Kiedy w czasie 11-listopadowych demonstracji zapłonęła kolorowa tęcza na warszawskim placu Zbawiciela, nie zabrakło takich, którzy spopielone miejsca zaczęli ozdabiać kolorowymi kwiatami. Fotoreporterzy wypatrzyli wśród nich Edytę Górniak. Ukryta za ciemnymi okularami i kołnierzem postawionego płaszcza piosenkarka nie chciała komentować swojego postępowania. "Nie robię tego na pokaz" - powiedziała tylko i zniknęła w tłumie. To drobne wydarzenie pokazuje, jak gwiazda jest postrzegana w polskich mediach - nie jako znakomita wokalistka, ale ciągle wywołująca skandale celebrytka.
My pokażemy Państwu nieco inną Edytę.
Nierealne plany
Urodziła się w małym miasteczku - Ziębicach. Nie miała łatwego dzieciństwa. Ojciec opuścił rodzinę i matka musiała sama dbać o siebie i córkę. Kiedy przeniosła się do Opola - dziewczynka, wychowywana obok amfiteatru, zaczęła marzyć o karierze piosenkarki. Gdy była nastolatką, udawało jej się dostać za kulisy podczas festiwalu - i wtedy chłonęła niezwykłą atmosferę święta polskiej piosenki.
- Wiele osób, które spotykałam wówczas w swym życiu, przekonywało mnie, że to mało realne plany. Dlatego nie upierałam się przy nich. Jednak życie samo pchnęło mnie w stronę estrady. Oczywiście, gdybym nie miała predyspozycji do śpiewania czy nie byłabym osobą pracowitą i zdyscyplinowaną, to nie osiągnęłabym tak wiele w tym zawodzie - wspomina.
Przypadek chciał, że Edyta trafiła do opolskiego domu kultury, gdzie dostała się do sekcji piosenki, którą wówczas prowadziła słynna dziś jurorka programów typu talent-show - Elżbieta Zapędowska. I to ona jako pierwsza dostrzegła w Edycie wielki talent piosenkarski. Dzięki jej namowom, młoda dziewczyna wzięła w 1989 roku udział w telewizyjnym programie z popularną orkiestrą Zbigniewa Górnego - "Śpiewać każdy może" - gdzie wykonała nastrojową piosenkę Sam Brown - "Stop".
Sukces tego występu sprawił, że rok później Edyta stanęła na deskach opolskiego amfiteatru, aby wystąpić w konkursie "Debiutów". Tym razem wykonała utwór "Zły chłopak" z repertuaru Lory Szafran. I otrzymała wyróżnienie.
- Przede wszystkim byłam przerażona. Było mi zimno, ponieważ nie zdążyłam wysuszyć włosów i wyszłam na scenę z mokrą głową. Brałam udział w konkursie debiutów i jako mało ważna wykonawczyni, byłam gdzieś na końcu kolejki do fryzjera. W efekcie nie udało mi się do niego dostać. Dlatego ten występ nie był taki, jak sobie wymarzyłam. Pamiętam jedynie ogromny strach - podkreśla.
Na scenie teatru
Na festiwalu opolskim wypatrzyli Edytę twórcy pierwszej w Polsce prywatnej produkcji musicalowej - "Metro". Ich propozycja sprawiła, że przerwała edukację w technikum ogrodniczym w Kluczborku i przeniosła się do Warszawy.
"Metro" wchłonęło ją całkowicie - w sumie zagrała w przedstawieniu aż siedemset razy, w tym również podczas słynnego występu zespołu na Broadwayu.
- To było bardzo wyczerpujące. Nie miałam wtedy swojej dublerki. Dlatego, mimo iż czasem zdarzały mi się chwile niedyspozycji, musiałam brać udział w przedstawieniu. Starałam się wkładać całe serce w swoją rolę. Każdego dnia czułam się inaczej i inaczej też grałam. Dziś, kiedy myślę o "Metrze", podziwiam się za to, że potrafiłam codziennie grać w spektaklu trwającym dwie godziny, wykonując piętnaście piosenek, w tym kilka solowych - dodaje.
Jakby tego było mało, Górniak grała również w przedstawieniach muzycznych w teatrze Buffo. Były to trzy spektakle: "Do grającej szafy grosik wrzuć" - z klasycznymi polskimi popowymi przebojami sprzed ery rock and rolla, "Blues minus" - z piosenkami autorstwa Jonasza Kofty i "Nie opuszczaj mnie" - z polskimi wersjami piosenek tworzącego we Francji belgijskiego barda Jacques'a Brela.
