Wisła Can-Pack Kraków wraca z Wrocławia na tarczy. Przegrała dwa mecze finałowe ze Ślęzą, w dodatku drugi aż 16 punktami (57:73).
Rywalki były bezdyskusyjnie lepsze, a krakowianki muszą teraz poważnie zastanowić się nad swoją postawą w tych spotkaniach. Jako zespół nie pokazały formy godnej drużyny walczącej o mistrzostwo Polski, zwłaszcza w czwartkowej konfrontacji.
Drugi finałowy mecz pokazał, jak wiele problemów wciąż trapi zespół „Białej Gwiazdy”. Krakowiankom brakowało pomysłu na grę w ataku w sytuacji, gdy rzut z dystansu większości z nich nie wpadał, a jednocześnie nie potrafiły zdominować strefy podkoszowej. Mimo że przecież Ślęza ma na papierze w tej strefie mniej atutów, zwłaszcza po kontuzji amerykańskiej środkowej Nikki Greene, odniesionej w środę. W obu meczach słabo wypadła rzucająca Wisły Meighan Simmons, która gra bardzo schematycznie.
Trener Jose Hernandez po czwartkowym starciu przyznał, że rywalki były zdecydowanie mocniejsze od wiślaczek. - Ślęza była lepsza w obronie, ale szczególnie była mocniejsza pod względem mentalnym. Wrocła-wianki były bardziej agresywne. Musimy zmienić swoją mentalność, żeby wygrać tę rywalizację. Jest ciężko, ale ważne, żebyśmy wierzyli - przekonywał Hiszpan.
Pytanie tylko, czy krakowski zespół jest w stanie kolejny raz wykaraskać się z kłopotów, jak to bywało na wcześniejszych etapach fazy play-off. Wówczas wiślaczki potrafiły się zmobilizować, mając „nóż na gardle”. Przeżywały problemy już na etapie ćwierćfinałów i półfinałów, nawet wtedy jednak nie poniosły dwóch porażek z rzędu. Teraz musiałyby wygrać dwa kolejne mecze u siebie, by wyrównać stan rywalizacji. A potem myśleć o ewentualnym piątym spotkaniu we Wrocławiu. - Musimy zmienić wiele rzeczy w __naszej grze - nie kryje Hernandez.
Wtóruje mu chilijska środkowa Wisły Ziomara Morrison: - Zagrałyśmy bardzo źle jako zespół. Musimy wiele zmienić, żeby być mistrzem Polski. Idziemy dalej, będziemy walczyć i __naprawimy nasze błędy - deklaruje zawodniczka.
Można zadać sobie pytanie, na ile jest to realne. Oczywiście wiślaczki nieraz pokazywały w tym sezonie, że stać je na zdecydowanie lepszą grę, niż taka, jaką zaprezentowały we Wrocławiu. Widać jednak, że w tym zespole coś szwankuje pod względem mentalnym. Trener Hernandez już na wcześniejszych etapach play-off sugerował, że czasem nie potrafi już dotrzeć do tej drużyny. W kuluarach mówi się w dodatku, że to już ostatni etap pracy Hiszpana z Wisłą. Na pewno chciałby zakończyć swój szósty sezon pracy pod Wawelem w dobrym stylu, ale czy to się uda?
W Ślęzie atmosfera jest zupełnie inna. Widać, że zespół mocno podbudowała wywalczona z trudem wygrana nad CCC Polkowice w półfinałach. Podopiecznych Arkadiusza Rusina nie wybiło z rytmu nawet to, że w pierwszym meczu finałowym kontuzji doznała jedna z liderek, czyli Greene. Kourtney Treffers zastąpiła ją nadspodziewanie poprawnie. Po czwartkowym finale z Wisłą Holenderka mówiła: - Byłyśmy drużyną i to jest nasz klucz. Ale nie możemy się jeszcze cieszyć, bo przed nami wyjazd do __ Krakowa.
Szkoleniowiec Ślęzy dodawał z uśmiechem: - Przerwa przed kolejnym meczem jest dla nas za długa. Chcielibyśmy od razu iść za ciosem.
Nie ma się co dziwić, wrocławianki zaprezentowały w swojej hali bardzo przekonującą koszykówkę. Będąc w takiej formie, wolałyby nie dawać rywalowi czasu na „przegrupowanie szyków”. Ale trzeci mecz finałowy odbędzie się pod Wawelem dopiero 29 kwietnia. - Nie ukrywam, że chcemy tam skończyć tę finałową serię - podsumował Rusin.
Czy ta przerwa okaże się dla wiślaczek zbawienna? Wszystko zależy od nich samych. - Po meczach z Polko-wicami trener Maros Kovacik nauczył mnie jednej fajnej rzeczy. Krótka pamięć - to się liczy w __play-off - wyznał podczas tej finałowej rywalizacji trener Ślęzy.
Może więc koszykarki Wisły też powinny wziąć sobie te słowa do serca?
Follow https://twitter.com/sportmalopolska