- Pierwsze dni przygotowań za wami. Przeważnie te pierwsze dni są jeszcze dość łagodne, a ciężka praca zaczyna się nieco później. Tak to wygląda?
- Pierwsze dni to przede wszystkim dużo testów. Miło było spotkać się z chłopakami po trzech tygodniach przerwy. Urlop, odpoczynek jest wskazany, ale trzy tygodnie to już naprawdę wystarczy. Dobrze było wrócić do pracy, do treningów. Na razie mieliśmy wprowadzenie w okres przygotowawczy. Były testy kardiologiczne, wytrzymałości, szybkościowe. Dużo tego jest, ale to jest potrzebne, żeby trenerzy wiedzieli jak dostosować obciążenia do każdego z zawodników. Myślę, że ten najcięższy okres przed nami. W kolejnym tygodniu mamy trenować po dwa razy dziennie. Później obóz w Turcji. Przed nami trzy bardzo intensywne tygodnie, żebyśmy byli odpowiednio przygotowani już na pierwszy mecz ligowy.
- Z tego, co można było zobaczyć w pańskich mediach społecznościowych, urlop spędzał pan w Portugalii, gdzie nie zabrakło wątków piłkarskich…
- To był spontaniczny wypad, którego z moją dziewczyną Dominiką nawet nie planowaliśmy wcześniej. Moja partnerka znalazła akurat nową pracę i trudno, żeby od razu brała urlop. Tak się jednak udało to poukładać, że wygospodarowaliśmy cztery dni wolnego. Znaleźliśmy loty to Lizbony i polecieliśmy. A że jak już ja lecę w jakieś miejsce, to patrzę czy czasami nie ma jakiegoś meczu, to oczywiście posprawdzałem i wyszło na to, że Sporting gra z Santa Clarą w Pucharze Portugalii. Wszystko było dość spontaniczne, bo wylądowaliśmy niedługo przed meczem, pojechaliśmy do hotelu tylko zostawić rzeczy i na stadion. Spóźniliśmy się, na mecz weszliśmy w 30. minucie, ale los nam to zrekompensował, bo była dogrywka… Sporting wygrał ostatecznie 2:1. Co ciekawe, spotkałem się na meczu z Frederico Duarte, który mieszka w Lizbonie. Obaj nie wiedzieliśmy, że będziemy na tym samym meczu, ale wysłałem mu zdjęcie, że jestem i szybko się znaleźliśmy.
- Udało się coś podpatrzeć podczas takiego meczu?
- Duże wrażenie zrobił na mnie stadion. Nie jest to zwykła, prostokątna konstrukcja, ale bardziej falista. Skojarzył mi się trochę ze stadionem w Marsylii. A co do samego meczu, to byłem bardzo ciekawy jak wypadnie napastnik Sportingu Viktor Gyokeres. Ostatnio było o nim głośno. W tym sezonie strzelił już ponad 30 bramek. Widziałem nawet gdzieś taką statystykę, że jest jednym z najbardziej bramkostrzelnych napastników w Europie w tym sezonie. Strzelił gola, ale jeśli mam być szczery, to w tym meczu mnie nie zachwycił. Dużo się kładł, wymuszał faule. Jeśli miałbym go do kogoś porównać to do Erlinga Haalanda. Podobny styl, napastnik, który się nie zatrzymuje. Może mniej zwrotny, ale z dobrym uderzeniem, sprytem. Chciałem go zobaczyć. Cieszę się, że się udało.
- Porozmawiajmy o trochę mniej przyjemnych sprawach, bo jesień była dla pana chyba najtrudniejszym czasem w karierze ze względu na dość nietypową kontuzję.
