To, co usłyszał w swoim telefonie Ryszard Szarowicz, zupełnie zbiło go z tropu. Dyspozytorka pogotowia w Tarnowie odbierając zgłoszenie o konieczności przysłania karetki, twierdziła że ul. Rydarowskiej, przy której zasłabł starszy mężczyzna po prostu nie ma.
- Wracałem z pracy, tak jak zwykle jadąc ulicą Rydarowskiej - opowiada. - Byłem już za zjazdem do marketów, gdy po drugiej stronie ulicy zauważyłem mężczyznę w nienaturalny sposób opierającego się o kosz na śmieci. Było bardzo gorąco i muszę przyznać, że zaniepokoiłem się - dodaje.
Pan Ryszard nie zdążył już zatrzymać się na wysokości mężczyzny. Zawrócił i podjechał do niego.
- Starszy pan wspierał się o kosz, pochylając się nad nim, obok na ziemi leżała jego torba - relacjonuje. Nie poczułem od niego alkoholu, ale on zapytany, czy potrzebuje pomocy, stwierdził, że nie. To mnie jednak nie uspokoiło. Uznałem, że trzeba wezwać pogotowie - dodaje.
Po wykręceniu numeru 999 bardzo szybko zgasiła się dyspozytorka ze stacji w Tarnowie.
- Opisałem sytuację i podałem lokalizację, ale to, co usłyszałem od kobiety, tak naprawdę wyprowadziło mnie z równowagi - mówi. - Spokojny głos poinformował mnie, że w Gorlicach nie ma ulicy Rydarowskiej. Pomyślałem, że może mnie nie zrozumiała. Jeszcze raz powtórzyłem, o jaką ulicę chodzi. Ona nadal twierdziła, że takiej nie ma. Dodałem, że chodzi o ulicę Harcmistrzyni Marii Rydaro-wskiej, to w niczym nie zmieniło jej zdania. Nadal twierdziła, że taka ulica w Gorlicach nie istnieje - dodaje.
Zdesperowany gorliczanin zaczął szybko opisywać dyspozytorce lokalizację ulicy, na której stał. Opisywał sklepy, które się przy niej znajdują, podawał nazwy sąsiednich ulic.
- Trwało to może dwie trzy minuty - mówi pan Ryszard. - W końcu dyspozytorka stwierdziła, że wysyła karetkę w ciemno, bo jej zdaniem takiej ulicy naprawdę nie ma. Nie opłynęło więcej niż z 10 minut, gdy zobaczyłem podjeżdżającą karetkę - dodaje.
W tym czasie Ryszard Szarowicz przestawił swój samochód w bezpieczne miejsce i obserwował, co się dzieje z mężczyzną, w którego sprawie zadzwonił na pogotowie.
- Gdy podjechała karetka, jeszcze podszedłem i zapytałem, czy jestem potrzebny - mówi. - Od ratowników usłyszałem, że już dadzą sobie radę, więc trochę uspokojony pojechałem do domu - stwierdza.
Pomimo że dyspozytorka z Tarnowa uznała, że ulicy, na której na pomoc oczekiwał mężczyzna, nie istnieje, ambulans na szczęście trafił na nią bezbłędnie.
- To się niestety mogło zdarzyć - mówi Witold Duda, kierownik Skoncentrowanej Dyspozytorni Medycznej nr 2 w Tarnowie. - Mapy, tak zwane podkładowe, na których pracujemy, są w zasadzie na bieżąco aktualizowane. Mamy specjalne formularze, na których wysyłamy do Krakowa informacje o nowych ulicach. Widocznie ta w Gorlicach wystąpiła w wezwaniu pierwszy raz - dodaje.
Szef tarnowskiej dyspozytorni podkreśla, że załogi karetek, które stacjonują w terenie, świetnie znają swój rejon: - Każdy z nich przechodzi specjalny egzamin z topografii - opowiada. - Muszą się wykazać wiedzą, taką jak choćby taksówkarze. To sprawia, że nawet gdy tylko dysponują opisem miejsca, gdzie mają trafić, to tam docierają - stwierdza z przekonaniem.
Dyspozytornia pogotowia w Tarnowie obejmująca swym zasięgiem powiat gorlicki działa od 5 lat. Można powiedzieć, że w tym czasie przeszła już wszystkie choroby wieku dziecięcego i działa sprawnie, pracują tam nawet dyspozytorzy z Gorlic. Zagrożeniem dla niej mogą być plany ministerstwa zdrowia, które mają ograniczyć ich liczbę w Polsce do 18. Zarządzanie karetkami miałoby przejść pod opiekę dyspozytorów z Krakowa.
- Ja sobie tego nie wyobrażam - mówi Ryszard Szarowicz. - Już teraz są problemy z komunikacją. Jak wytłumaczyć komuś w Krakowie, gdzie trzeba wysłać ambulans. Jeszcze w miastach to pewnie by się jakoś udało, ale na wsiach to naprawdę będzie wielki problem - dodaje.