryzacyjny rynek. Ale żeby wejść w krąg tych "docenianych" trzeba było dopuszczać się czynów, których wielu z tych "docenianych" musi się teraz wstydzić po ujawnieniu przez IPN śladów tego, za co byli "doceniani".

Nie należałem ani do grona "docenianych" ani do szczęśliwców mogących zarabiać za granicą, więc chociaż pracowałem dużo i wydajnie - mój pierwszy samochód zdołałem nabyć dopiero po 15 latach od zdobycia prawa jazdy. Był to Fiat 126p, samochód, który jeden z moich kolegów ochrzcił mianem Maurycy (bo mały i ryczy). Pamiętam jednak szczęście całej mojej rodziny, gdy mogliśmy czasem w nim zasiąść i gdzieś pojechać. Inna rzecz, że te jazdy zaraz potem radykalnie ograniczono, bo wprowadzono kartki na benzynę. Żeby pojechać nad morze - trzeba było zbierać przydziały benzyny przez kilka miesięcy, oglądając w tym czasie z czułością unieruchomiony na parkingu samochód, do którego się wsiadało raz na tydzień tylko po to, żeby go "przepalić" dla zachowania resztek prądu w akumulatorze.

Czemu wracam do tych wspomnień? Bo przeczytałem wyniki badań socjologicznych wskazujące na to, że obecnie ludzie, chociaż mogą bez trudu zdobyć samochód (na używany stać niemal każdego) - odnoszą się do tego kultowego kiedyś przedmiotu z rosnącym lekceważeniem. W Anglii zaobserwowano, że odsetek młodzieży w wieku 17 do 20 lat zdobywających prawo jazdy zmalał w ostatnich czasach z 48 do 35 procent. O ile więc jeszcze niedawno co drugi Anglik chciał jeździć samochodem - to obecnie pragnienie takie wykazuje zaledwie co trzeci. W Polsce podobnych analiz nie prowadzono, a przynajmniej ja nie znalazłem odpowie- dnich danych - ale sytuacja zapewne wygląda podobnie.

Wiąże się to z kilkoma zjawiskami, którym warto się przyjrzeć chłodnym naukowym okiem.

Pierwsze z nich wiąże się z niekorzystnymi skutkami masowej motoryzacji. Dawniej posiadanie samochodu przenosiło uzależnionego od masowej komunikacji piechura do raju wolności podróżowania kiedy chce i gdzie chce. Dzisiaj wejście do auta wtrąca do piekła tracenia czasu w korkach ulicznych i bezskutecznego szukania miejsca do zaparkowania.

Po drugie jazda samochodem staje się coraz bardziej kosztowna. Wprawdzie na zakup samochodu stać obecnie niemal wszystkich, ale koszty eksploatacji zaczynają stanowić poważną pozycję w rodzinnych budżetach. Amerykanie, którzy mają najtańszą na świecie benzynę i najlepszą sieć dróg wyliczyli, że roczny koszt codziennego dojeżdżania samochodem do pracy sięga prawie 800 dolarów za każdą milę dystansu między pracą a domem. A są tacy, którzy mają do pracy kilkadziesiąt mil… Oblicza się, że przeciętny Amerykanin wydaje na swój samochód 20 proc. rocznego budżetu swej rodziny. U nas jest gorzej, bo budżety są mniejsze, a benzyna droższa.

Problem trzeci związany jest z ryzykiem wypadków drogowych. Rocznie ginie na drogach świata ponad milion ludzi. Porównajmy: to trzy razy więcej niż straty wszystkich angielskich żołnierzy na wszystkich frontach tragicznej II Wojny Światowej. Francuzów, mieniących się także zwycięzcami w koalicji antyhitlerowskiej zginęło zresztą na tej wojnie pięć razy mniej…

Wypadki to nie tylko zabici. Kilkadziesiąt milionów ludzi rocznie odnosi na drogach rany lub nabawia się trwałego kalectwa. Używanie samochodu wiąże się z całkiem sporym ryzykiem!

Można więc zrozumieć motywację młodych Anglików rezygnujących z jazdy samochodem, który był przecież idolem ich ojców i dziadków. Jednak rezygnując z samochodu nie uciekniemy przed pytaniem: Co w zamian? Starają się znaleźć na nie odpowiedź angielscy socjologowie John Urry i Kingsley Dennis w książce "After the Car". Z ich poglądami zapoznam Państwa w jednym z przyszłych felietonów.

Autor: biocybernetyk, automatyk, prof. dr hab. inż., trzykrotny rektor AGH, członek wielu organizacji krajowych i zagranicznych, m.in. PAN, PAU, Rosyjskiej Akademii Nauk Przyrodniczych.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetakrakowska.pl Gazeta Krakowska