- Tak, to był zdecydowanie najgorszy dla mnie okres pod względem zdrowotnym. A zaczęło się niepozornie. Wydawało się, że to nic groźnego. Dostałem tzw. postrzał w plecach. Wiele osób takie coś przeżywa, więc wydawało mi się, że będę pauzował tydzień, może dwa i zaraz wrócę do normalnych treningów. To była końcówka sezonu, więc tłumaczyłem sobie, że stracę może dwa, trzy mecze, ale na początek nowych rozgrywek będę gotowy. Okazało się to wszystko bardziej skomplikowane niż sobie wyobrażałem. Od momentu, kiedy doznałem tej kontuzji, do chwili, gdy wyszedłem na stuprocentowy trening z zespołem minęło pięć miesięcy. To był okres ciężkiej pracy. Straciłem siłę mięśniową w łydce, w mięśniu dwugłowym, w pośladku. Trzeba to było wszystko odbudować. Nie zaliczę tego okresu do udanych, ale na szczęście to już za mną i teraz optymistycznie patrzę w przyszłość. Wracam do swoich optymalnych ustawień…
- Trochę podrążę temat tej kontuzji, bo ona nie była codzienna. Wielu ludzi zmaga się z tzw. postrzałami, ale w pana przypadku dojście do zdrowia trwało bardzo długo. Dlaczego tak się działo?
- Wyskoczył mi dysk z kręgosłupa w odcinku lędźwiowym. Nacisnął na nerwy i to był największy problem. Bo nawet jeśli ten dysk by wypadł, to dałoby się zabiegami szybko na swoje miejsce nakierować. Niestety, ten krążek, dysk, wypadł tak daleko, że nacisnął na nerwy, które idą w środku kręgosłupa. Ból był duży, wszystko promieniowało mi do prawej nogi. Gdy leżałem, to nawet nie byłem w stanie podnieść nogi do góry. Ciężko było nawet normalnie funkcjonować. W pierwszych tygodniach do Myślenic jechałem… na pięć razy. Ból był tak duży, że musiałem sobie robić przystanki. Musiałem się zatrzymywać, wysiąść z auta, trochę pochodzić i dopiero jechać dalej. Straciłem w tym okresie pięć kilogramów. Moje mięśnie nie dostawały paliwa, po prostu chudłem. Plusem było w tym wszystkim to, że krążek, który mi wypadł, złamał się jednocześnie. Dzięki temu zaczął usychać i po trzech, czterech miesiącach przestał naciskać na nerwy, ból zaczął ustępować. I co najważniejsze, dzięki temu uniknąłem operacji, bo po pierwszych konsultacjach neurologicznych była taka opcja. Zabieg kręgosłupa? Naprawdę się bałem. Na szczęście nie było to konieczne. Skończyło się na fizjoterapii. I tutaj wielkie słowa uznania dla naszych fizjoterapeutów w klubie, którzy bardzo mi pomogli. To był jednak długi czas, żeby wszystko odbudować, żeby dojść do siebie na takim poziomie, żeby wejść w normalny trening.
- Przez ten nietypowy uraz uciekła panu cała przygoda w europejskich pucharach. Tego najbardziej pan żałuje?
- Tak, zdecydowanie tak! To było zawsze moje marzenie, żeby zagrać w takich rozgrywkach. Kiedyś już o tym opowiadałem, ale z moim bratem bardzo się interesujemy europejskimi pucharami. Oglądamy Ligę Mistrzów, Ligę Europy, Ligę Konferencji. Cieszyliśmy się, że dobrze w tej ostatniej radzą sobie polskie zespoły. Gdy byłem mały, zapisywałem sobie wyniki. Tworzyłem w zeszycie tabele ze wszystkimi drużynami. Pierwsza, druga runda, eliminacje, play-offy. Marzyłem, żeby kiedyś zagrać w takich rozgrywkach. I gdy zdobyliśmy Puchar Polski, wydawało mi się, że spełnienie marzeń stoi przede mną otworem. Tak jednak w życiu bywa, że czasami nie wszystko uda się zrealizować od razu. Trenuję dalej, ciężko pracuję i mocno wierzę, że jeszcze w tych pucharach zagram i to w barwach Wisły Kraków! Dzisiaj jednak rzeczywiście mogę powiedzieć, że prócz tego, że czułem jesienią wielkie rozczarowanie, że nie gram w normalnych meczach, to jeszcze większe, że nie mam szansy zagrać w tych supermeczach. Jak choćby z Rapidem Wiedeń przy 30 tysiącach widzów.
