Grupka przyjaciół organizuje wakacyjną wyprawę na północ Skandynawii. Główną atrakcją wyjazdu jest udział w ludowym święcie Midsommar, obchodzonym raz na 90 lat. Mają być tańce przy ognisku, degustacje tradycyjnych potraw, śpiewy i plecenie wianków. Ma być sielsko. Tyle, że sprawy szybko przybierają dla widza dość zaskakujący, a dla bohaterów bardzo nieprzyjemny obrót... Tak „Midsommar. W biały dzień” streszczają amerykańscy krytycy, którzy obejrzeli go podczas przedpremierowych pokazów. Opisowi fabuły towarzyszą określenia w rodzaju „rewelacyjny”, „oszałamiający” i „szalenie dobry”. Nie jest to wielkim zaskoczeniem, bo film wyreżyserował Ari Aster, twórca świetnie przyjętego „Dziedzictwa”. Rękę do tego sukcesu przyłożyli też Polacy - autorem zdjęć jest Paweł Pogorzelski.
Na „Midsommar” warto zwrócić uwagę z jeszcze jednego powodu. Film to ciekawy mariaż horroru i inspiracji tradycją. Dzisiaj takie połączenie stosuje się rzadko, ale w latach 60 i 70 nie brakowało chętnych do sięgania po tę stylistykę. Jednymi z najpopularniejszych folk horrorów są „Pogromca czarownic” (reż. Michael Reeves) i „Kult” Robina Hardy’ego.
„Midsommar” do kin wejdzie 5 lipca.
