Rozumiem, że wścibskie owady mogą włazić przez otwarte okna parterowych budynków. Usypywać kopczyki ziemi na wypielęgnowanym trawniku, co dla niektórych osób jest niewybaczalną szkodą. Czasami nawet w obronie własnej mogą ukąsić. Niestety chronią kolonie mszyc na młodych pędach roślin przed biedronkami czy złotówkami, co dla nas jest ewidentną szkodą.
Jednak słodka spadż wydzielana przez mszyce jest dla mrówek przysmakiem, z ewidentną szkodą dla kondycji różanych krzewów.
Mimo wszystko twierdzę, iż antymrówcza krucjata to beznadziejnie głupi i niebezpieczny pomysł. Jeden bezpański kot może przynieść na sobie kilka najedzonych kleszczy. Jedna utuczona samica pajęczaka zniesie kilka tysięcy jaj. Z każdego z nich wylęgną się żądne krwi larwy i nimfy. Właściciele ogrodu będą głównym celem. Mrówki to pierwsza linia obrony. Wytrzebią niewidoczne gołym okiem stadia rozwojowe kleszczy. Tylko wspomnę, iż każde ukąszenie krwiopijcy, to ryzyko zarażenia paskudną boreliozą. Mrówki bywają uciążliwe, lecz jakby nie było, to sojusznicy. Wiem, można zamówić profilaktyczną likwidację kleszczy w ogrodzie. Przy okazji pestycydy zabiją wszystkie pająki.
W kolejce czekają nie mniej dokuczliwe komary, muchy i osy. Wszystkich nie wytrujemy.