Z własnej kieszeni
Cała Polska usłyszała o Edycie w 1984 roku. Została ona wytypowana do reprezentowania naszego kraju podczas konkursu Eurowizji w Dublinie. Kilka miesięcy wcześniej zajęła trzecie miejsce na innej, nieco mniej znanej imprezie - festiwalu krajów nadbałtyckich w szwedzkim Karlshamn. Sukces sprawił, że decydenci z TVP postanowili wysłać ją również do Irlandii.
I trafili w dziesiątkę - wykonując utwór "To nie ja" Edyta zajęła drugie miejsce w głosowaniu telewidzów, przegrywając tylko z gospodarzem konkursu. W całej Polsce zrobiło się wtedy głośno o Górniak. Kulisy występu nie były jednak różowe - do czego wokalistka przyznała się dopiero wiele lat później.
- Najstraszniejsze było to, że zachorowałam wtedy na zapalenie krtani i tchawicy. Paraliżowała mnie również presja, jaką odczuwałam z powodu tego, że reprezentowałam tam nie tylko siebie, ale przede wszystkim własny kraj - Polskę. Czułam na sobie ogromną odpowiedzialność. Przed koncertem próbowano mnie przekonać do zaśpiewania innej piosenki, a ja uparłam się przy utworze "To nie ja". Nie obyło się więc bez złośliwości autorów tamtej kompozycji. Osoba, która odpowiadała wówczas za mój wyjazd z ramienia TVP, nie zapłaciła za hotel i musiałam to zrobić z własnej kieszeni. Sukces osłodził jednak te niefortunne wydarzenia - podkreśla.
Dziś już bardzo rzadko wykonuje tę piosenkę. Nic w tym dziwnego - w końcu śpiewała ją mając zaledwie 22 lata. W ustach dojrzałej kobiety tekst o utracie niewinności po prostu brzmiałby śmiesznie.
W kapciach do piekarni
Po triumfie na Eurowizji, kariera Edyty od razu nabrała prawdziwego rozpędu. Dokładnie rok po występie w Dublinie ukazała się jej debiutancka płyta. "Dotyk" stał się z miejsca bestsellerem, sprzedając się w liczbie pół miliona egzemplarzy. Popularność Górniak nie mogła ujść uwadze przedstawicieli zachodniego show-biznesu. Artystka podpisała kontrakt z wytwórnią EMI i przystąpiła do pracy nad materiałem w języku angielskim. W efekcie drugą połowę lat 90. spędziła poza granicami Polski.
- Tam mogłam pójść w kapciach do piekarni i nikt nie zwracał na mnie uwagi. Pewnie dlatego tak długo wytrzymałam w tym zawodzie. Są bowiem osoby, którym schlebia to, kiedy ktoś na nie patrzy, a są takie, które to krępuje. I ja właśnie należę do tych drugich. Nie lubię chodzić na oficjalne przyjęcia, nie lubię "pokazywać się" w towarzystwie. Chciałabym, aby uwaga ludzi skupiała się na tym, co robię, a nie na mojej osobie. Ponieważ większość ludzi nie umie zachowywać się dyskretnie, wszelkiego rodzaju "wyjścia" są dla mnie stresujące - przyznaje.
Życiowe traumy
Wbrew intencjom, po powrocie do kraju, to właśnie jej życie prywatne, a nie piosenki stały się tematem numer jeden w mediach. Początkowo plotkowano o jej związkach z mężczyznami, sugerując nawet romans z... prezydentem Kwaśniewskim.
Kiedy w 2004 roku wzięła ślub z muzykiem Dariuszem Krupą, skupiono się na jej życiu rodzinnym. Paparazzi przechodzili samych siebie, aby tylko zdobyć zdjęcia urodzonego w 2004 roku syna Edyty z tego związku - Allana. Z tego wszystkiego jakby zupełnie przegapiono jej kolejne albumy - "Perłę" czy "E.K.G."
Mimo że wrzawa wokół jej osoby nie ustała, występy w telewizyjnych programach typu talent-show pokazały spragnionej sensacji gawiedzi, że jest przede wszystkim znakomitą piosenkarką, świetnie znającą się na wokalnym rzemiośle. Potwierdziła to również jej ostatnia płyta - "My".
- Mam niezmiennie dużo wrażliwości na świat. Pozwala mi to tworzyć muzykę, rozumieć i usprawiedliwiać przed sobą ludzi. Wybaczać im i sobie. Śpiewać szczerze. Ale gdyby nie traumy życiowe, nie umocniłabym się, a wtedy wrażliwość bez partnerstwa wytrwałości zniszczyłaby mnie. Jestem o tym przekonana - twierdzi.
Artykuły, za które warto zapłacić! Sprawdź i przeczytaj
Codziennie rano najświeższe informacje z Krakowa prosto na Twoją skrzynkę e-mail. Zapisz się do newslettera!
"Gazeta Krakowska" na Twitterze i Google+