- Popatrzymy trochę w przyszłość. Realnie oceniając, trudno liczyć na bezpośredni awans Wisły Kraków do ekstraklasy. Mentalnie nastawiacie się już teraz na baraże?
- To, co robi super trener Mariusz Jop, to stara się ucinać myślenie o tym, co będzie za kilka miesięcy. Pewnie, że tego do końca uniknąć się nie da, bo sam łapię się na tym, że patrzę na tabelę i widzę te piętnaście punktów straty do Bruk-Betu Termaliki czy dziesięć do Arki Gdynia. Zastanawiam się jak to odrobić, myślę o tym, że nie mamy marginesu błędu. Trener powtarza nam jednak, że nie można kalkulować, że nie można za dużo myśleć, co będzie po trzecim, czwartym, piątym meczu, bo to dzisiaj nie ma znaczenia. Trzeba skupić się na drobnych, najbliższych celach. Gramy pierwszy sparing z Podbeskidziem, to skoncentrujmy się na nim. Zagramy w Turcji kolejne mecze kontrole, myślmy tylko o nich. Takie podejście moim zdaniem jest optymalne. Bo z doświadczenia już wiem, że jak za dużo myślisz o dalszym celu, to umyka ten, który jest bliżej, który jest tu i teraz. Oczywiście, nie jestem naiwny. Wiem, jakie mamy straty i że awans bezpośredni nie będzie łatwy, ale trzeba się bić o swoje. Jeśli trzeba będzie grać w barażach, to w nich zagramy. W ten sposób też można awansować.
- Walczy pan o miejsce na prawej obronie. Na tej pozycji jesienią w większości meczów grał Bartosz Jaroch. On też miał swoje problemy zdrowotne. Po drugie nie miał w życiu tak intensywnej rundy. Dzisiaj obaj jesteście zdrowi. Razem będziecie chcieli udowodnić, że Wisła akurat na prawej flance w defensywie nie potrzebuje wzmocnień?
- Z Bartkiem nie rozmawiamy na ten temat, ale przecież obaj wiemy, jakie opinie krążą. Obaj powinniśmy jednak odciąć się od tego i po prostu skupić się na treningu, rywalizacji o miejsce w składzie, która obu nam wyjdzie na dobre. Najważniejsze dzisiaj jest to, że wreszcie obaj jesteśmy zdrowi. Ja sobie i Bartkowi życzę udanej rundy. Dobrych liczb, dobrych wyników. Bartek zebrał trochę krytyki, ale pamiętajmy, ile on grał i że miał po prostu prawo być już zmęczony. Chciałbym, żebyśmy obaj pomogli Wiśle wiosną. Mamy bardzo dobre relacje, nasza rywalizacja jest zdrowa. Taka, jak to powinno wyglądać.
- Wiemy, jak wygląda sytuacja w tabeli. Na razie nie ma wzmocnień drużyny. Pan dobrze czuje Wisłę, jest pan stąd. Wie pan, jakie tutaj są oczekiwania. Gdzie zatem kibice mają szukać optymizmu, że ta wiosna zakończy się inaczej niż w poprzednich dwóch sezonach, czyli po prostu awansem do ekstraklasy?
- Paradoksalnie, może fakt, że transferów nie będzie dużo - zarówno z klubu jak i do klubu - pozytywnie wpłynie na ten zespół. Jesień była trochę zwariowana. Mnóstwo meczów, mało czasu na scementowanie drużyny. Dzisiaj dobrze nastawia nas trener Mariusz Jop. Pokazuje nam, na czym powinniśmy skupić się tu i teraz. Takie podejście może nam pomóc. W wielu meczach jesiennych Wisła pokazała, że potrafi grać, że potrafi wygrywać. Trzeba podtrzymać to, co dobre, poprawić to, co nie wychodziło do końca. Ja jestem optymistą zarówno jeśli chodzi o zespół, jak i o mnie samego. Wiosna po prostu musi być lepsza dla nas wszystkich. Mocno w to wierzę!
